[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzemał, przytulona do niego Kasia starała się utrzymać otwarte powieki, co udawało jej się raz na kilka minut. Marysia straciła już zainteresowanie dla kart. Oglądała jakiś żurnal, pani Alina zaglądała jej przez ramię, a pan Sowiński czytał, starając się czynić to dyskretnie, żeby przypadkiem nie urazić gościa. Gość był tak pochłonięty kartami, że niczego nie zauważał. Małgosia natomiast przesiadała się z krzesła na krzesło, jednym uchem łowiąc, co mówi babcia, a drugim usiłowała wyłapać jakieś dzwięki z piętra, od strony pokoju Tomka. Przyszło jej do głowy, że kto wie, może zmawiają się na nią. Nie darmo jej sen mówił, że zdemaskuje fałszywego przyjaciela. "Ale kto tam właściwie jest moim przyjacielem? - zastanowiła się. - Tomek? Przecież to brat. Ci z naprzeciwka? Wolą Tomka. Nie ma więc się czego obawiać". Spokojnie wsłuchała się w ściszony głos babci. - jakiś list z dalekiej drogi. Pewnie od męża... - A jego samego tam nie widać? - dopytywała się pani Witkowska. - Nie, on sam jest bardzo daleko. Bardzo. - Babcia Pieczarkowska wzięłaa do ręki króla trefl. - Jego sprawy układają się pomyślnie. - %7łe też on musi mieć brata akurat we Włoszech, i że też ten brat, zamiast przyjechać, musiał go zaprosić. - Była coraz bardziej zdenerwowana, bo karty już przedtem przepowiedziały jej pewne przykrości urzędowe oraz zmartwienia domowe. - Brunetka nad ranem, blondynka w środku dnia, ruda z walizami wieczorową porą - sennie zamruczał dziadek Pieczarkowski i obudził się. Wszyscy zaczęli się śmiać i w tym samym momencie z kuchni dobiegł odgłos tłuczonego szkła. To Mniamnia zaprosiła Kruczka na stół, gdzie oba psy same posegregowały jedzenie przeznaczone dla głodnych stworzeń. Nie było nawet co sprzątać, bo stłuczony talerz wylizały do czysta. Obydwa psy skarcono. Siedziały skruszone w przedpokoju i miały takie nieszczęśliwe pyszczki, że Kasia ulitowała się i nakarmiła je ciastkami od Dzidka. Zamieszanie, które spowodowały psy, odciągnęło babcię Pieczarkowską od kart. Złożyła je i schowała do szuflady w kredensie. - No, to czas się już zbierać - westchnęła babcia Witkowska. Wstała z krzesła, ale nie wyszła zza stołu mając nadzieję, że sąsiadka zaproponuje rozłożenie kart jeszcze raz. Z całego serca pragnęła je widzieć leżące na stole po raz szósty, tym razem bez kłopotów urzędowych i domowych. Chętnie wydusiłaby z tych kart jakąś lepszą prawdę o swojej przyszłości, ale wstydziła się poprosić, zwłaszcza że pani Pieczarkowska powiedziała, że karty są zmęczone. - No, to ja już pójdę - zadecydowała myśląc z rozpaczą, że od następnego wróżebnego piątku dzieli ją cały miesiąc. Małgosia przyprowadziła Anię i Piotrusia szepcząc im po drodze o kłopotach blisko domu i w ogóle o tym, że karty niedobrze się dziś ułożyły. - To trzeba je było ułożyć inaczej - odpowiedziała Ania. - Wtedy byłoby dobrze. - Jesteś niemądra - zganiła ją Małgosia. - Kart nie wolno przekładać w dowolny sposób. Mówią, co mają do powiedzenia, no i oczywiście, jeżeli ktoś nie chce, nie musi wierzyć. Ja wierzę, bo sprawdza się wszystko, co mówią. - A ja nie wierzę - odparła Ania. - Bez względu na to, czy się sprawdza, czy nie. Powiedziała to w sposób tak lekceważący, że Małgosia zastanowiła się, kogo z naprzeciwka należałoby najpierw obić. Piotrka czy może Ankę. Goście, żegnani z honorami, wyszli. Babcia z przerażeniem spostrzegła, że wydeptaną ścieżkę zasypał śnieg. - Wszystko mi już jedno - machnęła ręką. Cała nadzieja, którą niosła idąc do sąsiadów, uleciała gdzieś, a jej miejsce zajęła ponura pewność, że kłopoty czyhają ze wszystkich stron. List jej nie cieszył, bo wiadomości od męża przychodziły i tak regularnie. - Już nigdy w życiu nie dam sobie wróżyć - złościła się. - Nigdy, przenigdy, za żadne skarby świata. Wszystko to bzdury, a głupi człowiek wierzy. Przez te wróżby gotowam sobie nogi połamać. Wnuki znały tego rodzaju obietnice. Babcia składała je, gdy karty przepowiedziały coś nie po jej myśli. - Już nigdy więcej tam nie pójdę! - zawołała wyzywająco. - Słyszycie? Już nigdy! Dobrnęli do domu z białym gankiem. Babcia wdrapała się po trzech schodkach. Okna domu były ciemne, bo córka i zięć wyszli gdzieś, przekonani, że mama będzie się dobrze bawiła u sąsiadki. - Tfu, z taką zabawą - splunęła babcia Witkowska i ogarnął ją tak straszny smutek, przygnębienie, że aż się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|