Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

marzeń.
Tak niedawno oboje byli szczęśliwi z poczucia łączących ich
więzi. Teraz zapanowało między nimi głuche milczenie. Lucky zupełnie
nie rozumiała, co się stało.
 No dobrze  powiedziała w końcu  wyduś to z siebie.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, po czym znowu skierował wzrok na
szosę.
 Co?
 Od kilkunastu minut jesteś ponury. Chciałabym się dowiedzieć
dlaczego.
 Chyba przyczyna jest oczywista. Zawsze mi mówiono, \e
wszystko nale\y robić w odpowiedniej porze. Ale dopiero teraz ta teza
została tak przekonująco zilustrowana.
Lucky poło\yła mu dłoń na ramieniu.
 To prawda, ale znowu jedziemy i nie jest tak bardzo pózno.
 Wystarczająco.  Sam zdawał sobie sprawę, \e zachowuje się
głupio, lecz nic nie mógł na to poradzić.  Przecie\ mówiłaś, \e musisz
wstać wcześnie rano.
 To ju\ mój kłopot.
Sam obrzucił ją gorzkim spojrzeniem.
 Ty nie będziesz w kłopocie. Widziałem cię w akcji. Rzucasz się
na pracę z szybkością torpedy i nie rozglądasz na boki.
A więc o to chodziło. Lucky cofnęła dłoń i zło\yła ręce na
kolanach.
 Nie spodobało ci się, \e naprawiłam twój samochód.
 Tego nie powiedziałem.
 Nie musiałeś.  Westchnęła cicho, zastanawiając się, czy
powinna była postąpić inaczej. Nigdy nie dostosowywała swego
zachowania do wymogów \adnego mę\czyzny. Nie zrobi tego nawet dla
Sama.
 Wychowałam się w domu pełnym chłopców, zrozum. Całe
sobotnie popołudnia spędzałam z nimi na reperowaniu starych
samochodów. Przykro mi, je\eli weszłam ci w paradę, ale wiedziałam, co
trzeba zrobić, i na myśl mi nie przyszło, \e powinnam się trzymać od
tego z daleka. To wszystko.
To była prawda, nie miała \adnych innych intencji, pomyślał Sam.
Teraz irytację zastąpiły wyrzuty sumienia. Jak to ju\ nieraz bywało,
zwykłą przyjacielską przysługę wytłumaczył sobie opacznie i uznał za
próbę zamachu na jego męskość. A ona nie zauwa\yła jego ura\onej
godności, bo była tak cholernie zajęta naprawą!
 Nie usprawiedliwiaj się  odparł szorstkim tonem  to ja
powinienem cię przeprosić.  Właśnie podjechali przed jej dom. Objął
dłonią jej szyję, a potem zagłębił palce we włosy.  Nic nie tłumaczy
mego zachowania. No, mo\e trochę fakt, \e zwykle bywam szefem.
Lucky obrzuciła go uwa\nym spojrzeniem.
 Ja tak\e.
Mimo wszystko Sam nie mógł się nie roześmiać.
 Nie masz zamiaru potraktować mnie według taryfy ulgowej?
 Nigdy.
 Tego się właśnie obawiam.
 To nieprawda  odparła z przekonaniem  takie postępowanie
wzbudza w tobie szacunek.
 Masz rację.  Przyciągnął ją nieco w swoją stronę.  Szanuję cię.
W przeciwnym wypadku nie byłoby mnie tutaj.
Lucky wpatrywała się w jego wargi.
 Za pózno na pochlebstwa, Donahue.
Uśmiechnął się do niej tym niesamowicie zmysłowym uśmiechem,
pod wpływem którego całkowicie topniała.
 Jesteś pewna?  spytał zduszonym głosem. Lucky poczuła nagle
ogarniający ją na nowo płomień po\ądania. Rumieniec wystąpił na jej
policzki, a całe ciało zadr\ało w oczekiwaniu.
 To zale\y.
 Od czego? Spojrzała mu w oczy.
 Od inwencji, z jaką będziesz mnie przekonywał o moich
zaletach.
 Zrobię wszystko, co w mojej mocy  przyrzekł. Pochylił się ku
niej, ujął jej twarz w dłonie i ich usta przywarły do siebie.
Lucky poczuła przejmujący dreszcz i zamknęła oczy. Poło\yła mu
dłonie na piersiach i zacisnęła w palcach materiał koszuli, \eby
przyciągnąć go jeszcze bli\ej. Poczuła ostry zapach męskiego ciała. Pod
wpływem delikatnej pieszczoty jego języka znowu przebiegł ją dreszcz.
Rozwarła wargi i przez długą chwilę, trwającą jakby ponad
czasem, nic się nie liczyło, poza tym namiętnym, upajającym
pocałunkiem. Z mięśniami napiętymi jak struny, oddychając nierówno,
zatopił język w jej ustach, a palce we włosach. Ciągle była za daleko.
Zniecierpliwiony, usiłował przeciągnąć ją na swe kolana, lecz mu się to
nie udało w ciasnej przestrzeni samochodu.
 Do licha!  mruknął.  To szaleństwo.
Lucky powoli uniosła powieki i w świetle padających przez okno
promieni księ\yca zobaczyła bolesny wyraz jego twarzy.
 Sam...
Z rozdra\nieniem potrząsnął przecząco głową. Jeszcze jedno jej
słowo, a straci nad sobą panowanie.
 Lepiej odprowadzę cię do domu, dopóki w ogóle jestem w stanie
się poruszać.
 Ale Sam...
I tym razem nie chciał jej słuchać, gwałtownym ruchem otworzył
drzwi i wprost wyskoczył z samochodu. Lucky obserwowała go z
rezygnacją. Ju\ wcześniej orzekł, \e zrobiło się zbyt pózno i
najwidoczniej nic, co się między nimi wydarzyło, nie zmieniło jego
nastawienia. Podał jej rękę, pomagając wysiąść z samochodu.
 Chyba powinnam być wzruszona, \e ze względu na mnie tak się
przejmujesz pózną porą  odezwała się, kiedy wchodzili na schody.
Sięgnęła kluczem do zamka i odwróciła się. Patrzył na nią
niedowierzającym wzrokiem.
 Do licha, pózną porą?  odparł przez zaciśnięte zęby.  Bałem
się, \eby znowu coś się nie zepsuło.
Nic z tego nie rozumiała. Stała bez ruchu, więc Sam wyjął klucz z
jej bezwładnych palców i otworzył drzwi. Weszła do środka i niepewnie
zapytała:
 Czy to znaczy, \e masz zamiar do mnie wstąpić?
 Oczywiście, a ty myślałaś...  zamilkł, widząc jej niepewną
minę. Ujął ją za ramię i delikatnie odwrócił ku sobie.  Je\eli tylko ty te\
tego chcesz.
 Chcę  uśmiechnęła się dr\ącymi wargami.
 Jesteś pewna?
 Całkowicie.
Pochwycił ją na ręce, w dwóch susach znalazł się w holu,
zatrzasnął drzwi nogą i podą\ył z nią w stronę schodów wiodących do
sypialni. Lucky wdychała pi\mowy zapach mocnego ciała Sama, słyszała
jego nierówny oddech i czuła, \e on po\ąda jej tak samo, jak ona jego.
Niosąc ją na górę, bezwiednie pieścił dłonią jej biodro. Zadr\ała pod [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript