[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyciągnął i cisnął z całych sił w twarz Kerka. Rura przecięła skórę na czole i kości policzkowej olbrzymiego mężczyzny i twarz zalała się krwią. Ale nie powstrzymało go to ani na chwilę. W jego uśmiechu nie było ani krzty litości, gdy schylił się i dzwignął Jasona na nogi. - Broń się 174 -- powiedział - tym większą będę miał przyjemność, gdy cię zabiję. - Uniósł granitową pięść, która zdolna była roztrzaskać Jasonowi głowę. - Proszę - Jason przestał się szarpać - zabij mnie. Możesz to zrobić z łatwością. Tylko nie nazywaj tego sprawiedliwym czynem. Welf zginął, aby mnie ocalić. Ale ci ludzie na wyspie zginęli przez twoją głupotę. Ja chciałem pokoju, a ty wojny. Teraz ją masz. Zabij mnie, aby uciszyć swoje sumienie, bo prawda jest dla ciebie czymś, czemu nie potrafisz stawić czoła. Z rykiem wściekłości Kerk opuścił pięść przypominającą kafar. W tej samej chwili Meta uczepiła się jego ramienia obiema rękami i odciągnęła je w bok, nim pięść zdołała sięgnąć celu. Padli na ziemię wszyscy troje, nieomal miażdżąc Jasona. - Nie rób tego! - krzyczała Meta. - Jason nie chciał, żeby ci ludzie schodzili na ziemię. To był twój pomysł. Nie możesz go za to zabijać. Kerk, szalejący z wściekłości, nie słyszał nic. Odwrócił się do niej i wyszarpnął ramię. Była kobietą i nie mogła się z nim równać. Ale była Pyrrusanką i dokonała tego, czego nikt spoza jej świata nie mógłby dokonać. Powstrzymała go na ułamek chwili, zahamowała furię jego ataku, póki nie wyszarpnął ramienia i nie odtrącił jej na bok. Te sekundy pozwoliły Jasonowi doskoczyć do drzwi. Jason zatrzasnął za sobą drzwi śluzy i zasunął rygiel. W następnym momencie Kerk wyrżnął w drzwi całym ciężarem swego ciała. Metal zgrzytnął i wygiął się ustępując. Jeden zawias był wyrwany, drugi trzymał się na strzępie metalu. Przy następnym natarciu musiał ustąpić. Uciekający nie czekał, aż to się stanie. Nie czekał, żeby zobaczyć, czy drzwi powstrzymają szalejącego 175 Pyrrusanina. %7ładne drzwi nie mogły go powstrzymać. Uciekał korytarzem, ile sił w nogach. Na statku nie było dla niego bezpiecznego miejsca, musiał się więc wydostać na zewnątrz. Pokład ratowniczy był tuż. Odkąd je pierwszy raz zobaczył, dużo myślał o rakietach ratowniczych. Chociaż oczywiście nie przewidywał obecnej sytuacji, wiedział, że może przyjść pora, gdy będzie potrzebował własnego środka lokomocji. Rakiety ratownicze nadawały się do tego celu najlepiej, tylko że według Mety nie posiadały paliwa. Co do jednego miała całkowitą słuszność - ta rakieta, z której prowadził namiar promieniowania psi, miała puste baki, sprawdził to osobiście. Było jednak jeszcze pięć innych rakiet, których nie badał. Zastanawiał się nad celem istnienia takich bezużytecznych rakiet ratowniczych i doszedł do słusznego, jak się spodziewał, wniosku. Ten statek kosmiczny był jedyny, jaki Pyrrusanie posiadali. Kiedyś Meta powiedziała, że już dawno zaplanowali kupno drugiego, ale jeszcze tego nie zrobili. Zawsze wypływały jakieś ważniejsze potrzeby wojenne. Właściwie wystarczał im w zupełności jeden statek międzyplanetarny. Jedyną trudność stanowiła konieczność stałego używania statku, bo w przeciwnym razie miasto Pyrrusan uległoby zagładzie. Bez dostaw z zewnątrz zostałoby starte z powierzchni planety w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Zatem załoga statku nie brała nawet pod uwagę ewentualności jego opuszczenia. Nie mogła go opuścić nawet w największych tarapatach. Gdyby zginął statek, zginąłby cały ich świat. Przy takim założeniu nie było potrzeby zaopatrywać rakiet ratowniczych w paliwo. Przynajmniej wszystkich. 176 Aczkolwiek wydawało się celowe, żeby chociaż jedna z nich posiadała paliwo na krótkie rejsy, na które nie warto było używać statku macierzystego. W tym punkcie logiczny łańcuch Jasona zaczął się rwać. Za wiele w nim było jeżeli". Jeżeli w ogóle używano rakiet ratowniczych, jedna z nich powinna być zaopatrywana w paliwo. Jeżeli bywała zaopatrywana, powinna być zaopatrzona teraz. A jeżeli jest zaopatrzona, to która z sześciu znajdujących się na statku? Jason nie miał czasu na sprawdzanie. Od razu musiał do niej trafić. W końcu jego rozumowanie dostarczyło mu odpowiedzi. Jeżeli którakolwiek z rakiet ratowniczych miała paliwo, to z pewnością najbliższa kabiny sterowniczej. Ta, do której teraz biegł. %7łycie Jasona zależało od całego łańcucha domysłów. Za jego placami drzwi rozwaliły się z trzaskiem. Kerk ryknął i skoczył. Jason wpadł do wnętrza rakiety, chwycił obiema rękami dzwignię rozrusznika i pociągnął. Zabrzmiał sygnał alarmowy i drzwi zatrzasnęły się ż hukiem, dosłownie tuż przed nosem Kerka. Tylko jego pyrryjski refleks sprawił, że go nie zmiażdżyły. Ryknęły napędzane stałym paliwem dysze i rakieta oderwała się od macierzystego statku. Krótkotrwałe przyśpieszenie rzuciło Jasona o podłogę, a potem nagle oderwało od niej, w wyniku swobodnego spadku rakiety. Główne dysze napędowe nie odpaliły. Był to moment, w którym Jason poznał, co to znaczy stanąć oko w oko ze śmiercią. Bez paliwa rakieta musiała spaść jak kamień w dżunglę w dole i roztrzaskać się przy zetknięciu z ziemią. Nie było dla niego ratunku. W następnej chwili ryknęły główne dysze napędowe i Jason znów znalazł się na podłodze z rozbitym nosem. 177 Usiadł, roztarł nos i uśmiechnął się. A więc w końcu jest paliwo - opóznienie rozruchu silników stanowiło część cyklu startowego, aby rakieta miała czas na oddzielenie się od statku. Teraz należało tylko ująć stery. Wsunął się na siedzenie pilota. Wysokościomierz przekazywał informacje automatycznemu pilotowi, który wyrównał lot na równoległy do powierzchni ziemi. Urządzenia sterownicze, tak jak we wszystkich rakietach ratunkowych, były dziecinnie proste, przeznaczone do użytku nowicjuszy w przypadkach awaryjnych. Pilot automatyczny nie mógł być wyłączony i korygował wszystkie zbyt ryzykowne manipulacje ręcznymi sterami. Jason gwałtownie skręcił sterownicę, chcąc zatoczyć ciasny krąg, zaś automatyczny pilot złagodził ten manewr do lekkiego łuku. Jason zobaczył przez szybę, że statek macierzysty, zionąc ogniem z dysz, robi znacznie ostrzejszy skręt. Nie wiedział, kto go pilotuje i co ten ktoś zamierza uczynić - więc nie ryzykował. Pchnął sterownicę od siebie i zaklął, bo uzyskał tylko łagodne obniżenie lotu. Statek macierzysty nie miał takich ograniczeń w manewrowaniu. Zmienił nagle kurs i zapikował za nim. Przednia wieżyczka wystrzeliła pociski i wybuch przy rufie zachwiał rakietą. Spowodował wyłączenie automatycznego pilota lub zmusił go do uległości. Powolne obniżanie lotu przemieniło się w gwałtowny manewr nurkujący i nagle przed oczyma Jasona zafalowała dżungla. Jeszcze tylko pociągnął gwałtownie sterownicę do siebie i zakrył twarz, nim nastąpiło zderzenie. Aoskot wybuchu silników i trzask łamanych drzew zakończyły się ogromnym chlupnięciem. Nastąpiła cisza i dym z wolna się rozwiał. Wysoko w górze statek 178 międzyplanetarny krążył niepewnie. Najpierw obniżył trochę lot, jakby chcąc wylądować, potem wzbił się znowu, ponaglany rozpaczliwym wołaniem o pomoc z zagrożonego miasta. Lojalność wzięła górę nad ciekawością i statek ziejąc ogniem z dysz zawrócił ku domowi. 179 . 23. Gałęzie osłabiły upadek rakiety, przednie dysze spełniły swoją rolę powodując wytracenie pędu, a bagno zamortyzowało nieco uderzenie. Upadek jednak pozostał upadkiem. Pogruchotany cylinder rakiety zatapiał się wolno w stojącej wodzie i błotach bagniska. Dziób był już mocno zanurzony, nim Jason zdołał wyważyć luk awaryjny w połowie długości rakiety. Nie wiedział, czy i kiedy rakieta zatonie, i nie był w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|