[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciągnął się długi sympatyczny park, a nad samą wodą alejka. Widok szpeciły jedynie nowoczesne rzeźby, przeważnie w dość opłakanym stanie, poustawiane pomiędzy drzewami. Widocznie kiedyś zorganizowano tu plener rzeźbiarski, po którym zostały te koszmarki. - Prosili mnie w ministerstwie, żeby rzucić na nie okiem - wyjaśnił i zrobił kilka zdjęć. - Co pana gryzie? - zapytałem. - Strach. Boję się, że właśnie w tej chwili ten drań robi ostatni ruch. A my nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Nic, żadnej poszlaki, aby go namierzyć i schwytać. Zmęczeni nieco długą jazdą i zwiedzaniem miasta poszliśmy na obiad. - Jutro zaczniemy od klasztoru - powiedział szef. - Nie sądzę, żeby był to dobry trop, ale niczego nie możemy zaniedbać. - Nasz drogi przyjaciel raz już zainteresował się tym obiektem. Może wróci na miejsce zbrodni. - Jakiej zbrodni? - pan Tomasz spojrzał na mnie rozbawiony. - Napoił cię wtedy środkiem usypiającym i tyle. - Wówczas popełniłem błąd - zauważyłem. - Powinienem był sprawdzić wszystkie pomieszczenia... Zasugerował mnie tą zamówioną taksówką. Może o to właśnie mu chodziło, żebym się nie rozglądał, tylko szybko odjechał? - Możliwe - pan Tomasz kiwnął poważnie głową. - Sprawdzimy to jutro. - O ile w nocy nasz Litwin nie włamie się gdzieś - zauważyłem sennie. - Bo wtedy będziemy musieli zabezpieczać ślady i zastanawiać się, co ukradł i na co mu to potrzebne... ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY POTOMEK BRATA KONWERSA • NAMIERZAMY LITWINA • AZOR NA TROPIE • ARCHIWUM GMINY ŻYDOWSKIEJ Staruszek z rynku skończył grać. Przesypał resztę pieniędzy z czapki i przeliczył dzienny zarobek. Trzydzieści złotych. Cóż, bywało lepiej, bywało gorzej. Rozejrzał się uważnie, ale nigdzie nie było widać Litwina. I bardzo dobrze. W południe trzeba coś zjeść, a potem pogra się jeszcze. Ruszył w stronę klasztoru. Po drodze kilka razy oglądał się, czy nikt za nim nie idzie. Wyglądało na to, że nie. Był jednak czujny. Wreszcie dotarł na miejsce. Za budynkami liceum stało kilka ruder, które dziwnym trafem nie znalazły się na liście zabytków. Z zadowoleniem otworzył stare, spróchniałe drzwi i wszedł do swojego pokoju. Obejrzał się w drzwiach po raz ostatni. Cisza i spokój. Rozpalił w piecu i rzucił dwa jajka na patelnię. I w tym momencie drzwi wyleciały z zawiasów. Vytautas stał w przejściu. - I znowu się spotykamy - warknął. - Tak jak zapowiadałem. Zawsze dotrzymuję słowa. - Jak mnie znalazłeś? Przecież sprawdzałem, czy nikt nie idzie za mną... Przybysz tylko wzruszył ramionami. - Porozmawiamy sobie trochę. Wydaje mi się jednak, że wiem już wszystko. Te budynki wyglądają jak mnisie eremy. - Nie wiem, co to erem - prychnął gospodarz. - Ja nie uczony, do szkół nie chodziłem... - Takie pustelnie, pojedyncze domki dla zakonników - wyjaśnił kompozytor. - Zakonnicy mieszkali tam, w klasztorze - trzęsącą się dłonią wskazał pobliski mur. - A i owszem. Tylko że to nie zupełnie tak... Co było w regule cysterskiej? Ano zakonnicy mieli wszystko robić sami, imać się każdej pracy fizycznej, nie wolno im