Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dyshonorem.
Nikt nie drgnÄ…Å‚, nie mrugnÄ…Å‚ powiekÄ…. Ani nie
odważył się spojrzeć na Fabera. Gdyby wiedzieli, jak
bardzo Tiffany boi się jego wzroku! Przeczekała
moment napięcia, starając się opanować oszalałe bicie
serca. Nikt nie wstał.
- Nie będzie łatwo również dlatego, że w sytuacji,
w jakiej znalazła się stacja, nie da się niczego zmienić
metodą drobnych kroczków. Tego już próbowano.
Wiele razy i zawsze bezskutecznie. Mój pomysł na
sukces to frontalny atak - rewolucyjne zmiany
w programie. Chciałabym państwu od razu przedstawić
zarys projektu...
- Czy zechce pani na chwilę przerwać, panno
James? - Stalowy głos nie wróżył niczego dobrego.
A więc krach; nie miała wątpliwości, ale jakimś
cudem potrafiła jeszcze zachować zimną krew. Joel
miał wściekłość w oczach i groził jej tym spojrzeniem
nie na żarty.
- Czy chciałby pan coś dodać lub pomóc mi?
- Mimo kamiennych twarzy i pozornego opanowania,
oboje czuli, że nerwy mają napięte do ostateczności.
- Zarys projektu... Państwo i pani wybaczą, ale
ROZBITKOWIE
97
odbędziemy jeszcze krótką rozmowę na osobności.
Bardzo proszÄ™, panno James.
Wiedziała, że za drzwiami tej sali Joel spróbuje
rozerwać ją na kawałki za samowolę i przekroczenie
warunków umowy. To była właśnie pierwsza bitwa
do wygrania. Prawdziwa: o być albo nie być w stacji.
- Państwo wybaczą, za chwilę skończę zdanie.
- Obdarowała wszystkich promiennym uśmiechem.
- Pan Faber ma słuszność. - Pomyślała, że jedyne,
czego nie może stracić w tej chwili, to zalążka
autorytetu.- Krótka przerwa pozwoli wam na
spokojne pozbieranie myśli i porozmawianie we
własnym gronie.
Może i nie skończysz, przemawiała do siebie
bezgÅ‚oÅ›nie na korytarzu, ale wychodzimy z pod­
niesionym czołem. Joel wczepił się palcami w jej
ramię i niemal popchnął w stronę gabinetu, który
okazał się pusty i sprawiał równie  godne" wrażenie
jak bentley z szoferem.
- Czy to moje biuro? - Tiffany zapomniaÅ‚a o drżą­
cych kolanach i postarała się o pogodną minę.
- Miało być twoje. - Schwycił ją teraz jeszcze
mocniej i zamiast maski ujrzała czystą furię. - W co
ty, do diabła, grasz, Tiffany?! Czy wiesz, co znaczy
nominalny dyrektor? To taki, który robi dobre
wrażenie, a nie rewolucje! I na to się zgodziłaś!
- Tak, ale zmieniłam zdanie. Po prostu...
- Czy tak traktujesz wszystkie swoje zobowiÄ…zania
-  po prostu"?
- Zawsze się z nich wywiązuję. Przekonasz się, jeśli
pozwolisz...
- Czy już wczoraj w to grałaś?
- Nie grywam w nic z ludzmi ani ludzmi, nie masz
powodu tak do mnie mówić!
- Ależ przepraszam! Ty tylko zawiązałaś mi ręce
i odeszłaś. A teraz znów kręcisz i gmatwasz sprawy.
ROZBITKOWIE
98
- To bardzo proste.
- Z tobą nic nie jest proste! - Gwałtownym
zdesperowanym gestem jego ręce przecięły powietrze.
Szykowała się prawdziwa burza.
Tiffany dygotała ze strachu przed wybuchem
nagromadzonej złości, w głębi duszy zadowolona
jednak, że Joel daÅ‚ siÄ™ w koÅ„cu wyprowadzić z rów­
nowagi. Wszystko było lepsze od tej cynicznej maski.
Z piorunującym spojrzeniem sięgnął po główny
argument.
- Zgodziłaś się na tytularną funkcję, Tiffany. Więc
co ty, do licha, wyprawiasz?
- Postanowiłeś mnie wylać  planowo". Z góry
założyłeś porażkę. A ja nie chcę przegrać bez walki.
Normalnym uczciwym wyjściem byłoby spróbować.
A twój cyniczny zamysł zniszczy nas oboje. Zniszczy
moją wiarę w siebie. Dziękuję. Nie umiałabym żyć
według twoich zasad.
- A ja według twoich. Złamałaś umowę...
- Zmusiłeś mnie do niej.
- Nie było lepszego wyjścia.
- Nieprawda! Joel, zrozum, mam tu tkwić przez
miesiąc, a ty i tak sprzedajesz stację. Mogłabym
chociaż...
- Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie! Wrócimy do umowy.
- Ale dlaczego? Nie oczekujesz chyba ode mnie, że
będę przez cały miesiąc wgapiać się we własne palce,
grać durnia i przyglądać się spokojnie prawdziwej
głupocie, przez którą ta firma wygląda, jak wygląda.
Czyste wariactwo! I oboje wychodzimy na półin­
teligentów: ja za wyjątkową skuteczność, ty za
wynajęcie takiego talentu.
- JakoÅ› to zniosÄ™.
- A ja nie mam zamiaru!
- Nie jestem skłonny zmieniać decyzji, Tiffany.
- Więc wyrzuć mnie natychmiast! Możesz ogłosić,
ROZBITKOWIE 99
że dzieli nas różnica stanowisk nie do pogodzenia.
Będzie to znacznie tańsze wyjście.
- I znowu mi odfruniesz. - Lekka ironia w głosie
mówiła, że Joel doszedł do siebie.
- To nie zależy tylko ode mnie. Do zgody trzeba
dwojga, prawda?
Zciągnął nerwowo usta, odwrócił się bez słowa
i podszedł do najbliższego okna. Tkwił tak, wpatrzony
w jakąś dal, dosyć długo, jakby zapomniał o jej
istnieniu. Tiffany miała okropne przeczucie, że tym
razem naprawdę go straci. Cisza stawała się nieznośna,
przerwało ją odległe bicie kościelnych dzwonów
i ostrożne pytanie Joela, które właściwie nie było
pytaniem.
- Nie dasz sobie niczego wybić z głowy?
Najchętniej zgodziłaby się na cokolwiek, byle tylko
nie groził jej, że  nigdy więcej". Bała się panicznie,
ale druga Tiffany - odważniejsza i zasadnicza - stawiała
wszystko na jednÄ… kartÄ™.
- Nie nadajÄ™ siÄ™, Joel, do roli pionka w cudzej
grze. MogÅ‚abym przegrać w walce i ponieść konsek­
wencje porażki, ale firmować błędy innych, być kozłem
ofiarnym? Nigdy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript