[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wał tancerką. Wręcz przeciwnie. Harper zakaszlał. Jest całkowicie opętany przez swoją przyjaciółkę. A zatem utknęliśmy w martwym punkcie z niewiadomą x reasumował Mel- chett. Z mordercą tak niewiadomym, że nawet Slack nie może wpaść na jego trop! Może nim być zięć Jeffersona, który chętnie by zabił dziewczynę, lecz nie miał do tego sposobności. To samo synowa Jeffersona. Albo Bartlett, który nie posiada żadnego alibi ale też nie miał powodu do mordowania jej. Albo młody Blake, który niema alibi, ani nie ma powodu. Tak wyglądają nasze akcje! Ale zaraz! Musimy pamiętać także o for- danserze, o Raymondzie. Ostatecznie spędzał dużo czasu w towarzystwie Ruby. Nie odniosłem wrażenia, żeby żywił jakieś uczucia dla niej chyba że się świet- nie maskuje. A jeśli chodzi o to, to on również posiada niezbite alibi. Od dziesiątej czter- dzieści do północy był stale obecny, tańcząc z rozmaitymi paniami. Nie widzę najmniej- szej możliwości zaczepienia go. Doprawdy wykrzyknął Melchett nie mamy najmniejszych danych do zacze- pienia kogokolwiek! Cała nasza nadzieja w Bartletcie. %7łebyśmy tylko mogli znalezć jakiś powód! Zasięgnął pan informacji o nim? Tak. Jedynak, rozpieszczony przez matkę. Po jej śmierci uzyskał rok temu dość znaczny majątek. Ale trwoni go szybko. Raczej słaby niż zły. Może anormalny rozważał Melchett z cieniem nadziei w głosie. Harper przytaknął. Czy nie nasunęła się panu myśl, że to może być wytłumaczeniem tajemniczej sprawy? Zbrodnia na tle patologicznym? Tak jest. Jeden z tych drabów, którzy chodzą po świecie i duszą młode dziewczę- ta. Lekarze mają na to specjalną fachową nazwę. To wyjaśniałoby tę całą tajemniczą sprawę westchnął Melchett. Tylko jedno mi się w tym nie podoba. Mianowicie? %7łe to za proste. Hm& owszem& może. Jak to powiedziałem na początku? Gdzie stoimy? Nigdzie odpowiedział Harper ze smutkiem. Rozdział dwunasty I Jefferson poruszył się we śnie. Przeciągnął się, prostując silne ramiona, w których skoncentrowała się od czasu katastrofy cała siła jego ciała. Zwiatło poranka zakradło się przez firanki. Jefferson uśmiechnął się. Po spokojnej nocy budził się zawsze taki pogodny, pokrze- piony, pełen nowych sił. Nowy dzień! Leżał tak przez chwilę. Potem nacisnął dzwonek, umieszczony przy łóżku. I nagle ogarnęła go fala wspomnień. Kiedy Edwards wszedł, panu jego wyrwał się cichy jęk. Edwards zatrzymał się z ręką przy firance. Czy pana coś boli, sir? Jefferson zbył go szorstko: Nie! Rozsuń firanki! Jasne światło dzienne zalało pokój. Edwards dyskretnie unikał patrzenia na pana. Jefferson miał zacięty wyraz twarzy, leżał i rozpamiętywał niedawną przeszłość. Uj- rzał znowu ładniutką zdeprawowaną buzię małej Ruby. Oczywiście nie użył w myślach słowa: zdeprawowana. Wczoraj wieczór powiedziałby jeszcze: niewinna. Naiwne, nie- winne dziecko! A dziś? Ogarnął go głęboki smutek. Przymknął oczy. Bezgłośnie wyszeptał: Margaret& Było to imię jego zmarłej żony. II Podoba mi się pani przyjaciółka powiedziała Adelajda Jefferson do pani Ban- try. 89 Siedziały na tarasie. Jane Marple jest wyjątkową osobą sławiła ją pani Bantry. A poza tym jest bardzo sympatyczna zapewniła Adelajda z uśmiechem. Ludzie nazywają ją plotkarką. Ale to nieprawda. Pewno ma niekoniecznie dodatnie zdanie o naturze ludzkiej? Owszem, można to i tak nazwać. Ma w sobie coś krzepiącego uśmiechnęła się Adelajda zwłaszcza dla kogoś, kto długi czas stykał się ze zjawiskiem wręcz odmiennym. Pani Bantry obrzuciła ją badawczym spojrzeniem. Addie próbowała się wyrazić jaśniej. Takie przecenianie takie idealizowanie istoty bezwartościowej! Mówi pani o Ruby Keene? Addie skinęła głową. Nie chciałabym mówić o niej zle. Ona była dosyć nieszkodliwa. Biedne, małe zwierzątko o wszystko, co chciała mieć, musiała ciężko walczyć. Nie była zła, tylko wulgarna i dosyć głupia, ale przy tym dobroduszna. Zdecydowana na wszystko poszu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|