[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potężna maszyna wylądowała na ogrodzonym wysokim, stalowym płotem boisku szkolnym, na które nie można było dostać się inaczej niż przez szkołę lub wielką czarną bramę dla samochodów, która na co dzień była zamknięta. Chłopcy, którzy jeszcze przed chwilą grali na boisku w piłkę schowali się za skrzynią z piaskiem, stojącą pod płotem. Wystawały zza niej tylko ich głowy, na których włosy mierzwił podmuch wywoływany przez ruch ogromnego wirnika helikoptera. Uporałem się wreszcie z drzwiami. Kiedy szedłem w kierunku bramy, żeby przedostać się na boisko, ze śmigłowca wyskoczył chudy mężczyzna w mundurze. Miał długie włosy, które natychmiast zatańczyły na wietrze wywoływanym przez 24 wirnik. Gęsta broda zarastała jego twarz. Z kącika ust wystawał palący się papieros. Przygięty do ziemi machnął do mnie ręką i krzyknął: - Tutaj, doktorze! Dotarłem do bramy. Podciągnąłem się na niej i jednym skokiem przesadziłem ogrodzenie. - No, no, jaki wysportowany doktorek! - dotarł do mnie przez szum wirnika przyciszony głos Brodacza. Nie było w nim jednak ironii, ale raczej życzliwy szacunek. Przygięty, ściskając torbę wypełnioną papierami, dotarłem w końcu do helikoptera. Brodacz siedział już w środku. Podał mi wytatuowane chińskimi piktogramami ramię i wciągnął do środka maszyny. Podczas tej operacji zauważyłem jeszcze kątem oka nazwę helikoptera wymalowaną czarną farbą na kadłubie. Izzy - głosiły litery stylizowane na logo jakiegoś metalowego zespołu. Drzwi się zatrzasnęły i czarnoskóry pilot agresywnie szarpnął maszyną do góry. %7łołądek podskoczył mi do gardła i w głębi ducha dziękowałem Pawłowi, że nie pozwolił mi zjeść śniadania. Poczułem, jak krew odpływa mi z głowy. W panice zacząłem szukać pasów. - Lubi pan ACDC ? - zapytał nie patrząc w moją stronę Brodacz, a kiedy nie odpowiedziałem dodał: - Na pewno pan lubi. Wrzucił kasetę do magnetofonu, przymocowanego za pomocą jakichś taśm do deski rozdzielczej helikoptera. Z potężnego głośnika nad moją głową popłynęły pierwsze takty Highway to Hell . Zapiąłem sprzączkę pasów i spojrzałem w bok. Za oknem wirnik samolotu właśnie o milimetry minął potężny konar drzewa. Zacisnąłem dłonie na poręczach fotela i wcisnąłem się w siedzisko. - Lęk wysokości? - Brodacz obrócił się w moją stronę z zatroskaną miną. - - Niech się pan nie przejmuje... Generał (tu wymienił znane nazwisko) też na to cierpi. Może chce pan łyknąć - wyciągnął w moją stronę rękę z otwartą butelką whisky. Zapach alkoholu jeszcze bardziej mnie zemdlił. Brodacz to zobaczył i szybko schował butelkę. - Grzesiek, doktor zrobił się zielony... - powiedział Brodacz do pilota. - Opowiedz mu o zakładzie, Szczurek - odezwał się niskim głosem czarnoskóry doskonałą, czystą polszczyzną - ten pułkownik, co ostatnio z nami leciał, po tym się uspokoił... - Dobry pomysł - uśmiechnął się Szczurek i obróciwszy się do mnie pomachał mi przed oczami wybrudzonymi smarem palcami. - Niech się pan nie boi, Grzesiek to najlepszy pilot w tej części Europy, może nawet w całym Sojuszu... - jego słowa docierały do mnie jakby z daleka, jakby stał kilkanaście metrów ode mnie i mieszały się z rykiem silnika i muzyką. Rzuciłem się niespokojnie i zobaczyłem przez okno, że wznieśliśmy się już ponad domy. Poczułem się trochę lepiej i odetchnąłem. Szczurek zareagował natychmiast. - Najgorsze już za nami, doktorze, teraz będzie z górki. Niech pan lepiej posłucha, jak wygraliśmy zakład z kapitanem Clarkiem w Iraku. Opowiedzieć? Kiwnąłem głową. 25 Szczurek odsłonił zniszczone, poczerniałe zęby w cichym i stłumionym śmiechu, przypominającym odgłos zepsutego, nie mogącego zapalić silnika. Grzesiek zawtórował mu basowym, głośnym rechotem, który na chwilę zagłuszył i zespół ACDC , i helikopter. Po chwili zamilkł, a Szczurek wytarł łzy z kącików oczu i przejechał ręką po brodzie. Chrzęst wywołany tym gestem sprawił, że przeszedł mnie dreszcz, a język odruchowo dotknął podrażnionych zębów. - Przepraszam - powiedział Szczurek - mnie drażni, jak ktoś kroi pomidory. - Grzesiek - skinął głową w kierunku pilota - nienawidzi, jak ktoś tnie papier. No, ale jego przynajmniej nie bolą zęby, bo wszystkie ma złote... - Grzesiek, jakby potwierdzając jego słowa, wyszczerzył drogocenne koronki. - To były niezłe jaja jak je stracił! - czarnoskóry pilot zdjął rękę ze steru i uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. Kilka wskazówek zakręciło się niespokojnie. Szczurek to zauważył i szeptem dodał: - On jest bardzo czuły na tym punkcie, więc może nie będę opowiadał o tym teraz... - No więc, doktorze - Brodacz teatralnie podniósł głos - do zakładu doszło w polskiej bazie w Dywanii. Mieliśmy akurat wolne, więc siedzieliśmy sobie w kantynie i popijaliśmy z Grześkiem żywczyka. Usłyszeliśmy na podwórku jakieś hałasy. Zwykła ludzka ciekawość kazała nam porzucić zadymione wnętrze i wyjść przed barak. Z piwkiem w ręku oparliśmy się o ścianę i obserwowaliśmy przedstawienie, które właśnie odstawiał jakiś pilot helikoptera Black Hawk. Koleś podnosił i opuszczał swoją maszynę, kręcąc jednocześnie kółka. Wzbijał przy tym strasznie dużo kurzu. Porozumieliśmy się z Grześkiem oczami i już wiedzieliśmy, co robić. Trzeba było chojrakowi pokazać jego miejsce. Musieliśmy go jednak jakoś podpuścić, żeby potem nie doniósł na nas do sztabu. Zaczekaliśmy jeszcze chwilę, aż koleżka wreszcie przestał się popisywać i wylądował. Wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałem. Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Nosił kowbojski kapelusz, a na nogach miał czerwone buty ze szpicami, ostrogami i odsłoniętymi cholewkami. Oczy ukrył za przeciwsłonecznymi okularami w stylu Charlesa Bronsona. Miał blond wąsy, pod którymi tliło się cygaro. Zmierzał do kantyny takim krokiem, jakby całe życie uganiał się za krowami w Teksasie, a nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|