Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Była w Maidenhead - twierdziłem uparcie.
Popatrzył na mnie przez całe pół minuty, wreszcie powiedział:
- Jeżeli pan ma rację, to wzięto ją bez mojej wiedzy. W zeszły weekend nie było mnie w
domu z całą rodziną. Byliśmy w Londynie.
- Ile osób mogło wiedzieć, że was nie będzie?
- Roześmiał się.
- Około dwunastu milionów, zdaje się. W piątek wieczorem występowaliśmy w jednym z
tych rodzinnych quizów w telewizji. %7łona, najstarszy syn, córka i ja. Młodszego nie dopuścili, bo
ma dopiero dziesięć lat. Był wściekły. Podczas programu żona powiedziała, że w sobotę wszyscy
idziemy do zoo, a w niedzielę do Tower. I wracaliśmy do domu dopiero w poniedziałek.
Westchnąłem.
- A na jak długo wcześniej wiedział pan, że jedzie pan na ten quiz?
- Na parę tygodni. Wszystko było w miejscowej prasie, że jedziemy. Rzeczywiście, trochę
się tym niepokoiłem. Niedobrze, jak każdy tramp w okolicy wie, że człowieka nie będzie w domu.
Oczywiście kręcą się tu moi parobcy, ale to nie to samo.
- Mógłby ich pan spytać, czy nie widzieli, żeby ktoś sobie pożyczał pańską przyczepę?
- Chyba tak. Zbliża się pora dojenia, zaraz tu będą. Ale wciąż myślę, że pan pomylił numer
rejestracyjny.
- A ma pan gniadego fulblota? - zapytałem. - Z gwiazdką na czole, jednym uchem
oklapłym i rzadkim ogonem?
Jego sceptycyzm nagle zniknął.
- Owszem, mam - przyświadczył. - Stoi w stajni.
- Przecież pańscy ludzie musieli zauważyć, że go nie ma, kiedy szli go wieczorem
nakarmić?
- Brat mieszka jakąś milę stąd, pożycza go, kiedy chce. Moi ludzie mogli przypuszczać, że
to on go wziął. Zapytam ich.
- A czy może ich pan jednocześnie zapytać, czy nie znalezli w boksie krawata? -
poprosiłem. - Zgubiłem go tam, a jestem do niego dosyć przywiązany. Dam dziesięć szylingów,
żeby go mieć z powrotem.
- Zapytam - obiecał Lawson. - Proszę wejść do domu i zaczekać.
Wprowadził nas od tyłu, przez wyłożoną kamiennymi płytami sień do przytulnie pospolitej
bawialni i tam zostawił. Z daleka dochodziły głosy jego żony i dzieci i brzęk filiżanek. Na stole
leżała na pół już ułożona łamigłówka, po podłodze snuły się tory dziecinnej kolejki.
Wreszcie wrócił.
- Bardzo mi przykro - powiedział - parobcy myśleli, że koń jest u brata, a żaden z nich nie
zauważył zniknięcia przyczepy. Mówią też, że nie znalezli pańskiego krawata. Zlepi jak krety,
chyba że to im coś zginie.
Mimo to podziękowałem mu za fatygę, a on poprosił, żebym mu dał znać, jeżeli się
dowiem, kto brał przyczepę.
Kate i ja odjechaliśmy w stronę morza.
- Niewiele można się spodziewać po tych poszukiwaniach - powiedziała. - Nie sądzisz?
Byle kto mógł sobie pożyczyć jego przyczepę.
- Musiał to być ktoś, kto wiedział, że ona tam stoi - zauważyłem. - Myślę, że w ogóle
wpadli na ten pomysł dlatego, że tak łatwo można ją było zabrać. Gdyby nie to, że wiedzieli, że bez
trudu ją sobie pożyczą, przekazaliby mi to ostrzeżenie w inny sposób. Zmiem sądzić, że któryś z
jego kowbojów więcej wie, niż mówi. Dostał pewnie dychę, żeby przymknąć oczy, a ze względów
folklorystycznych dorzucił jeszcze konia. Naturalnie nie będzie się spieszył z opowiadaniem tego
dzisiaj Lawsonowi.
- Nieważne - orzekła lekko Kate. - Może rzeczywiście ten farmer nie ma z tym nic
wspólnego. Byłoby to raczej niesamowite, gdyby się okazało, że on jest hersztem bandy. Wtedy
byś pewno dostał pistoletem w ucho i znalazł się w morzu w worku z cementem, a mnie by
porzucono związaną na szynach przed pędzącym pociągiem.
Roześmiałem się.
- Gdybym podejrzewał, że mógłby być ewentualnym hersztem bandy, to bym cię tam nie
zabierał.
- Rzuciła mi spojrzenie.
- Uważaj - powiedziała - bo staniesz się taką miłą nianią jak wuj George. Chroni ciocię
Deb przed najmniejszą niewygodą, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie. To chyba dlatego ciocia
jest zupełnie oderwana od dzisiejszego życia.
- Więc nie uważasz, że trzeba unikać niebezpieczeństwa?
- Oczywiście że nie. Chciałam powiedzieć, że jeżeli trzeba coś zrobić, to do diabła z
niebezpieczeństwem! - Lekceważąco machnęła prawą ręką, aby zilustrować ten beztroski punkt
widzenia, a za nami odezwał się energiczny klakson jakiegoś samochodu. Przemknął w nim
mężczyzna gromiąc Kate wzrokiem za jej niezamierzony sygnał. Roześmiała się.
Skręciła w stronę morza w Worthing i pojechała nadbrzeżną drogą na wschód. Zapach soli
i wodorostów był silny i orzezwiający. Minęliśmy całe akry nowych bungalowów za Worthing,
baseny portowe i siłownie Shoreham, Southwick i Portslade, stateczne fasady Hove, aż wreszcie
znalezliśmy się przy długiej promenadzie w Brighton. Kate zręcznie skręciła na jakiś placyk w
mieście i zatrzymała wóz.
- Chodzmy nad morze - powiedziała. - Uwielbiam je.
Przeszliśmy przez drogę, zeszli po kilku schodkach i przebrnęli przez nasyp żwiru na [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript