[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poziomie, do jakiego przywykła. Nie widzę powodu, dla którego ja miałbym utrzymywać to mał\eństwo. - Odstawił z trzaskiem fili\ankę na stół. - A niech to, powinienem był się domyślić, \e nie unikniemy tego tematu. Dzięki Bogu, \e oboje są na Hawajach. - Kimberly i Glen wracają dzisiaj do Kalifornii - powiedziała Celia ze spokojem. - A jutro spodziewamy się ich tutaj. - To świetnie. Od razu zrobi się weselej. - Owen skierował się do drzwi. - Nie mogę się doczekać, a\ Angie pozna moją kochaną małą siostrzyczkę i uczepionego jej spódnicy mę\a. Z pewnością zacznie się powa\nie zastanawiać, do jakiej rodziny weszła, nie uwa\asz? Następnego ranka Owen zadzwonił do głównego zarządu swojej firmy i po zakończeniu rozmowy wyciągnął się fotelu, głęboko zamyślony. Spoglądając przez okno ana- lizował rozmowę, którą przed chwilą przeprowadził z Calhounem, swoim rzecznikiem prasowym. Był na niego ściekły i gotów zwolnić go ze skutkiem natychmiastowym, ale teraz postanowił poczekać z podjęciem decyzji o czasu, a\ uzyska jakieś nowe informacje. Wszystko skazywało na to, \e ani Calhoun, ani nikt inny w jego biurze nie wiedział o zaistniałym przecieku. Owen był skłonny temu wierzyć. Sytuacja mocno się komplikowała i wymagała jakiegoś związania, które Owen zamierzał znalezć. Ale na razie zło ju\ zostało wyrządzone i miał pilniejszy problem na głowie. Mianowicie mał\eństwo, które nie było mał\eństwem. Te rozmyślania przerwało mu krótkie i stanowcze pukanie do drzwi. Zastanawiał się, kto z jego krewnych przyszedł z nową porcją pretensji. - Proszę - powiedział, nie podnosząc głowy. - Jeśli nie wezmiesz mnie do miasteczka, to ukradnę łódz i popłynę sama - oznajmiła Angie dramatycznym tonem. Owen zdumiony odwrócił się na krześle. Angie miała na sobie obcisłe d\insy i zielony pulower. Płomienne włosy spięła na karku złotą klamrą. Patrzyła na niego buńczucznie i wyzywająco. - Dlaczego chcesz jechać do Jade? - zapytał ostro\nie. - Bo oszaleję, jeśli się choć na chwilę nie wydostanę z tego więzienia. - Posłała mu prowokujący uśmiech. - Pomyśl tylko, jak to będzie wyglądać w gazetach: Magnat hotelowy zamyka nowo poślubioną \onę na odludnej wyspie i doprowadza ją do szaleństwa". - To ja jestem doprowadzony do szaleństwa. - Owen podniósł się wolno z krzesła. - Musisz wiedzieć, \e tam nie ma nic ciekawego. To tylko parę sklepików, skład kolonialny, kawiarnia i stacja benzynowa. - Bez obrazy, ale to brzmi nieporównanie bardziej interesująco ni\ to, co mamy tutaj. Płyniesz ze mną czy mam zarekwirować łódz biednemu Jeffersowi? - Zawiozę cię do miasteczka, jeśli naprawdę tego chcesz. - Nie, naprawdę chcę wyjechać stąd i nigdy nie wrócić. Ale poniewa\ nie mam na to większych szans przez następne trzy tygodnie, to na razie zadowolę się wycieczką do Jade. Owen patrzył na nią i. zastanawiał się, jakim cudem wszystko, co się tak obiecująco zaczynało, przybrało taki zły obrót. - Angie, wcią\ powtarzam, \e wcale nie musi tak być. - Zaraz będę gotowa - powiedziała szybko. Widząc, \e Owen się do niej zbli\a, odwróciła się czym prędzej do drzwi. - Muszę coś wziąć z kuchni. - Co takiego? - Koszyk z jedzeniem, który Betty dla nas przygotowała. Zniknęła w głębi holu, a oszołomiony Owen przez chwilę patrzył za nią zbierając myśli. Potem otrząsnął się i poszedł na przystań. Jeffers zajęty był oliwieniem silnika. - Wybiera się pan do Jade? - spytał, nie podnosząc głowy. - Tak. Przywiezć ci coś? - Nie, nic mi nie trzeba. Niech pan wezmie motorówkę. Zmiga jak złoto. Pański wuj coś dłubał przy wszystkich motorach, wymyślił jakiś sposób, \eby mniej smrodziły i zu\ywały mniej benzyny. Działa nie najgorzej. - Derwin nadal majsterkuje? - Zna go pan. Zawsze była z niego taka złota rączka. - Taak... - Owen obserwował przez chwilę w milczeniu, jak Jeffers krząta się koło łodzi. - Widzi mi się, \e to dobry pomysł, \eby zabrać stąd na chwilę młodą panią, Betty mówi, \e w domu trudno wytrzymać. - Jakoś to się uło\y. - Mo\e i tak. A mo\e i nie. - Jeffers, pocieszyłeś mnie, wiesz o tym? - Trele - morele. Z pana to cały ojciec. Ciekawym, czy młodej pani uda się trochę pana zmiękczyć. - Nie potrzebuję \adnego zmiękczania - naje\ył się Owen. - Potrzebuję tylko trochę czasu, \eby przywrócić tu porządek. - Jeśli pan tak uwa\a. - Jeffers pochylił się znów nad robotą. Kiedy po paru minutach zjawiła się Angie w du\ym słomkowym kapeluszu, z koszykiem wiklinowym przewieszonym przez ramię, Owen czekał ju\ na nią w motorówce. Pomagając jej wejść, rzucił okiem na koszyk, ale powstrzymał się od wszelkich komentarzy. Obawiał się, \e jeśli da wyraz jakimś nadziejom w związku z przygotowanym przez nią piknikiem, Angie gotowa jeszcze wyrzucić wszystko za burtę. Nie bardzo wiedział, czego się po niej spodziewać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|