Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dniu siódmego listopada, między szóstą a dziewiątą wieczorem: Norbert Olansky, jego żona,
teściowa, Kornacki i nawet Aapiński.
Sprawdzają to razem z Marianem, korzystając z pomocy kolegów z Wrocławia,
Otwocka i Pułtuska.
Norbert Olansky - Wrocław; telefonicznie próbował zarezerwować hotel w Opolu -
odmowa z braku miejsc. Około szóstej po południu wyjechał swoim wozem do Opola, tam w
hotelu Merkury dowiadywał się o pokój, skierowano go na kwaterę prywatną.
Pod Wrocławiem i na Zląsku Opolskim mieszczą się zakłady kuśnierskie, z którymi
Norberta O1ansky'ego wiążą zawarte kontrakty.
Maria Wójcik-Olanska - Otwock; jej obecność wieczorem siódmego listopada
potwierdza tylko właścicielka domu, u której Olanska często wynajmuje pokój; zawsze bywa
tam z dzieckiem, lekarz zalecił mu otwocki klimat. Dom położony jest w sosnowym lesie,
właściwie już za miastem, wejście do wynajętych pomieszczeń niekrępujące. Olanska
dysponowała wozem i nie można wykluczyć jej ewentualnego wyjazdu do Warszawy.
Celina Wójcikowa - Warszawa; zameldowana w hotelu Forum. Pokój pojedynczy,
wynajęty na dziesięć dni. Drugiego listopada po południu poddała się zabiegowi. Następnie
codziennie około osiemnastej przychodziła na Nowogrodzką do Instytutu Kosmetyki
Upiększającej na zmianę opatrunków. Nosiła wtedy ciemne szkła, długowłosą perukę i
kapelusz z olbrzymim rondem.
Cały personel, poczynając od portierki, a na chirurgu kończąc, doskonale zapamiętał
pacjentkę, która chyba mniej by zwracała uwagę widocznymi bandażami niż tym przesadnym
maskowaniem. Nikt jednak nie jest w stanie potwierdzić, gdzie znajdowała się wieczorem w
dniu siódmego listopada.
Adam Kornacki - Pułtusk; siódmego listopada  Varietes dało tylko jeden spektakl
popołudniowy. Występ zakończył się o godzinie osiemnastej, ale już o dziewiętnastej
niektórzy aktorzy rewii brali udział w programie artystycznym na zabawie tanecznej
zorganizowanej w klubie, trwającej do godziny trzeciej rano.
Obecność Kornackiego na zabawie potwierdzili liczni koledzy z zespołu, w tym
impresario; lecz tutaj podczas występów piosenkarki śpiewały bezpośrednio do mikrofonu,
żadnego numeru nie odtwarzano z taśmy. Czyli Kornacki nie był zajęty przy urządzeniach
transmitujących, jak to ma miejsce podczas zwykłych spektakli; przebywał tam prywatnie.
Dotrzymywał towarzystwa Mariecie Jaromiance, także niezaangażowanej w tym programie.
Około północy Kornacki odprowadził ją do hotelu i sam też nie powrócił na salę.
Piotr Paweł Aapiński - Warszawa; z pracy wyszedł o godzinie szesnastej i już nie
wychodził z domu. Jednak nikogo nie może wskazać, kto potwierdziłby jego wyjaśnienie.
- Norbert Olansky nie wchodzi w rachubę - po przejrzeniu materiału Andrzej
wyklucza futrzarza. - Lecz inni?
Czyżewicz koncentruje rozpoznanie wokół willi Olanskich; interesują go ludzie
zamieszkali na pobliskich ulicach. Wprawdzie pogoda była fatalna, ale nie wszyscy przecież
siedzieli w domu. Może dostrzegli coś, co okaże się istotne dla dochodzenia?
Którąś z tych ulic przybyli i odeszli lub odjechali sprawcy; wiec kapitan z Marianem
cierpliwie chodzą od domu do domu. Celnie określił to porucznik obrzędowym dreptaniem.
Drepczą i pytają. Wciąż te same pytania: czy ktoś widział lub słyszał, może jakiś
rysopis czy charakterystyczna cecha, może numer lub chociaż marka wozu. Liczą na
szczęśliwy traf, przypadek albo błąd mordercy.
Może kogoś widziano tamtego wieczoru w pobliżu wilii Olanskich? Przecież
zbrodnicza para musiała najpierw przekroczyć furtkę zaopatrzoną w domofon i otwieraną za
pomocą automatu z wewnątrz. Oczywiście jeśli był to domownik, to miał klucze i jego
obecność pod własnym parkanem nikogo nie zastanowiła, a więc i nie pozostała w pamięci.
Czyżewicz z Marianem żywią słabą nadzieję na uzyskanie konkretnej informacji.
