[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się? - Tak powiedziała mi Haines. - Myślisz, że była z tobą szczera? - Tak. Wszyscy trzej odetchnęli, chociaż narada toczyła się według utartej procedury obowiązującej w sekcji Modliszki. Rutynowe podejście do każdej misji. Obecna wysoka stawka niczego nie zmieniała. - Może warto by znowu porozmawiać z Haines? - Pewnie tak. - Zatem ktoś musi lecieć na Centralny Zwiat - stwierdził Sten. - Volmer, członek rady, ginie. Czemu? Czy chciał przechytrzyć współspiskowców? Przejąć samodzielnie władzę? - To tylko domysły. - Niezupełnie. Tuż przed tym morderstwem rada spotkała się na Ziemi. Wtedy właśnie jedyny raz urządzili zebranie poza Centralnym Zwiatem, co znaczy, że narada była nieoficjalna. - Musimy to zweryfikować. - Oto kolejny argument za odwiedzeniem stolicy - mruknął Sten. - Nie wiem, czy wy grzebiemy cokolwiek na temat śmierci Volmera, ale warto spróbować. A teraz najważniejsze. Imperator ginie z ręki szalonego zamachowca. Chapelle - wariat pierwszej wody. Czy rzeczywiście mógł działać samotnie, powodowany jedynie paranoją? A może planująca zamach rada tylko skorzystała ze sposobności? - Nie - stwierdził Mahoney. - Sprawa rozwijała się za szybko. Aż tacy bystrzy to oni nie są. No, może z wyjątkiem Kyesa. - Zgoda. Przejrzałem twoje notatki, Ian. Prześledziłeś cały życiorys Sullamory dzień po dniu. Na jakiś miesiąc przed zamachem zniknął nagle i pojawił się już z gnatem. - W zasadzie ustaliłem jedynie, że Tanza dwukrotnie widziano w towarzystwie osobnika wyglądającego na bogatego pomyleńca... Na miłość boską! - wykrzyknął Mahoney, pojmując nagle najważniejsze. - Skleroza nie boli - zauważył ożywiony Kilgour. - Tylko skutki daje dziwne. Kontynuuj, marszałku. - Bogacz to oczywiście oficer prowadzący. Już o tym myślałem, ale jakoś nie skojarzyłem. Wszyscy korzystamy z tego samego modus operandi. Ja, ty, ten gość co tu siedzi, a zapomniał polewać. Nie sądzicie, że warto by nieco naoliwić umysły? Coś mi zaczyna świtać. - Aha - odparł Sten i poszedł nalać Mahoneyowi drinka. - Dobra. Na razie mniejsza o szczegóły. Generalnie sprawa przedstawiała się tak: Sullamora odwalił ostatnią część mokrej roboty. Zginął w eksplozji. Wypadek czy nie, nieważne. Istotne, że Tanz był za dobry w te klocki, by spotykać się osobiście z bezpośrednim wykonawcą. Zatem musiał mieć pośrednika. Wprawnego nadzorcę. Opiekuna. Profil do przewidzenia. Zapisuj, proszę. Sten stuknął w rejestrator. - Zawodowiec. Oficer wywiadu. Czysta robota. Znalezć lub stworzyć psychopatę, pokierować nim właściwie, wyposażyć jak należy i pchnąć w stosownym kierunku. Chapelle nie miał pewnie żadnych powiązań z samą organizacją. Nie znał nikogo wysoko postawionego. - Powiedzmy - mruknął Alex. Sten przytaknął. W tej akurat chwili to im przypadła rola skrajnych sceptyków, gotowych udowadniać fałszywość każdego sądu, co jest najlepszym sposobem weryfikacji dowolnego dowodu. - Już to sprawdzałem, szukałem gościa, ale chyba nie przemyślałem należycie sprawy. Zszedłem na psy przez te kilka ostatnich lat. Bawiłem się w wojnę zamiast w cyrk. Bo z wami to zawsze wychodzi cyrk. No dobra. Zawodowiec. Wszystko fajnie, ale sprawdziłem i gwardię, i Merkurego, i Mantisa. Wynik: zero. - Część roboty mamy więc z głowy... Chyba że robisz się sentymentalny i chronisz jakąś siatkę starych wiarusów... - Imperator był moim przyjacielem - warknął Mahoney. - Usuń to zdanie z zapisu. W ogóle nie zadam sobie trudu, aby skomentować taką wypowiedz. - Pełno jest zawodowych szpiegów, którzy nie mają i nigdy nie mieli żadnych powiązań z imperium - mruknął Alex. - Właśnie. A teraz wracamy do modus operandi. Prosta sztuczka. Potrzeba tylko odpowiednio zakamuflowanego miejsca oraz zespołu pomagierów w pogotowiu. I już. Meta w slumsach odpada, chyba że jest się kryminalistą. Lub amatorem. Pozostaje przyjąć styl zamożnej cyganerii. W bogatych dzielnicach nikogo nie obchodzi, kto się wprowadza lub wyprowadza. Każdy dumnie patrzy tylko na siebie. - Aha, to znaczy, że bogaty opiekun pojawia się przypadkiem, po czym zaczyna sączyć Chapelle emu miód w serce. Ten zawsze był przekonany o własnej wyjątkowości i wielkości, więc idzie na lep pochlebstw. Potem zostaje ukryty, gdzieś na Centralnym Zwiecie, oczywiście - dedukował Sten. - Opiekun robi mu małe pranie mózgu, uczy tego i owego, dozbraja. A wszystko dzieje się w jakiejś miłej i bezpiecznej posiadłości w spokojnej, bogatej dzielnicy. Na Centralnym. - Na razie nie wnikaj w detale - powiedział Mahoney. - Słuchaj uważnie. Po pierwsze, modus operandi. Po drugie, to bogactwo. Jak sądzisz, ilu zawodowców stać na podobne metody pracy? Chyba niewielu? - Wszechświat jest podobno nieskończony - stwierdził Sten. - Ale nie. To znacznie zawęża poszukiwania. - Prawdę mówiąc, ułożyłem już listę paru nazwisk. - Fajnie. To ją trzymaj. I działaj. Tylko jedno pytanie, z czystej ciekawości. Powiedzmy, że złapiesz ptaszka... Jak go zmusisz, by śpiewał? Mahoney sarknął. - Przepraszam, wszystko po kolei. Najpierw wyłączymy rejestrator. Moja linia rozumowania biegnie następująco: Gdybym to ja zawiązał taki spisek, ograniczyłbym liczbę spotkań do absolutnego minimum, i tutaj pojawia się pytanie. Wiemy o naradzie na Ziemi, tej przed zabiciem Volmera. Czy były dalsze? Dwa? Trzy? Więcej? Skłonny jestem sądzić, że Sullamora informował wszystkich o kolejnych krokach, dokonaniach i zamiarach. Takie narady nie mogły odbywać się w żadnym zwykłym miejscu. Z obawy przed podsłuchem, i tutaj zakładam jeszcze jedno. Ryzykuję tezę, że członkowie rady nie ufali sobie nawzajem. - Nie musisz ryzykować. Aż takimi kretynami to jednak nie są. - Zatem następne spotkanie, o ile do niego doszło, odbyło się na neutralnym gruncie. W czystym miejscu. Pytanie tylko: czy się spotkali? - Trzeba lecieć na Centralny - odezwał się Kilgour. - Sugestia: amatorzy sprzątają po sobie, ale zwykle nie fabrykują fałszywych tropów. Spotkanie na Ziemi? Kto je zorganizował? Przecież takie zgromadzenia nie odbywają się spontanicznie. Zatem ktokolwiek pojedzie na Centralny, będzie musiał przede wszystkim sprawdzić różne drobne papierki. Jeśli doszło do jeszcze jednej wspólnej debaty przed zarąbaniem, pardon, sir, imperatora, to gdzieś na pewno został ślad. - Dobrze - zgodził się Sten. - Tak zrobimy. Ktoś ma jeszcze jakieś pomysły? Pamiętajmy, że to nie będzie łatwa robota. - Idę się pakować - powiedział Alex i dokończył drinka. - Słusznie. W drogę. Ale nie na Centralny. Tam akurat to ja polecę. - I wystawisz się na strzał. Wiesz, jak za tobą węszą? Nie pora grać bohatera. - Nie zamierzam. Jednak wszystkie sprawy na Centralnym przechodzą lub mogą przechodzić przez ręce Haines. A z kim najchętniej zgodzi się współpracować? - Co to nam się marzy, za czym to tęsknimy... Wiersze miłosne, saturator z szampanem... Jeśli tak, to dokąd mnie, biednego, oczy poniosą? - Jak wspomniałem, jesteśmy wprawdzie członkami składu sędziowskiego, ale bez gaży. Pewniej bym się czuł mając w kieszeni jakieś... dziesięć tysięcy? Kilgour rozważył sprawę. - Ile AM2 mogę wziąć? - Musi zostać tyle, żeby oddać Bhorom. No i zapas na potrzeby ich flory chroniącej system. Poza tym bierz, ile chcesz. Ale targuj się ostro. - Nie ucz ojca... Zaraz złapię Otha, żeby załatwił transport. Chyba wiem już, gdzie zastukać. - Nie przeszkadzaj mu. Ma robotę. Wszystko już gotowe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|