[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sterowanymi pociskami. Tym razem operatorzy siedzieli na pokładach. Rakiety odpalono z wysokości kilometra, około czterystu kilometrów od Cavite City. - Jest odpalenie... następne... - zaczął nagle meldować Foss monotonnym głosem. Oczy miał utkwione w ekran. Takie same meldunki składali elektronicy z Claggett i Richardsa . - Wszystkie okręty... gotowość bojowa - powiedział Sten. - Uruchamiać na mój rozkaz... Teraz! Tahnijscy operatorzy prowadzili pociski zarówno radarem, jak i za pomocą hełmów wirtualnych. Rakiety sterowane tym drugim sposobem, łatwo było zagłuszyć. Tahnijczycy spokojnie przechodzili wtedy na kierowanie radarowe. Promienie naprowadzające namierzały wielkie metalowe obiekty. Wróg przypuścił atak przeciwko resztkom 23. floty i tym nielicznym okrętom, które posiadał Mahoney. Wykwalifikowani tahnijscy operatorzy w końcu znalezli to, czego szukali... komputery powstrzymały pociski od uderzenia w pojedynczy okręt... cele rosły z sekundy na sekundę. - Pół naprzód - rozkazał Sten. Fregaty uniosły się. - Macie je? - Hmm... tak. Wszystkie pociski zbliżają się do celu. - Cała naprzód... teraz! Trzecia kosmiczna... teraz! Fregaty wystrzeliły w przestrzeń. Pociski były o włos od imperialnych statków - tak przynajmniej sądzili tahnijscy operatorzy. Naprawdę, rakiety zbliżały się nie ku stojącym na lądowisku okrętom 23. floty, ale ku wielościanom z urządzeniami antyradarowymi. Prawie wszystkie pociski miały włączony własny mechanizm naprowadzający, uaktywniający się w momencie podchodzenia do celu. Próbowały polecieć za okrętami Stena. System stabilizacyjny został rozregulowany, rakiety wyrwały się spod kontroli. Kilka ładunków, nadal kontrolowanych przez operatorów, leciało dalej. Na tahnijskich niszczycielach próbowano dociec, co się stało. Okręt nie może przecież zniknąć bez śladu. Sześciu rakietom, które goniły wielościany holowane przez okręty Stena, skończyło się paliwo. Włączył się program autodestrukcji... Sten nakazał odcięcie mocy. Tym razem się udało. Co będzie dalej? Rozdział pięćdziesiąty czwarty Stenowi i jego załodze wydawało się, że czas biegnie jak szalony. Zamiast się odwoływać do zegarów i kalendarzy, mamrotali padając z wyczerpania: to było tego dnia, kiedy mieliśmy patrol rozpoznawczy w takim to a takim sektorze. Nie, wtedy eskortowaliśmy trałowce. Pamiętasz? To działo się wtedy, kiedy Sampson eksplodował. Pleciesz, wtedy wpadliśmy w zasadzkę. Nikt nie pamiętał dokładnie. Każdy był gotów podpisać cyrograf w zamian za dwie wachty nieprzerwanego snu, albo za posiłek, inny od zimnej brei łykanej w pośpiechu z konserwy, albo za kąpiel, choć o tym marzono bardzo po cichu. Zmierdziały okręty, śmierdzieli marynarze. Cuchnęli strachem, gazami wydechowymi, ozonem, potem i przegrzaną izolacją. Zaczynali mieć awarie. Zepsuła się wyrzutnia Kali na Richardsie . To nie miało większego znaczenia. Na składzie pozostały tylko trzy wielkie rakiety. Oba działka na Claggett mogły prowadzić tylko ogień ciągły, a ich komputer stracił połowę pamięci. Okrętowi flagowemu Stena, Gamble , pozostało jedynie sześć sprawnych wyrzutni Goblinów . Wszystkie napędy Yukawy nadawały się na złom. Już dawno, dawno temu przekroczyły wszelkie limity techniczne. Napędy AM2 nadal działały sprawnie. I nic dziwnego, bo zawierały mniej więcej tyle ruchomych części, ile miała cegła. Ale komputery nawigacyjne sprawiały kłopoty - najpierw czterokrotnie planowano kurs, a potem wyciągano średnią. Przynajmniej wtedy, gdy pozwalał na to czas. A siły Tahnijczyków wzrastały. Ich wojska poczynały sobie coraz śmielej. Sten niemal tęsknił za dniem inwazji. Tymczasem fregaty dostawały kolejne misje. Eskortować statek X... patrolować strefę Y... eskortować i osłania jednostkę gwardii Z, dopóki jej awangarda nie dotrze na miejsce... Rutyna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|