było mieć służby... I co zrobili z tymi zasadami? Obeszli łukiem... - Nic z tego nie rozumiem - prychnął starzec. Jajecznica już się dosmażyła, nałożył na dwa talerze i gestem zaprosił intruza do stołu. Ten przyjął zaproszenie. - To proste. W zakonach cystersów istniała pewna grupa ludzi, nazywano ich braćmi konwersami. Po twarzy gospodarza przemknął ledwo dostrzegalny cień zrozumienia. - Bracia konwersi nie byli wyświęceni. W zasadzie zakonnikami zostawali tylko pro forma, wolno im było bowiem zakładać rodziny, nie obowiązywała ich tak ścisła reguła i byli zwolnieni z części postów... Starzec, wiosłując widelcem po talerzu, popatrzył na niego chmurnie, ale nic nie odpowiedział. - Konwersi służyli w zakonie do prac pomocniczych, palili w piecach, gotowali jadło, pracowali w polu i ogrodzie, zajmowali się rzemiosłem. Zaś zakonnicy pełnoprawni wykonali czynności bardziej, w ich mniemaniu, szlachetne. - I co z tego wynika? - To bardzo proste. Konwersi mieli żony, a kobiety na terenie klasztoru nie były nigdy mile widziane. Dlatego też powstały te zabudowania. Tu mieszkali ci niepełni zakonnicy. A po likwidacji zakonu - zmrużył oczy - twoi przodkowie nadal żyli tutaj. - Żyli czy nie żyli, co nam do tego? - A ja myślę, że sporo... Podczas likwidacji zgromadzenia przepadła biblioteka. A może ktoś dostał księgi, te najcenniejsze, na przechowanie? W tym klasztorze musieli mieć dzieła muzyczne brata Adama. Ukryliście te woluminy i pewnie nadal je masz. Stamtąd nauczyłeś się utworu, który znamy tylko my dwaj. Ja z kawałków nut, znajdowanych w grzbietach książek, ty z całego zapisu, którego nauczyłeś się na pamięć. - To śmiała hipoteza - starzec spojrzał na niego z błyskiem w oku. - Przyświeca nam jeden cel. Ocalić te nuty od zapomnienia. Uratować je dla ogółu. - Przyjechałeś z Litwy, więc wiesz już, że zostały ocalone - burknął stary. - Coś ty powiedział? - zdziwił się Vytautas. Ten zamiast odpowiedzieć wyjął akordeon i zagrał kawałek. Zagadkowe tony rozbrzmiewały w ciasnej izbie nieco inaczej, niż na wolnym powietrzu. Gość domyślał się, jak pięknie mogą brzmieć grane na organach, w dobrym akustycznie wnętrzu kościoła. - Gdzie jest zapis nutowy? - zapytał. - Muszę mieć dowody! - Gówno ci do tego - warknął stary. - Takiemu jak ty nikt nigdy nie da tych nut do ręki. To święta muzyka. Plugawisz ją, grając sobie dla zabawy... - Co? - Myślisz, że nie wiem? W zimie jeszcze uwięziłeś naszego organistę, by zająć jego miejsce na godzinę. - I co z tego? - Pycha jest najpoważniejszym z grzechów. Z niej rodzą się inne... Cystersi o tym wiedzieli. A mimo to nie wszyscy się tego ustrzegli. Ty nawet nie próbowałeś walczyć... Odłożył instrument i wrócił do jajecznicy. Dojadł i odstawił talerz do zlewu. - Dobra, sam tego chciałeś - Litwin zatrzasnął mu na nadgarstku obręcz kajdanek, a drugą zapiął na rurze wodociągowej. - Sam poszukam. - Powodzenia - mruknął staruszek. - Do niektórych szaf nie zaglądałem od sześćdziesięciu lat. Może coś ciekawego znajdziesz? Przyciągnął sobie stopą zydel i usiadłszy wygodnie zapalił fajeczkę. Vytautas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|