[ Pobierz całość w formacie PDF ]
domu w twoim stanie. Kiedy oni mogą być w domu? - W... czwartek. Albo w piątek. Z nową energią zabrali się do sprzątania i upiększania domu na powitanie rodziców. Henning w każdej wolnej chwili tkwił przy oknie, zarówno we czwartek, jak i w piątek, ciągle biegał do bramy, żeby popatrzeć na drogę. Ale nikt nie nadjeżdżał. Stare, uschłe lipy w alei nie były w stanie ukryć faktu, że droga jest kompletnie pusta. W niedzielę wieczorem Saga powiedziała z pozoru lekkim tonem, żeby rozproszyć przygnębienie: - Jutro rano pojedziemy. Nie możemy się z nimi rozminąć po drodze, więc prędzej czy pózniej się spotkamy. Henning podskoczył z radości. - Jedzmy! Line z Eikeby dojrzy inwentarza, już do niej lecę! - Idz! %7ładne nie okazywało otwarcie niepokoju, ale chcieli coś robić, musieli działać, nie mogli po prostu tak siedzieć i czekać. W poniedziałek rano wyruszyli dwukółką zaprzężoną w jednego konia. Wicher, który wiał przez cały tydzień, ucichł, powietrze było jak na tę porę roku ciepłe. Wyrazny powiew wiosny. Pn drodze trudno im było skupić się na rozmowie. Oboje wypatrywali, czy w oddali nie ukaże się po- cztowy dyliżans, którym rodzice Henninga mieli wra- cać. Droga jednak wciąż była rozpaczliwie pusta. Oczywiś- cie spotykali od czasu do czasu jakieś wozy, ale nie ich oczekiwali. Nareszcie! - Tam! - krzyknął Henning. - Tam jedzie dyliżans! - Dzięki ci, dobry Boże - mruknęła Saga. Ale w dyliżansie nie było pasażerów z Lipowej Alei. Twarz Henninga zrobiła się szara. Saga poczuła się tak, jakby ciężki kamień przygniótł jej piersi. - Oni mieli wsiadać w Horten. W środę mieli tam przypłynąć na parowcu "Emma". Czy statek nie przy- szedł? Nie, nikt z pasażerów nic na ten temat nie wiedział. Ale woznica miał informacje. "Emma" jeszcze nie przyszła, oświadczył krótko, jest oczekiwana dosłownie w każdej chwili. Możliwe, że schroniła się przed sztormem w innym porcie. Podziękowali i dyliżans pojechał dalej. Po długim, długim milezeniu Saga zdecydowała: - Skoro jesteśmy tak blisko Horten... - O, tak! - zawołał Henning pospiesznie, ale głos miał jak martwy. Saga objęła dziecinne ramiona, a on przytulił się do niej szukając opieki. Bezskutecznie starała się znalezć jakieś słowa pociechy. Co mogła mu powiedzieć? Co więcej ponad to, co już zostało powiedziane? Na nabrzeżu w Horten otrzymali miażdżący cios: "Emma" zaginęła. Na odcinku pomiędzy Arendal i Tve- destrand złapał ją sztorm i przepadła. Nikt nie wie nic pewnego, ale jak sobie uświadomić, że przeklęte Malen jest właśnie tam, to... - Co to jest Malen? - zapytał Henning żałośnie cieniutkim głosikiem. No, otóż Malen to miejsce przy brzegu, gdzie na dnie zalegają rumowiska wygładzonych przez wodę ka- mieni, wyjaśnił kapitan portu. To wyjątkowo niebez- pieczna okolica, ponieważ kamienie nie leżą bez ruchu. Przesuwają się nieustannie i ta niezwykła lawica wciąż zmienia pozycję. Kamienie leżą płasko na dnie, tak że na powierzchni niczego nie widać. Malen to zdecydo- wanie największe w Norwegii cmentarzysko okrętów; całkiem niedawno rozbił się w pobliżu statek niewol- niczy. Wyjaśnienia raczej nie dodały im otuchy. - Jedziemy tam! - zawołał Henning. - Nie powinniście tego robić - przestrzegł kapitan. - Teraz wiele statków i łodzi prowadzi tam poszukiwania, a z lądu nie można nikomu pomóc. Kiedy "Emma" mijała Malen, wiał wiatr od lądu. Henning długo przełykał ślinę. - Czy możemy tutaj czekać? - Powinniśmy chyba wracać do domu - powiedzia- ła Saga pospiesznie. Była blada jak ściana. - Line nie może zajmować się naszymi zwierzętami dłużej, niż obiecała. Nie powiedziała, co niepokoi ją najbardziej. %7łe miano- wicie nie czuje się najlepiej po przeżytym szoku. A poza tym wytrzęsło ją porządnie po drodze, najwyrazniej jej to nie