[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej wujem niż pracownikiem i uwielbiała go. - Przesyłka dla pani - oznajmił Jeffrey swoim głębokim barytonem. - Mógłbyś zostawić ją w gabinecie? Potem się tym zajmę. Jeffrey - najspokojniejszy, najbardziej opanowany mężczyzna na świecie - zawahał się. - Nie sądzę, by gabinet był odpowiednim miejscem, panienko. Nie sądzę też, żeby ta przesyłka mogła czekać. Grace pokręciła głową. Uznała, że Jeffrey jest zbyt oficjalny. Ani razu nie widziała, żeby się odprężył. %7łycie jest za krótkie, by nie cieszyć się każdą chwilą. No cóż, ona będzie się dzisiaj dobrze bawić, choćby miało ją to zabić. Kiedy muzyka będzie szybsza, wyjdzie na środek i pokaże, co potrafi. Jednak uznała, że na razie go uspokoi. Poszła za nim do głównego wejścia, gdzie zaskoczył ją, wyjmując kieliszek z jej dłoni i otwierając przed nią drzwi. Zaskoczenie zmieniło się w zdumienie. 127 RS Na frontowym trawniku jej rodziców stały dwa zrebaki. I to nie byle jakie zrebaki, lecz te, które uratowali z Randem z kanionu Black River. Grace wyszła na dwór i ruszyła za linkami u ich kantarów, by zobaczyć, kto je trzyma. Rand. Miał na sobie, o dziwo, czarny garnitur. Stał obok frontowych drzwi, oparty niedbale o ścianę. Grace poczuła, jak serce skacze jej do gardła. - Rand - wyszeptała. - Co... co ty tu robisz? - Lucas i Julianna nie mogli przyjechać - oznajmił. - Wysłali mnie. - Mam nadzieję, że nic się nie stało. - Wszystko świetnie, Julianna urodziła dziecko dzisiaj rano, dwa tygodnie przed terminem, ale oboje czują się znakomicie. - Bardzo się cieszę. - I była to prawda. Jednak gdy Rand patrzył na nią tymi swoimi czarnymi oczami, unosząc w uśmiechu jeden kącik ust, tak niesamowicie przystojny w garniturze, po prostu nie mogła zebrać myśli. Myślała, że już nigdy go nie zobaczy. Patrzyła na niego, trzymając dłonie przy bokach. Bała się, że rzuci mu się w ramiona i zrobi z siebie kompletną idiotkę. Przyjechał ze względu na Lucasa i Juliannę, przypomniała sobie. Nie na nią. Z trudem wciągnęła powietrze. - Co tu robisz z tymi zrebakami? - Zaadoptowałem je. - Zaadoptowałeś je? Skinął głową. 128 RS - I klacze, i ogiera. - Wszystkie konie? - Tak. Zaadoptował pięć koni i tylko tyle miał do powiedzenia? Doprowadzał ją do szału. - Mówiłeś, że twoja mama sprzedaje ranczo i wszystkie konie - powiedziała ostrożnie. - Gdzie zamierzasz je trzymać i kto się nimi zajmie? - Właściwie... - przysunął się do niej - to miałem nadzieję, że ty. - Ja? To znaczy fundacja? - Nie. Ty. Zdezorientowana popatrzyła na zrebaki. Miały wielkie, ciemne oczy i urocze pyszczki. Chciałaby je zatrzymać, ale nie mogła. - Rand, nie mam miejsca, żeby je trzymać. - A gdybyś miała miejsce? Na zawsze. - Stanął tuż przed nią. - Ze mną. - Na zawsze? Z tobą? Wiedziała, że powtarza słowa jak papuga, ale na nic więcej w tych okolicznościach nie mogła się zdobyć. - Tak. Ze mną. - Dotknął palcem jej policzka. -Mam pięćdziesiąt akrów w Wolf River. To ziemia moich rodziców. Niewiele, ale możemy dokupić więcej, jak już wybudujemy nowy dom. - My? - ledwo zdołała to wykrztusić. - Ty i ja, Grace - powiedział cicho. - Stado koni, gromadka dzieci. Może nawet pies i kot. Zawsze chciałem mieć psa. 129 RS Gromadka dzieci? Przestraszyła się, że nogi jej nie utrzymają, i chwyciła się jego ramion. - Randzie Blackhawk, do czego zmierzasz? Po prostu to powiedz! Wsunął dłoń pod jej podbródek. - Proszę cię o rękę, Grace Sullivan. Patrzył, jak Grace otwiera szeroko oczy. Spodziewał się, że będzie zaskoczona, ale sam też był zdumiony. Odsunęła się o krok. - Prosisz mnie o rękę? Rand nigdy jeszcze tego nie robił, ale nie wydawało mu się, żeby jej reakcję można było uznać za zachęcającą. Przesunął dłonią po włosach i zmarszczył czoło. - Posłuchaj, wiem, że nie mam najlepszego charakteru, ale kocham cię, a to chyba coś znaczy. - Tak mi się oświadczasz? - spytała, splatając ręce na piersi. - Zawsze chciałem mieć psa" i tak dalej? Nie taki miał zamiar. Chciał to powiedzieć inaczej. - A jaka jest twoja odpowiedz? - Tak. - Tak, czyli co? - Wyjdę za ciebie. - Dzięki Bogu - wykrztusił, chwycił ją w ramiona i pocałował. Ze śmiechem objęła go za szyję. - Dzięki Bogu - powiedział znowu i przytulił ją mocno. Pogłębił pocałunek, poczuł przypływ niezwykle silnych uczuć. Nigdy dotąd nie czuł nic podobnego, ale wiedział, co to jest. 130 RS Miłość. Ona była jego jedyną, prawdziwą miłością, kobietą, z którą chciał spędzić resztę życia. - Powiedz, że mnie kochasz - szepnął. - Kocham cię - wykrztusiła bez tchu. - Kocham cię, kocham cię. Odsunęła się odrobinę i spojrzała na niego. - Rand, co się stało w Wolf River? Kiedy wyjechałam, myślałam, że więcej cię nie zobaczę. Westchnął i dotknął czołem jej czoła. - Przez ostatnie dwadzieścia trzy lata czułem się winny. Nie tylko dlatego, że nie zginąłem razem z rodziną, ale dlatego, że gdzieś w głębi serca cieszyłem się, że żyję. Czułem, jakbym zawiódł moją rodzinę, bo byłem szczęśliwy, że nie umarłem. Dlatego nie wierzyłem, że zasługuję na miłość i nie mogłem sobie pozwolić na to, by kogoś pokochać. - Musnął wargami jej usta i uśmiechnął się. - A potem ty się pojawiłaś, panno Grace. Nigdy nie zapomnę, jak wyglądałaś. Stałaś w tej zakurzonej stajni w białym kostiumie i butach na obcasach. Tak cię pragnąłem, że... - Tego pierwszego dnia? - Zmarszczyła czoło. - Zachowywałeś się, jakbyś chciał się mnie jak najszybciej pozbyć. - Bo chciałem - przyznał. - Wiedziałem, że jesteś zagrożeniem. Wiedziałem, że patrzę na kobietę, która może sprawić, że zacznę czuć. Całe życie sobie na to nie pozwalałem. Zmiertelnie mnie wystraszyłaś. - Ty mnie też - przyznała. - Ale nie wycofałaś się. Przeciwstawiłaś mi się i wytrzymałaś. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Miała łzy w oczach, gdy go pocałowała, a kiedy się odsunęła, uśmiechnęła się. 131 RS - I rzeczywiście tego chcesz, tych pięćdziesięciu akrów, i koni, i dzieciaków, i w ogóle? Naprawdę chcesz to mieć? - Tak, naprawdę - powiedział cicho. - Ale tylko z tobą, Grace. Bez ciebie nic by nie znaczyły. - Uśmiechnął się. - Nawet pięć milionów dolarów, które odziedziczyłem, o czym się właśnie dowiedziałem. Otworzyła szeroko oczy. - Pięć... milionów... dolarów? - Tak. - Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić. - Okazało się, że mój dziadek zarobił masę pieniędzy na ropie i akcjach, i zostawił w funduszu powierniczym dla dzieci. Ponieważ mój stryj był wykonawcą testamentu, sfałszował nowy i zabrał wszystko. - I twoi rodzice zginęli, nie dostawszy tego, co im się należało - powiedziała ze smutkiem. - Pieniądze nie miały znaczenia. Umarli szczęśliwi, mając siebie nawzajem. To było cenniejsze od pieniędzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|