[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na swój sposób była całkiem mądrą dziewczynką. - Muzyka potrafi oczarować! Cholerna prawda! - wykrzyknął, wstając. - Chodzmy, Adamie. Popłyniemy kajakiem do obozu indiańskiego. Zobaczymy się z Gilbym Edwardsem, zapytamy, jak mu idzie wędkowanie. Doktor zaczął kierować się do środka. Powiedział, że musi zabrać swój plecak. Iskierka wisiała mu na ramieniu. - Papa, proszę... - Hej-ej-hej, Wielki Wodzu Doktorku, wypalmy fajkę pokoju - powiedział głośno Doktor. Matka Adeline krzyknęła z pokoju: - Nie myślcie, że nie jestem świadoma waszego haniebnego zachowania! I znowu dobiegła ich uszu muzyka, ale nie etiudy Szopena, lecz Bach, tak delikatny, jak krawędz nowo zakupionej żyletki. Stojąc na progu, Doktor puścił oko do Adama. - Idziemy więc. Pozachowujemy się haniebnie. Znowu odezwała się Matka Adeline: - Poganin idzie do pogańskich Indiańców. Pianino grało wyjątkowo pięknie. - Papa? - zapiszczała Iskierka. - Przykro mi - powiedział Doktor. Wskazał palcem na butelkę - Wez, proszę, ze sobą pana Cyrusa Noblea - zwrócił się do Adama. - Bóg widzi wszystko - skomentowała Matka Adeline głosem cichym jak jej pianino. - I dobrze - odparł doktor Nichols. - