Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

korytarz się zwężał.
W następnych szeregach znajdował się generał Dagna i jego elitarny oddział
kawalerii, każdy żołnierz uzbrojony był w ciężką kuszę, załadowaną specjalnymi bełtami
z czubkami ze srebrno-białego metalu. Kilku osobników niosących pochodnie, z których
każdy trzymał przed sobą dwa płonące polana, by mogli mieć do nich łatwy dostęp
jezdzcy, maszerowało pomiędzy wierzchowcami dwudziestu żołnierzy Dagny. Pozostała
część krasnoludzkiej armii szła z tyłu, z ponurymi grymasami, różniącymi się od tych
min, jakie mieli na twarzach, gdy podążali tą samą drogą, by walczyć z goblinami.
Krasnoludy nie śmiały się, gdy w grę wchodziły mroczne elfy, a poza tym, według
wszelkich znaków, ich król był  w poważnych kłopotach.
Dotarli do bocznego korytarza, znów czystego, bowiem czary ciemności już dawno
się rozproszyły. Przed nimi leżały kości ettina, w jakiś sposób nie naruszone podczas
harmidru poprzedniego spotkania.
 Kapłani  wyszeptał Dagna i to ciche wezwanie zostało powtórzone w szeregach
krasnoludów. Gdzieś w najbliższych rzędach za elitą Dagny pół tuzina krasnoludzkich
kapłanów, ubranych w swoje kowalskie fartuchy i trzymających w podniesionych
pięściach mithrilowe święte symbole w kształcie młotów bojowych, zauważyło swoje
cele  dwa z boku, dwa z przodu i dwa w górze.
 Cóż  powiedział Dagna do krasnoludów z tarczami w przednim szeregu.  Dajcie
im coś, w co warto strzelać.
Zciana tarcz rozstąpiła się, dwunastu krasnoludów rozciągnęło się wzdłuż szerokiego
rozwidlenia. Nic się nie stało.
 Cholera  rzekł nadąsany Dagna po paru pozbawionych wydarzeń chwilach, zdając
sobie sprawę, że mroczne elfy wycofały się do kolejnej pułapki. Po minucie przywrócono
szyk bitewny i wojsko ruszyło dalej z większą prędkością, zaledwie mała grupa udała się
w boczny korytarz, by upewnić się, że przeciwnicy nie pojawią się na tyłach.
Pomiędzy szeregami przebiegły mrukliwe gwizdnięcia, chętne do walki krasnoludy
denerwowały się opóznieniem.
Jakiś czas pózniej warknięcie jednego z ogarów, trzymanego na smyczy
w środkowych szeregach, rozległo się jako jedyne ostrzeżenie.
W górze brzęknęły kusze. Większość bełtów odbiła się nieszkodliwie od złączonych
tarcz, jednak niektóre, lecące z większej wysokości, ugodziły krasnoludy w drugim
i trzecim szeregu. Padł jeden z niosących pochodnie, a jego płonący ładunek spowodował
mały zamęt u wierzchowców dwóch najbliższych jezdzców. Krasnoludy i ich
wierzchowce były jednak dobrze wytrenowane i sytuacja nie przerodziła się w chaos.
Klerycy rozpoczęli swoje zaśpiewy, recytując odpowiednie magiczne słowa. Dagna
i jego jezdzcy przyłożyli czubki swych osadzonych na kuszach bełtów do płonących
pochodni. Przedni szereg policzył wspólnie do dziesięciu, po czym przewrócił się na
plecy, trzymając nad sobą tarcze.
Ruszyła kawaleria, opancerzone dziki chrząknęły, a pokryte magnezją pociski
zapłonęły intensywnym białym światłem. Szarżująca kawaleria przedostała się szybko
poza zasięg pochodni, jednak w korytarzu przed nimi rozbłysły kapłańskie czary,
magiczne światła rozproszyły ciemność.
Dagna oraz wszyscy pozostali członkowie jego oddziału zakrzyknęli radośnie,
widząc, jak tym razem mroczne elfy uwijają się pospiesznie, najwidoczniej zaskoczone
nagłą zaciekłością i szybkością ataku krasnoludów. Drowy były przekonane, że mogą
przegonić krótkonogie krasnoludy, i tak było w istocie, jednak nie mogły przegonić
krzepkich, zaopatrzonych w kły wierzchowców.
Dagna zauważył, że jeden z mrocznych elfów odwraca się i wyciąga rękę, jakby do
rzutu, a obeznany ze światem i mądry generał zrozumiał, że chce on wykorzystać swą
zdolność do czynienia ciemności, starając się przeciwstawić piekącym magicznym
światłom.
Kiedy bełt z magnezją zapalił się wewnątrz brzucha drowa, jego obiekt
zainteresowania, jak można było przewidzieć, zmienił się.
 Piaskowiec!  krzyknął jezdziec przy Dagnie, używając krasnoludzkiego
przekleństwa. Generał zobaczył, że jego towarzysz pochyla się do tyłu, kierując broń
w górę. Poruszył się gwałtownie  najwyrazniej trafiony przez jakiś pocisk  lecz zdołał
wystrzelić z własnej kuszy, zanim stoczył się z siodła, obijając o kamienie.
Płonący beli spudłował, jednak i tak oznaczał zgubę dla unoszącego się drowa,
naprowadził bowiem innych krasnoludzkich żołnierzy, piechotę, nacierających z tyłu.
 Strop!  krzyknął jakiś krasnolud i dwa tuziny kuszników przyklęknęło, podnosząc
wzrok w górę. %7łołnierze dostrzegli ruch pomiędzy kilkoma stalaktytami i wystrzelili
praktycznie jednocześnie.
Kiedy przeładowywali, przemknęło obok nich więcej krasnoludów, a ogary
wydawały z siebie wzbudzające niepokój ujadanie. Oddział Dagny nacierał w gorącym
pościgu, niewiele przejmując się tym, że wyszedł poza oświetlony obszar. Tunele były
dość płaskie, a uciekające drowy niedaleko.
Jeden z kapłanów zatrzymał się, by pomóc klęczącym kusznikom. Pokazali mu
ogólny kierunek, w który mieli wycelowane bełty, a on umieścił tam czar światła.
Martwy drow, którego tors rozerwały dwie dziesiątki ciężkich pocisków, wisiał
nieruchomo w powietrzu. Jakby ujawniające go światło było znakiem, jego czar lewitacji
rozproszył się i drow spadł z siedmiu metrów na podłogę.
Krasnoludy nawet na niego nie spojrzały. Zwiatło na suficie ujawniło dwóch
ukrytych towarzyszy drowa. Te nowe mroczne elfy starały się szybko skontrować czar
swymi wrodzonymi mocami ciemności, jednak wyszkoleni kusznicy wzięli ich na cel
i nie potrzebowali już ich widzieć.
Jęki i wrzaski bólu towarzyszyły szalonym eksplozjom, gdy salwa bełtów odbiła się
od licznych stalaktytów. Dwa drowy spadły, jeden wił się na podłodze, nie całkiem
martwy.
Obskoczyły go zaciekłe krasnoludy, pałując tępymi końcami swych ciężkich broni.
* * *
Jeden tunel stał się kilkoma, gdy jezdzcy dotarli do regionu wijących się bocznych [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript