Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w słabym świetle księżyca wpadającym przez niewielkie okienko z boku. Spra-
wiała wrażenie, że czeka nań już od wieków, od niepamiętnych czasów. Anna. . .
Kim była ta kobieta, dlaczego, choć zobaczył ją wczoraj po raz pierwszy w życiu,
poczuł, że jest mu bliska. Jaka nić ciemności mogła łączyć go z tą kobietą?
 Jesteś  szepnęła, gdy stanął przed nią w powodzi księżycowego świa-
tła.  Jesteś wreszcie, mój panie. Tyle czekałam na ciebie, tyle razy cię wzywa-
łam. . . Przyszedłeś w końcu. . . I już mnie nie zostawisz.
Jednym ruchem rozpięła zapinkę na karku. Białe giezło zsunęło się z jej ciała.
Została naga, zupełnie naga w świetle księżyca. Wyraznie widział jej ciało, długie,
smukłe nogi, szerokie biodra, wąską talię. Miała duże piersi o ciemnobrązowych
sutkach. . . Jej ciało było białe, cudowne, zupełnie jak żywy jedwab.
Niewiarowski sam nie wiedział, kiedy ją objął, przytulił. Przywarła do jego
warg drapieżnie, niemal ukąsiła, wbiła się weń, objęła ramionami, wtuliła, a po-
tem całowała mocno. Nawet nie wiedział, kiedy rozpięła mu guziki koszuli i za-
częła dotykać nagiego ciała. Była gorąca, czuł ciepło bijące od jej pleców, po
których przesuwał dłonią, żar pośladków. Potem podniósł ją w ramionach, rzu-
cił na siano. Krzyknęła cicho, zagryzła wargi, by nie krzyknąć z rozkoszy, gdy
brał ją po raz pierwszy. A potem objęła go nogami, przywarła doń cała drżąca.
Gdy oddawali się rozkoszy, całowała go, gryzła i drapała. Czuł, jak jej paznokcie
rozorywują mu plecy, czuł, jak zęby zaciskają się na ramieniu. Była drapieżna
jak kotka, ale tylko do pewnego czasu. . . Bo potem, gdy przeniknął ją pierwszy
spazm rozkoszy, oddała się mu bez reszty, pozwoliła utonąć w sobie bez końca.
Niewiarowski nie pamiętał, kiedy skończyli. Gdy minął bardzo długi czas, le-
żeli obok siebie wsłuchani we własne oddechy. Jan nie był bynajmniej zmęczony.
Jednak bał się, że ktoś może przebudzić się w domu i zobaczyć ich. Nie opono-
wał, gdy Anna podniosła się w końcu i cicho wymknęła ze stajni. W kilka chwil
potem poszedł w jej ślady. Ostrożnie wśliznął się na górę.
Na dworze wstawał świt. Na wschodniej stronie widnokręgu wolno przedzie-
rała się przez mrok czerwonawa smuga świtu. Ciemność ustępowała miejsca sza-
rości, powoli, niechętnie odsłaniała drzewa, krzewy i domy. Niewiarowski usły-
szał cichy oddech Jaśka i uśmiechnął się do siebie smutno. Naprawdę był chyba
wypalony i pusty do cna. Jak mógł uczynić coś takiego człowiekowi, który urato-
wał mu życie, wyrwał z opresji. Lecz mimo wszystko nie czuł wyrzutów sumie-
nia; zresztą  może po prostu go nie miał. Więc tylko wszedł do swej komnaty,
odszukał karafkę z winem, nalał do srebrnego pucharu, wychylił jednym haustem.
Potem wejrzał w wiszące na ścianie lustro. Zobaczył spokojne, przystojne,
szlacheckie i oblicze, więc przymknął oczy i wykrzywił zęby w uśmiechu. Był
szlachcicem z krwi i kości. Cóż znaczyły dlań uczucia i sentymenty chłopstwa
101
i miejskich łyków. . . Wszak stał poza ich cuchnącym, chamskim tłumem. . . Od-
bicie Jana w lustrze skrzywiło się jeszcze bardziej i nagle, zda się, ryknęło głośno,
rzuciło w tył głową, wysunęło z ust zakrzywione kły. Niewiarowski odskoczył od
zwierciadła. Wszystko zawirowało dokoła. Cisnął w lustro pucharem z całej siły.
Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i wspaniałe weneckie zwierciadło pękło w jed-
nej chwili na tysiące ostrych kawałków. Niewiarowskiemu zdawało się, że spadną
nań jak rój kąśliwych os. Ale gdy tylko osypały się na ziemię, z poczerniałych ram
buchnęły czerwone płomienie. Za lustrem nie było ściany. . . Jan poczuł się tak,
jak gdyby nagle wejrzał w otchłań bez dna, zobaczył ósmy krąg piekieł, którym
księża z ambon straszyli bogobojnych chłopków. Gorący wicher przemknął przez
pokój. Jan ukrył twarz w dłoniach.
W komnacie była cisza i spokój. Rozejrzał się. . . Nie, ten głos, te kły, te pło-
mienie  to była chyba jego chora dusza. Tylko dusza. To wszystko było chyba
tylko majakiem.
Nie patrz zbyt często w lustro, bo zobaczysz diabła. . . zakołatało w jego gło-
wie. Prawda, często powtarzali tak przesądni ludzie. Niewiarowski nie musiał
przesiadywać przed zwierciadłem, aby ujrzeć czarta. Od kiedy tylko pamiętał,
zawsze miał go w sobie.
Ruszył do sąsiedniej komnaty, tam, gdzie było jego łoże. I przeszedł po okop- [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript