[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Opowiedziałem całą historię chłopca, jak pomagał Mikiemu w znalezieniu odłamków rzezb w czasie rekonesansu, jak ostrzegał nas przed atakiem w nocy, gdy ktoś wrzucił petardę do szkoły, jak poznał Pawła i wreszcie moment, gdy Paweł znalazł go pod swoim namiotem. - Czy to nasza wina, że z nami chłopcu jest dobrze? - kończyłem. - Niczego mu nie obiecujemy, nie obsypujemy go prezentami, nie traktujemy jak dużej lalki, bo w ten sposób byśmy go tylko skrzywdzili. Któregoś dnia stąd wyjedziemy i wtedy Kordian znowu będzie tułał się po okolicy. - Ucieka z domu, ot co! - odkrzykiwała ciocia. - Ilu z was widziało go, gdy pomagał ludziom w różnych pracach polowych za odrobinę strawy? - zapytałem mężczyzn. - Czy pozwolilibyście swoim synom na takie postępowanie? To pytanie poruszyło wszystkich. - Jak dzieciak chce, to niech pracuje - zachrypiał pan Jasio. - Niech się uczy od małego. - Tak? A kiedy czas na dzieciństwo? Jemu nie potrzeba wiele, prócz odrobiny zainteresowania, ciepłego miejsca przy swoim sercu. - Panie starszy! - zawołała do mnie ciocia. - Niech pan nie gada, że serca nie mam. - Cicho bądz! - odezwał się Goryl. - Gdyby jego ojciec wiedział co z nim robisz, to by przyjechał i cię sprał tak, żebyś Warszawę zobaczyła. Swoich masz czwórkę, to o piątym możesz zapomnieć, ale po pieniądze z opieki społecznej na wychowanie sieroty chodzisz co miesiąc. Starcza ci na życie? Ciocia zrobiła się czerwona jak piwonia. Mało nie wybuchła. - Ty się nie mieszaj! - Dziś zadzwonię do ojca Kordiana - przyrzekł Goryl. - A tego dowcipnisia od petardy i zabrudzonej jaskini to sam panu przyniosę na talerzu. Potem potoczył groznym wzrokiem po tłumie, wziął łopatę i zaczął pracować. - Ma pan ciekawych sprzymierzeńców - szepnął mi Piotr. Wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków. Zostałem tylko z Mikim i ciocią. - Może lepiej, żeby Kordian na razie został u nas? - zaproponował Miki. - Niech pani mu tylko przyniesie ubranie na zmianę. Ciocia chętnie by się jeszcze pokłóciła, ale w końcu przystała na propozycję Mikiego. Zszedłem do piwnicy, gdzie dokumentowano wszystkie znaleziska. Kordian miał bardzo odpowiedzialne zajęcie: przyczepianie karteczek z opisami do różnych metalowych znalezisk, wśród których był nawet ozdobny pistolet pojedynkowy. Powoli zbliżała się pora, gdy miał mnie odwiedzić Paweł. *** Widowisko było wspaniałe. Biliśmy się na pięści, które kaleczyły się o pancerze. Każdy bał się użyć broni, bo to mogło doprowadzić do groznego rozlewu krwi, a przeciw małej bijatyce chyba nikt prócz mnie i Kurta nie zamierzał protestować. Krzyżowcy potrafili się bić i mieli w tym ogromną wprawę. Nic dziwnego, że dzielnie wytrzymali pierwsze uderzenie naszych towarzyszy. W porę jednak część naszej chorągwi zabrała się do rozdzielania bijących się. Dla mnie jednak było za pózno. Przeciw mnie stanął ogromny brodacz z buzdyganem w ręce. Ja miałem tylko tarczę. Początkowo blokowałem jego ciosy. Potem on natarł na mnie tarczą i chciał uderzyć bronią w hełm. Schyliłem się, lecz i tak poczułem mocne uderzenie. Przed oczami zawirowały mi gwiazdy. Wtedy ostatkiem sił kopnąłem napastnika w kolano. Kawał blachy zgiął się, a brytyjski wojownik padł jak ścięte drzewo wyjąc z bólu. Koledzy krzyżowca widząc zdecydowaną postawę polskiej chorągwi, wobec przewagi liczebnej przeciwnika wycofali się na z góry upatrzone pozycje do swojego obozu, gdzie mieli pękatą beczułkę ze złocistym napitkiem wyspiarzy. - Było niezle - Karol poklepał mnie po plecach. Powoli wracałem do obozu. Witały nas okrzyki uznania dla naszej postawy. Czekał też niestety nasz zwierzchnik, czyli Władysław Jagiełło, a właściwie szef jednego z warszawskich bractw rycerskich. Cała chorągiew stanęła przed nim w dwuszeregu. Jagiełło odprawił swój poczet i w krótkich żołnierskich słowach, bogato czerpiąc ze skarbnicy języka koszarowego powiedział nam, co myśli o burdach i takim traktowaniu gości z zagranicy. - Należało im się - przyznał na koniec. - Dostali nauczkę i koniec. %7ładnych bijatyk, prowokacji, nawet wrogich spojrzeń. Po bitwie trąbimy wsiadanego i cześć pieśni! Zrozumiano? Z siedemdziesięciu gardeł wyrwało się z godnym chórem potwierdzenie słuszności słów naszego króla. Leżąc przed namiotem Karola myślałem ze zgrozą, co będzie, gdy do bitwy stanie około dwóch tysięcy rycerzy z całej Polski, Białorusi, Włoch, Niemiec, Rosji, Litwy i Anglii. Wtedy na horyzoncie pojawił się Olbrzym. Prowadził pod rękę Małgosię w wianku, z ładnie zdobionym dzbanuszkiem w ręku. Dziennikarz miał za to sakiewkę przy pasie i niemowlęcą czapkę na głowie. Przypominała ona czapkę pilotkę i zauważyłem, że rycerze wdziewali takie, nim założyli kaptur kolczy czy hełm. - Słyszałem, że nawiązałeś przyjacielskie stosunki z hersztem krzyżowców? - zapytał radośnie. - Szkoda, że mnie nie było przy tej zabawie. - Miałeś ciekawsze zajęcie - wymownie wskazałem dziewczynę. - Pewnie - Olbrzym udawał poważnego. - Jeszcze jest nieletnia. Za dwa miesiące kończy osiemnaście lat i ślub. Ty wiesz, opowiadała mi, co umie ugotować... Kopniak w kostkę przerwał kulinarne wywody Olbrzyma. Zapakowaliśmy moją zbroję do dodge'a i ruszyliśmy w kierunku Dylewa. Do obozu archeologów zajechaliśmy akurat na czas rozpalania ogniska. Marek i Renata pilnowali szkoły z drugiej strony. Przystawili leżaki bokami i przykryli się jednym kocem. Nad ogniem sterczał las kijów z kiełbaskami, na które szczególnie łakomie spoglądał Donald. Gdy dosiedliśmy się do towarzystwa, opowiedziałem o mojej porannej wędrówce z Małgosią do kamiennego kręgu. - Tomasz mówił, że masz jakieś ciekawe spostrzeżenie - powiedział Miki na koniec mojej opowieści.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|