[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pretekstem i zacznie ze mną rozmawiać, podobhie jak to zrobiła Zaliczka? Czy zdołam poznać, iż to właśnie on? Czy potrafię dostrzec nie tylko jego, ale i zbliżające się wraz z nim niebezpieczeństwo? Może to nie będzie on ani oni, lecz ona. A jeśli nie zjawi słę w ogóle? Jeśli czuje się tak pewnie, że moja osoba nie wyda mu się podejrzaną, i w ogóle nie zwróci na mnie uwagi?... Za ścianą namiotu coś głośno zaszeleściło. Szelest powtórzył się nieco dalej, a potem znów bliżej. Odrzuciłem okrywający mnie koc. Chwyciłem w palce długi, kuchenny nóż do krajania chleba. To była moja jedyna broń. Uniosłem się na łokcłu i przytajając oddech w piersiach, nasłuchiwałem. ...Dokoła namiotu był las i ciemność nocna nieco już rozświetlona blaskiem księżyca. Cisza. Słyszałem tylko łomot własnego serca. Może to właśnie on już przyszedł? Czai się w pobliżu mego namiotu? - rozmyślałem gorączkowo. - Postąpiłem nieopatrznie rozbijając obóz w takim pustkowiu. Nikt nie usłyszałby nawet mego wołania o ratunek . Cisza... Ostrożnie przysunąłem twarz do celuloidowego okienka w namiocie. Zobaczyłem stromy stok wąwozu pogrążony w ciemności nocnej. Nic się tam nie ruszało. Może więc szelest był tylko złudzeniem? Nagle drgnęła leciutko ściana namiotu. Jakby ktoś głośno oddychał, przyczajony tuż obok. Jakby coś węszyło. Po chwili trzasnęła gałązka, ale już nieco dalej ode mnie. Płótno ściany namiotowej wyprostowało się. Ostrożnie podczołgałem się do drzwi. Bezszelestnie rozsunąłem błyskawiczny zamek. Wyjrzałem na dwór. W pobliżu namiotu zamigotały przede mną dwie pary fosforyzujących oczu. Usłyszałem głęboki, ponury pomruk. Psyl Dwa ogromne owczarki alzackie wpatrywały się we mnie, stojąc zaledwie o pięć kroków od namiotu. Patrzyły na mnie z nienawiścią, przekonywały mnie o tym ich błyszczące oczy, raz po raz obnażane kłyr pomruk dobywający się z psich gardeł. Przyklęknąłem, trzymając kurczowo w dłoni nóż kuchenny. Czekałem, aż psy rzucą się na mnie. Mierzyliśmy się spojrzeniami, ja - pozostając w rozchylonych drzwiach namiotu, a one - naprzeciw mnie, tuż przy krawędzi wąwozu. Nagle psy przyczaiły się, chyba do raptownego skoku. Pomruk stał się głośniejszy i bardziej wściekły. Uderzą na mnie - pomyślałem ściskając nóż. Ale one po prostu położyły się. Najpierw zgięły przednie łapy, a pózniej tylne i spoczęły naprzeciw mnie, z mordami na przednich łapach. Wpatrywały się wciąż we mnie, nie przestały jednak warczeć. Wydawało się, jakby na coś czekały. Rozejrzałem się dokoła. Gdzieś w pobliżu musiał być chyba właściciel tych psów. Ostrożnie zrobiłem krok naprzód. Psy podniosły pyski i znowu zawarczały. Zagwizdałem na nie cichutko i melodyjnie. Przekrzywiły łby, przysłuchując się memu gwizdaniu. Potem jeden z psów zaczął na mnie szczekać. Zerwał się przy tym na nogi i krążył wokół namiotu. W lesie zagwizdał ktoś rozkazująco. I obydwa psy rzuciły się w las. ,,A więc był z nimi jednak jakiś człowiek? - pomyślałem. Psy zniknęły w lesie bezszelestnie jak duchy. Nastała eisza, można było sądzić, że wszystko to, co zdarzyło się przed chwilą, było przywidzeniem. Lecz sen mnie odbiegł. Nie miałem odwagi położyć się w namiocie. ,,Kto wie, czy ów człowiek z psami nie krąży w pobliżu mego obozu? Po co tu przyszedł? Czy zjawił się, aby mnie podpatrywać? Nie,. chyba nie o to mu chodziło, skoro wypuścił psy. Być może pragnął mnie tylko nastraszyć. A jeśli tak, to byłżeby to właśnie on? Siadłem na trawie i zapaliłem papierosa. Siedziałem tak z godzinę, może nawet dłużej. Ponieważ zrobiło mi się chłodno, przyniosłem z namiotu koc i okryłem się nim. Noc zdawała się bardzo długa. A las nocą jest chyba bardziej hałaśliwy niż za dnia. W krzakach słychać nieustanny chrobot, w trawach coś ciągle szeleści, czasami rozlegnie się łomot wysoko w gałęziach drzew. Niekiedy słychać jakby głośne tąpnięcia, piski, uderzenia. I nigdy nie wiadomo - czy ów chrobot sprawiają robaki, czy skrada się ktoś po trawie. Upadła szyszka z drzewa, czy ktoś potknął się o wystający korzeń? Z początku bardzo uważnłe wsłuchiwałem się w te wszystkie odgłosy leśnej nocy. Pózniej stałem się senny, ale nie miałem odwagi położyć się w namłocie. Co jakiś czas budził moją uwagę niespodziewany szelest lub trzask gałęzi. Okryty kocem, siedziałem w kucki na trawie, z przymkniętymi oczami, na pół śpiący. Być może zasnąłem na krótką chwilę. Zbudził mnie szmer drążący noc. Otworzyłem szeroko oczy i aż przetarłem je ze zdumienia. Byłem przekonany wciąż jeszcze, że śnię. ...Od strony rozstaju z krzyżem jechał dnem wąwozu czarny samochód z wygaszonymi światłami. Była to nowoczesna, czarna limuzyna, silnik jej pracował ledwo dosłyszalnie i gdybym leżał w namiocie, być może w ogóle nie usłyszałbym przejeżdżającego samochodu. Sunął wolno podobny do czarnego, wielkiego ptaka ze związanymi skrzydłami, łagodnie kołysząg się na wybojach leśnej drogi. Było zbyt ciemno, aby dojrzeć, kto prowadził ów wóz i czy jest w nim więcej niż jedna osoba. Nim zdołałem ochłonąć ze zdumienla, czarny samochód zniknął za zakrętem wąwozu...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|