Tamten wieczór był deszczowy, wietrzny i ciemny; ulice, a także obszerny ogród wokół
domu Olanskich, pełne starych drzew, a chociaż bezlistnych o tej porze roku, jednak dających
cień i osłonę.
Sąsiedzi z lewa, z prawa, sąsiedzi z przeciwnej strony uliczki - wszystko
jednorodzinne domy, blizniaczo usytuowano; ogrodzone płotami spłachetki większych lub
mniejszych trawników, drzewa, krzewy; wzdłuż chodnika stare kasztany.
Nic szczególnego nie zwróciło uwagi mieszkańców, żaden przechodzień, żaden
parkujący samochód.
Na rogu kiosk Ruchu. Ajentka nawet zna z widzenia całą rodzinę Olanskich -
prowadzi ten kiosk od lat. Znała także ich gosposię; prenumerowali prasę i mają w kiosku tak
zwaną teczkę. Gazety odbierała przeważnie Iza.
Nie, nikogo z nich tamtego wieczoru nie widziała, bardzo jednak możliwe, że
Białoniówną około siódmej przyszła po papierosy.
- Czy na pewno właśnie siódmego? - nalega Czyżewicz: informacja drobna, lecz
cenna. Oznaczałoby, że Iza Białoń około godziny siódmej żyła. Skróciłoby to czas, jaki
muszą rozliczyć.
Jednak kobieta nic jest pewna. Tyle ludzi przewija się codziennie, przez wiele godzin
od rana do wieczora widzi tyle twarzy, to się miesza, nakłada.
- Ona nie przychodziła często, zawsze brała kilka kartonów naraz, bo tam każdy z nich
pali inne - sumiennie uzupełnia kioskarka. Rozumie wagę swoich informacji, o wypadku na
Koralowej słyszała już następnego dnia od klientów.
Kiedy zamknęła kiosk? Jak zwykle o dziewiątej. Chyba padało, zresztą teraz pada
codziennie. Nie, nie przypomina sobie, aby widziała coś podejrzanego lub godnego uwagi.
Do jednej z okolicznych kawiarni, mieszczącej się na sąsiedniej ulicy, równoległej do
Koralowej, wstępują już tylko gwoli zawodowej sumienności. Leży bardzo blisko i trudno
przypuszczać, aby pokazywał się w niej morderca przed lub po dokonaniu zbrodni.
Lokalik jest mały, zamiast szatni kilka wieszaków, stoliki oddzielają drewniane
kratownice, po których pną się szerokolistne rośliny umieszczone w ceramicznych
rynienkach. Aagodne boczne światła - ciasno, przytulnie.
Ani jednego wolnego miejsca: ta okolica Saskiej Kępy to pustynia gastronomiczna.
Andrzej okazuje barmance znaczek rozpoznawczy służby kryminalnej i pyta, czy często bywa
u nich taki tłok.
- Zawsze jest komplet - odpowiada barmanka. - Klienci różni. Najwięcej młodych
ludzi z tej dzielnicy, w dzień interesanci pobliskich ambasad.
- A wieczorem?
- Rzadko trafia się nie zajęły stolik - barmanka nabija podłużne bułeczki na gorące
metalowe walce, w otwór w laki sposób opieczonej grzanki wciska nieco musztardy i
parówkę wyjętą ze szklanego podgrzewacza. - Cztery hot-dogi! - woła głośno, przesuwając
po barze tackę z zamówieniem. - Panowie zajmujecie się morderstwem na Koralowej? -
domyśla się dziewczyna. - Dlaczego morderstwo? Ludzie mówili. Podobno jakiś trójkąt, w
ogóle coś skandalicznego, konkubin córki albo kochanek matki. Nie, nic zna nikogo z tej
rodziny, nazwisko Olansky czy Wójcik nic jej nie mówi. Nasłuchała się plotek w lokalu. Kto
je kolportuje? Starsze panie, rezydujące tu niemal codziennie przed południem. Te panie zna
tylko jako klientki lokalu, ale proszę, niech panowie przyjdą około jedenastej - kawiarnię
otwiera się o dziesiątej - to one tu z pewnością będą.
Kiedy dowiedziała się o wypadku na Koralowej? Następnego dnia. Czy w przeddzień,
to znaczy siódmego listopada, jacyś goście nie zwrócili jej uwagi, szczególnie wieczorem?
- Myśli pan, że ON by po tym mógł przyjść spokojnie na kawę? - otrząsa się
barmanka.
- To również mogła być ona - zauważa Czyżewicz.
- A także para - uzupełnia Marian.
- Nie zapamiętałam nikogo, przecież nikt nie ma napisane na czole... Gdyby się [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript