[ Pobierz całość w formacie PDF ]
środkami, których nietylko nie zna medycyna, ale nawet wymienić ich tu nie przystoi. Ciemnota z głupotą podały sobie ręce w siostrzanym uścisku. - I pomyśleć - mówiła kiedyś Cesia do Darnowskiego, który dość często do Rosianki zaglądał i zawsze z zainteresowaniem wypytywał o nowe wydarzenia. - Pomyśleć, ile to trzeba lat nauki, pracy nad tymi ludzmi, by zwalczyć i wytępić przez wieki zakorzenione gusła, często śmieszne, lecz częściej, niestety, szkodliwe dla zdrowia. Czasem mi ręce opadają od wyrywania chwastu przesądów, który o wiele łatwiej się pleni niż ten, który tępię w moim ogrodzie... - Jest pani tedy prawdziwą ogrodniczką - wtrącił Jerzy, patrząc z upodobaniem na rozognioną twarz młodej dziewczyny. - Ogrodniczka... ogrodniczka... - szepnęła, zamyślając się nagle. W pamięci jej zamajaczyło dalekie wspomnienie: w dzień wyjazdu z Warszawy tak samo właśnie nazwał ją cudzoziemiec, kapitan George Smith, który ten rzeczownik znalazł w słowniku. Za przykładem Anglika tak samo nazywała ją czasem Mela, choć w ustach pani Grabowickiej słowo "ogrodniczka" brzmiało trochę pogardliwie. Jakże odmienne znaczenie nadawał temu pojęciu Darnowski, jakże inaczej patrzyła teraz Cesia na swoją pracę! Ogród warzywny i sad - to była tylko maleńka cząstka tej rozległej Bożej Winnicy, na której dane jej było pracować owocnie... Jak pięknie, jak bujnie rozkrzewiało się życie! Jak szybko rozrastał się plon! Każdy dzień przynosił nowe obowiązki i nowe doświadczenie, każdy dzień stawał się ogniwem łańcucha, który opasywał Cesię i przykuwał ją do tego kawałka ziemi, na którym do niedawna czuła się samotnie i obco. - Ogrodniczka... - szepnęła raz jeszcze i uśmiechnęła się do Jerzego. - Alboż nią pani nie jest? Zliczne to powołanie, zwłaszcza dla kobiet takich, jak pani, które je szerzej, głębiej pojmują. - Staram się... - szepnęła, podnosząc na Darnowskiego jasny wzrok. Doznała w tej chwili uczucia, że czyta w jej myślach, i to uczucie napełniło jej duszę radosną dumą i jakimś dziwnym, błogim spokojem. XX. Chromająca od dłuższego czasu korespondencja z Grabowickimi ustała prawie zupełnie. Cesia, zajęta przez cały tydzień ogrodem i gospodarstwem, leniła się i ociągała z pisaniem listów w niedzielę, która była dla niej obecnie prawdziwym dniem wypoczynku. "Wymiana myśli" pomiędzy siostrami ograniczała się też zwykle do kilku skreślonych na pocztówce zdań, które z łatwością dałoby się zastąpić typowem: jestem zdrowa, czego i tobie życzę. To też list, otrzymany pod koniec wiosny, wprawił Cesię w zdumienie zgoła nieoczekiwaną propozycją, którą zawierał. "Jeżeli obecność moja - pisała pani Grabowicka - nie wstrząśnie i nie naruszy zbytnio sielsko-anielskiego trybu życia w Rosiance, gotowa jestem spaść ci na kark w tych czasach. Co o tem myślisz? Odpisz mi..." Naturalnie list składał się z mnóstwa dopisków, które dopiero wyjaśniały szczegółowiej ów pomysł... "spadnięcia na kark" siostry - wieśniaczki. Treść tych dopisków brzmiała, jak następuje: "Znudziła mię Warszawa. Wyścigi na ukończeniu, znajomi na wyjezdnem, a ten nieznośny Roman, pochłonięty interesami, nie może nawet znalezć tyle czasu, by mię odwiezć i ulokować w jakiejś Gdyni, czy innych Sopotach. Obiecuje wprawdzie solennie przejażdżkę nad morze (niestety, Bałtyckie), ale dopiero na sierpień, to znaczy wtedy, gdy śmietankę sezonu spiją inne, szczęśliwsze ode mnie żony zapracowanych mężów. Zciskam cię. O kąpiel moją się nie kłopocz: "tub" przywiozę ze sobą." Cesia uśmiechnęła się, czytając tę zapowiedz. Mimowoli przyszła jej na myśl złośliwa uwaga, że prócz tubu należałoby doradzić Meli przywiezienie panny służącej, fryzjera, manicurzystki i przynajmniej kilku znajomych, bez których zanudzi się tu śmiertelnie... Narazie jednak należało zawiadomić Górskiego o tej niespodziewanej wizycie. Cesia uczyniła to tegoż wieczora, z pewnem zażenowaniem streszczając list, najeżony pustemi frazesami, nasiąkły nudą, jak gąbka. Pan Tomasz przyjął wiadomość z takim wylewem radości, jakgdyby przybycie pani Grabowickiej było jego utajonem pragnieniem, mającem się nareszcie urzeczywistnić. Poczciwiec sądził, iż w ten sposób okaże swą życzliwość dla Cesi, którą ogromnie polubił i której pragnął okazać, iż jej bliskich za swoich uważa. Zaproszenie, poparte serdecznym dopiskiem pana Tomasza, wysłano natychmiast. W odpowiedzi przyszedł telegram, oznaczający dzień przyjazdu, potem drugi, odwołujący ów termin, i wreszcie trzeci z ustaloną "na pewno" datą, ale nie ustaloną godziną przybycia. - Ha, trzeba będzie posłać konie na oba pociągi! - zdecydował Górski, starając się ukryć przed Cesią niezadowolenie z takiego obrotu spraw. Korzystając z pięknej pogody, rozpoczął zwózkę koniczyny, i markotno mu było w takiej chwili odrywać konie od roboty na cały dzień. Jakoż Mela zjawiła się dopiero wieczorem, co pocieszyło Cesię, mogła bowiem i tym razem nie przyjechać, donosząc w czwartej depeszy o nowej zmianie projektów. Było to w sobotę, i Cesia nie wyjechała na stację, pragnąc przed świętem dokończyć roboty w ogrodzie. Zdąrzyła zaledwie ogarnąć się trochę i rzucić raz jeszcze okiem na pokój, przygotowany dla siostry, gdy bryczka zaturkotała przed gankiem. - Uf, co za droga! Myślałam, że to się nigdy nie skończy... - jęknęła pani Grabowicka po pierwszych powitaniach - a i ten wasz wehikuł omal ze mnie duszy nie wytrząsł! Czuję, że sobie naderwałam przynajmniej jedną nerkę... - Jak się ma Roman? - spytała Cesia. - Roman? Dziękuję, zdrów. To jest, właściwie chorował trochę, ale już przeszło. Nie pisał ci o tem? To dziwne. On przecież zawsze spowiada się przed tobą ze wszystkich swoich dolegliwości moralnych... Sądziłam, że jesteś również au courant jego fizycznego zdrowia. Tak, tak, chorował trochę... Ischias, czy coś podobnego... Ale przedewszystkiem stetryczał, stetryczał! Nie masz pojęcia, jaki się zrobił nudny! Poprostu nie do zniesienia! Nawet twój Janek Zwoliński podziwiał moją cierpliwość. Przesiedziałam coś cztery dni przy jego boku (Romana, ma się rozumieć), jak siostra miłosierdzia... Przeczytałam mu z połowę bibljoteki, bo sam nawet kartek nie mógł obracać, taki był podobno zbolały. Pewnie przesadzał. Mężczyzni wogóle przesadzają w chorobie i z najmniejszej drobnostki robią wielkie "coś". A ty - jak się czujesz? Pokażno się do światła. Fe, istna cyganka! Jak można się tak opalić! To wpływa fatalnie na cerę... Ty już nigdy nie wybielejesz, zobaczysz! - Mój Boże! Nie pomyślałam o tem!.. - odrzekła Cesia, śmiejąc się. Poprowadziła siostrę do swego pokoju, który jej odstępowała na czas pobytu, sama przenosząc się do kancelarji. Mela rozglądała się wkoło z dobrotliwą pobłażliwością osoby, przygotowanej na najgorsze. - Ile tu much! - zauważyła jednak. - Nie będę mogła rozłożyć neseseru, bo mi go popstrzą. I w oknie rolety niema... Ja tu chyba oka nie zmrużę... - Moja kochana - zauważyła sucho Cesia, podrażniona tą krytyką. - Pisałam ci przecież, że wiele cię tu czeka niewygód... To nie Warszawa, a przytem... Chciała dodać: a przytem, pamiętaj, te jesteś w obcym domu... lecz powstrzymała się od tej uwagi i dorzuciła po chwili łagodniej: - Okno można zawiesić pledem, a muchy sama wypędzę. Przylatują tutaj z jadalni. Zapomniałam, że lubisz sypiać w ciemnościach. Ja wstaję zwykle o świcie, więc mi słońce nie przeszkadza, a zresztą - słońca chyba nigdy za wiele... - Ha, zawiesimy pled. Naogół pokoik jest wcale milutki, tylko jeszcze mniejszy, niż sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|