[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłopaka jest jak łyk życiodajnej wody. Dzwoń po Barhama! Fleur wykonała polecenie, lecz zamiast służącego zjawiła się pokojówka. Evans zwróciła się do niej pani Mitcham zejdz na dół i powiedz Barhamowi, że chcę widzieć u siebie tego młodego dżentelmena, który złożył wizytę mojemu synowi. I zaznacz, że nie chcę słyszeć o żadnych sprzeciwach i zakazach! Evans westchnęła na znak swej dezaprobaty dla samowoli starszej damy. Uwielbiała ją na swój sposób. Była o nią zazdrosna, a nawet czuła się urażona, gdy pani Mitcham zwracała się z poleceniami do Barhama lub innych służących, a nie do niej. Początkowo była też wrogiem Fleur. Zauważywszy jednak, że Fleur nie zamierza wtrącać się w sprawy dotyczące zdrowia jej pani, Evans zmieniła się i stała się wyjątkowo uprzejma wobec Fleur. I jeszcze jedno, Evans zaskrzeczała pani Mitcham w chwili, gdy pokojówka opuszczała sypialnię. Podaj mi puderniczkę i szkatułę z biżuterią. Wypada się odstawić z okazji takiej wizyty, chociaż wątpię, żeby Anthony docenił to, jeżeli będziesz w pobliżu... Pani Mitcham spojrzała wymownie na Fleur. Nie mogę uwierzyć, że Anthony Ashwin jest typem mężczyzny, który pani aprobuje zauważyła rozczarowana Fleur. Ale jeżeli tak pani zależy na przebywaniu z nim sam na sam, to chyba pójdę już do łóżka... Zaczekaj! pani Mitcham powstrzymała ją zirytowana. Kiedy rozmawiałyśmy dziś rano, miałam na myśli męża albo kochanka dla ciebie. Nie wątpię, że Anthony nie jest kandydatem do ślubnego kobierca, ale z pewnością byłby z niego niezły kochanek. Oczywiście, o ile mnie doświadczenie nie myli. Pani Mitcham otworzyła kasetę z biżuterią, zapięła perłowy naszyjnik na karku, wsunęła kilka dodatkowych pierścieni na powykrzywiane palce, tam gdzie były jeszcze wolne miejsca, i ozdobiła lewą rękę diamentową bransoletą, równie piękną jak ta iskrząca się już na jej prawym przegubie. Spójrz tylko na te pierścienie... jak lśnią... szepnęła do Fleur, rozkoszując się widokiem klejnotów. Ubóstwiam biżuterię... Ciągle mi jej mało. Kiedy tu zamieszkałam, Norman powiedział: Matko, zapewnię ci dobrobyt do końca życia. Będziesz miała wszystko. Wystarczy, że powiesz, czego chcesz. Diamentów! wyjawiłam swe życzenie, sądząc, że nie ma sensu trzymać go w niepewności. Nie żartowałam. Nie dorobiłam się w życiu fortuny ani na uczciwości, ani na grzechu. Przyznam, że wydawałam więcej, niż zarabiałam. I oto na starość nareszcie mogłam wystroić się tak, jak zawsze pragnęłam w młodości. Nieszczęsny Norman! Nie mógł tego pojąć! Stara się jednak jak może spełnić moje życzenie. Od tamtej pory co rok, na gwiazdkę i urodziny, dostaję od niego jakiś nowy klejnot. Jeśli dożyję dziewięćdziesiątki, uzbiera się tego niemała kolekcja. Zapiszę ją w spadku komuś zaufanemu. Lepiej by było, gdyby odziedziczyły ją pani wnuki zauważyła obojętnie Fleur. W kółko to powtarzam Normanowi westchnęła pani Mitcham. Prędzej jednak Evans urodzi trojaczki, niż Norman spłodzi dzieci. Starsza pani kończyła właśnie pudrować nos, kiedy drzwi otworzyły się. W progu stał sir Norman. Gdzie Anthony? zapytała pani Mitcham? Wysłałem go do stajni, żeby sprawdził, czyjego ludzie nie potrzebują czegoś wyjaśnił obcesowo. Nie wolno ci przyjmować gości o tej porze. Rozdział trzynasty Fleur weszła znużona do swego małego, prywatnego saloniku i z ulgą zagłębiła się w miękkim fotelu. Była dopiero dziesiąta wieczorem. Nie chciało jej się spać, lecz czuła się wyczerpana i przygnębiona sceną, której świadkiem była chwilę wcześniej. Wciąż miała przed oczami panią Mitcham wykrzykującą z furią, piskliwym głosem obelgi pod adresem spokojnego i zdecydowanego sir Normana. Fleur, przyglądając się obojgu, usiłowała zachować obojętność i rezerwę, mimo że starsza dama ciągle odwoływała się do jej opinii. Dopiero pojawienie się Evans zakończyło przykrą awanturę. Nie pytając nikogo o pozwolenie, pokojówka wyprosiła z sypialni sir Normana i Fleur, gdacząc przy tym pod nosem z oburzenia, niczym kwoka chowająca pod swe opiekuńcze skrzydło zagrożone pisklę: Przecież pan wie... to szkodzi na serce... Nie można jej tak denerwować... Nieważne, co pan myśli o... Sir Norman i Fleur nie usłyszeli końca zdania uciętego raptownie hukiem zamykających się za nimi drzwi, czym Uvans obwieszczała zwykle swą dezaprobatę. Stojąc na korytarzu naprzeciw sir Normana, Fleur czuła się zażenowana i miała wrażenie, że przez moment on również był zakłopotany całym zajściem. W końcu jednak przemówił z właściwą sobie powagą i zawziętością jakby kolejny raz starał się przed sobą usprawiedliwić: Podniecanie się szkodzi mojej matce, szczególnie póznym wieczorem. Zależy do jakiego stopnia zauważyła chłodno Fleur. W małych dawkach może jej tylko wyjść na zdrowie. Co pani przez to rozumie?! sir Norman spojrzał na Fleur oskarży cielsko, jakby nagle sam dał się ponieść emocjom. Wydawało się, że na chwilę odżyły w nim ludzkie reakcje, że stał się znów człowiekiem i wda się w spór. Szybko jednak przywołał się do porządku i opanował. W sprawach dotyczących zdrowia mojej matki świadomie kieruję się jedną zasadą: ściśle przestrzegam zaleceń lekarzy. Mam nadzieję, że pani,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|