posłużyło. - Natychmiast wracamy, Henning. Tutaj jest nasz adres, panie kapitanie. Proszę dać nam znać, jak tylko będzie pan coś wiedział! To chodzi o rodziców tego chłopca. Kapitan skinął głową. - Na pewno państwa zawiadomię. Mamy tu wielu oczekujących, którzy mieszkają w hotelu. Ale myślę, że powinniście wracać - zakończył spoglądając na Sagę. - Wygląda pani na bardzo zmęczoną, w pani stanie... - Tak - przyznała Saga. - Powinniśmy jechać do domu. Najszybciej jak to możliwe, pomyślała. Co prawda zostały mi jeszeze trzy tygodnie, więc chyba nie ma niebezpieczeństwa, ale chciałabym być w domu. Pod opieką mojego lekarza. Tutaj nikt nic nie wie o przekleń- stwie ciążącym na Ludziach Lodu. Kiedy wychodzili z biura kapitana, Henning tak mocno ściskał jej rękę, że traciła czucie w palcach. Ale odpowiadała mu także uściskiem, bo wiedziała, co chło- piec teraz przeżywa. Taki jeszeze mały! Ona sama czuła nieznośne ssanie w piersiach i w żołądku. Belinda! To najlepsze pod słońcem drobne stworzenie, od urodzenia żle traktowane przez najbliższych, które nareszcie znalazło bezpicezną przystań u Viljara, gdzie znaczyła tak wiele, i dla niego, i dla ich ukochanego synka. I Viljar, który właśnie zaprowadził ład w swoim życiu! Nie, Boże kochany, jeśli jest na świecie sprawied- liwość, to spraw, żeby im się nic złego nie stało! Należę do tych niewielu wśród Ludzi Lodu, którzy w Ciebie wierzą. Ale zaprawdę, nie ułatwiasz mi zadania! Czy to są próby, to czym nas doświadczasz? Naprawdę poddajesz próbie naszą wiarę w Ciebie? W takim razie Marcel miał rację, kiedy mówił, że to postawa mściwego, małostkowego bożka, zapatrzonego tylko we własną wielkość. Ale ja nie wierzę, że jesteś taki. Nie wierzę, że zechcesz zadać taki ból temu dziecku! Gdyby... Gdyby jednak stało się najgorsze... to obiecu- ję, że go nie opuszczę. Będę dla niego jak matka, będę go kochać tak samo jak własne dzieci. To wcale nie jest wymuszona obietnica, bo trudno byłoby znalezć dziecko bardziej niż on godne kochania. Ach, Henning, że też to się musiało stać! Czy już nie dosyć miałeś zmartwień i strachu o ojca, który sobie nie dawał rady z losem, z potwornym cieniem, jaki na wasze życie rzucało Grastensholm, i z powodu niechęci sąsia- dów? Czy nie zasłużyłeś sobie na nagrodę za twoją niezłomną lojalność wobec ojca? A tymczasem spada na ciebie kolejne nieszczęście. Za co ta kara? Objęła go mocno i zapewniała, że wszystko skończy się dobrze. Są przecież razem i Saga nie opuści go, dopóki rodzice nie wrócą. Spokojne słowa pomogły mu, usłyszała, że odetchnął lżej. Gdy tylko koń odpoczął trochę i pojadł siana, mogli ruszać. Wiedzieli, że przyjadą do domu pózno, w środku nocy, ale trudno. Teraz oboje tęsknili do bezpiecznych czterech ścian. Przez co najmniej dziesięć pierwszych kilometrów jechali w milczeniu. %7ładne nie było w stanie nic mówić. Saga rozpaczliwie starała się myśleć o czym innym, próbowała koncentrować się na dziecku, a raezej na dzieciach, które miały się urodzić. Jaka szkoda, że nie będziesz mógł ich zobaczyć, Lucyferze, powtarzała w duchu. Tak mi przykro z tego powodu! Ale poza tym to myśl o nich przepełnia mnie trudnym do opisania szczęściem. Dziękuję ci za nie, najdroższy. Dziękuję! To mi dało nową siłę. Zrobię dla nich wszystko, wszystko! W końcu powiedziała do odrętwiałego Henninga: - Statek nie zośtał odnaleziony, pamiętaj o tym! Nie znaleziono najmniejszego śladu. Musimy to użnać za dobry znak. Może ster mają uszkodzony, albo co innego, i statek zaczął dryfować? Jest teraz gdzieś na morzu. A sztorm przecież ustał i mnóstwo kutrów i łodzi wyruszyło na poszukiwania. Skinął głową bez słowa. Siedział sztywny i patrzył przed siebie. Po chwili usłyszała, jak szepnął cicho:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|