[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śpieszył zdjąć z ognia pryskający kawą garnek, inżynier zauważył, jak jego zwierzchnik czyni szybki ruch w kierunku stołu i chwyta stamtąd coś, co sprawiało wrażenie kawałka szmaty. Dziwny przedmiot znikł zresztą momentalnie w dłoni Filipa. Lecz twarz miał zaczerwienioną, a w oczach niepojęte błyski. %7łałuję bardzo, jednak nie możemy przyjąć gościny rzekł. --- Jestem zmęczony i chciałbym się co prędzej położyć. Zamierzałem tylko wyrazić swe uznanie dla wytężonej pracy pańskich ludzi. Postępy w robocie są doprawdy zdumiewające. Istotnie są to dobrzy pracownicy - przyznał Thorpe spokojnie. - Trochę szaławiły, ale roboty się nie boją. Odprowadził gości swych do drzwi. Skoro się trochę oddalili, Filip przemówił do Mac Dougalla głosem drżącym z gniewu. Idz, zwołaj swych ludzi do biura, Sandy. Nie mówiłem wcale z Thorpem, gdyż nie ufam kłamcom, a Thorpe z punktu skłamał. Nie chodził dziś wcale nad jezioro. Widziałem go wracającego ze strony przeciwnej. Aże. Przysporzy nam jeszcze kłopotu. Miej go na oku, Sandy, jego i tę jego szajkę. A teraz śpiesz się. Rozdzielili się, przy czym Filip wrócił do chaty, którą opuścił przed kwadransem. Zapaliwszy na nowo lampę wyciągnął do światła ów gałganek zabrany z chaty Thorpe'a. Oddech ugrzązł mu w gardle. Wiedział już teraz, czemu Thorpe przybył tej nocy od strony wzgórz, czemu był tak wyczerpany i czemu kłamał. Zciskał dłońmi skronie nie mogąc oczom uwierzyć. Jęknął głucho. Uczynił oto straszne odkrycie: Thorpe był ukochanym Janki. Ten gałganek bowiem, zabrany z chaty dozorcy robotników, był po prostu dobrze znajomą maleńką błękitno haftowaną chusteczką, zmiętą i wilgotną od łez. ROZDZIAA XX WALKA SI ZACZYNA Filip stał tak długą chwilę wpatrzony w mały kwadracik batystu. W sercu czuł dziwny chłód; kręciło mu się w głowie. Z każdą minutą rosły w nim żal i obrzydzenie. Janka i Thorpe! Tych dwoje, których przepaść zdawała się dzielić, było zatem zespolonych tak ściśle. Janka, pełna słodyczy i dystynkcji, pełna snów poetycznych i rojeń oraz Thorpe dozorca robotników! Przecież on sam czuł się niegodny tej wyjątkowej dziewczyny, ubóstwiał ją nieomal na kolanach, a ona wzgardziła nim, odepchnęła jego miłość, by pójść za tym prostakiem... Wzdrygnął się jakby go chłód przeszył. Zbliżywszy się do pieca rzucił kawał zmiętego papieru, na to chusteczkę Janki i przytknął zapałkę. Płomień buchnął od razu. Parę chwil pózniej drzwi się otwarły i wszedł Mac Dougall. Towarzyszyli mu obaj bracia St. Pierre, myśliwi obozowi. Filip przywitał się z nimi, po czym wszyscy trzej udali się do dalszego pokoju znanego pod nazwą biura. W ciągu paru minut zjawili się: Cassidy, Henshaw i reszta. W żadnych oczach nie błysnął niepokój, gdy Filip wyraził swą propozycję. Oszczędnie opowiedział to wszystko, co poprzednio zreferował koledze, zakończył zaś szczerym wyznaniem, że dalszy bieg wypadków zależy wyłącznie niemal od ich uczciwości i dobrej woli. --- Nie należycie do tego gatunku ludzi, co to w podobnych wypadkach oglądają się przede wszystkim za zapłatą! Dlatego właśnie ufam wam. Jest w obozie pół setki drabów, których mógłbym wynająć do obrony czy napaści, lecz nie życzę sobie zaciężników. Co mi po takich, którzy gotowi są uciec za lada strzałem! Chcę mieć towarzyszy gotowych oddać życie dla słusznej sprawy. Nie proponuję wam pieniędzy, natomiast, od tej chwili jesteście udziałowcami Wielkiej Północnej Kompanii Połowu Ryb. Skoro tylko będę się mógł skomunikować z dyrektorami każdy z was otrzyma sto imiennych akcji. Pamiętajcie, iż nie jest to żadna gratyfikacja! Po prostu chytrze chcę was zainteresować w istnieniu tej placówki. Jest nas ośmiu. Skoro każdy zaopatrzy się w rewolwer, ręczę, że żadna siła nas nie zmoże! W słabym świetle dwu lamp olejnych twarze obecnych poczerwieniały z entuzjazmu. Cassidy pierwszy chwycił dłoń Filipa na znak zupełnej wierności. --- Dadzą nam radę dopiero gdy piekło zamarznie -rzekł gdzie mój rewolwer? Mac Dougall przyniósł fuzję oraz rewolwery. Rankiem rozpoczniemy budowę nowego domu, tuż koło tej chaty rzekł Filip. Dom nie jest wcale potrzebny, pozwoli to nam jednakże trzymać się kupy oraz mieć broń pod ręką. Broń i amunicję złożymy bowiem w tej izbie. Podzielimy się na dwie zmiany, przy czym Cassidy poprowadzi robotę, jeśli wy wszyscy nie macie nic przeciwko temu. Umieścimy także cztery nowe prycze, tak iż połowa ludzi będzie zawsze spała z nami, reszta natomiast może polować w pobliżu obozu i oczywiście zważać na to co się dzieje. Jak się wam ten plan podoba? --- Doskonały! pochwycił Henshaw, przełamując swoją fuzje. Nabijamy broń? Oczywiście. W pokoju słyszano czas jakiś metaliczny szczęk otwieranych fuzji oraz zgrzyt zamków. Po upływie pięciu minut Filip został sam na sam z Mac Dougallem. Karabiny zajęły miejsca pod ścianą, pięknie wyciągnięte w rząd, przy czym na każdej lufie wisiał pas pełen naboi. --- Poszedłbym o największy zakład, że ci ludzie nie skrewią! wykrzyknął Filip. Mac, czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że jeśli potrzebujesz prawdziwych mężczyzn, to winieneś ich szukać przede wszystkim na Dalekiej Północy! Każdy z tych chłopców przyszedł na świat tutaj właśnie, prócz jednego Cassidy'ego, ale Cassidy to urodzony żołnierz. Umrą, lecz się nie cofną! Mac Dougall zatarł dłonie chichocząc. --- Co dalej, Fil? --- Musimy posłać najlepszego szybkobiegacza w ślad za Billingerem oraz powiadomić resztę oddziałów, żeby wracały co rychlej. Lecz tamci zapewne się spóznią mimo największego nawet pośpiechu, gdy tymczasem Billinger może przybyć na czas. --- Właśnie tydzień temu wyruszył. Trudno uwierzyć, by wrócił wcześniej niż za trzy tygodnie. Wyślę kuzyna St. Pierre, młodego Indianina imieniem Krucze Pióro. Spakuje tylko tobołek na drogę i jazda. A teraz Fil, idz spać. Wyglądasz raczej na trupa niż na żywego człowieka. Mimo okropnego fizycznego wyczerpania, Filip wcale nie był pewien, czy potrafi zasnąć. Rozkołysane nerwy wymagały ciągłego ruchu. Zresztą jedynie ustawiczny zamęt pomagał w unikaniu myśli o Jance i Thorpe'em. Skoro Mac Dougall poszedł odszukać Krucze Pióro, Filip rozebrał się jednak i wyciągnął na pryczy. Dopiero zamknąwszy oczy odczuł w całej pełni niezmierne znużenie. Gdy Mac Dougall wrócił po upływie godziny, Filip już spał. Zbudził się o dziewiątej. Udał się wtenczas do chaty kucharza obozowego, spożył gorące śniadanie złożone z suchara i wędzonki, łyknął mocnej kawy i odszukał Szkota. Sandy wychodził właśnie z domku Thorpe'a. --- Zabawny typ z tego Thorpe'a - rzekł inżynier po przywitaniu. Nie tylko że sam nic nie robi, ale nawet nie udaje zwykłego robotnika. Zwróć tylko uwagę na jego ręce, gdy go spotkasz. Są tak wypieszczone jak na przykład ręce pianisty. Natomiast z innych potrafi wycisnąć siódme poty. Chcesz może zobaczyć jak orzą jego ludzie. Właśnie idę do nich - odparł Filip. - Czy Thorpe jest u siebie? Miał wyjść przed chwilą. A, otóż i on. Mac Dougall gwizdnął. Thorpe zaś, przechodzący opodal, zatrzymał się oczekując zwierzchnika. Chce pan zapewne obejrzeć roboty? - spytał uprzejmie, gdy Filip się z nim zrównał. Tak. Chcę zobaczyć, jak pańscy ludzie dają sobie radę bez kierownictwa. Umilkł, zapalając fajkę, po czym wskazał gromadę robotników skupioną nad brzegiem jeziora. Ci ludzie na przykład. Budują prom. Odbierz im dozorcę, a nie będą nawet warci tego co zjedzą. Przywiezliśmy ich z Winnipeg. Thorpe zwijał w palcach papierosa. Pod pachą miał lekkie skórzane rękawiczki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|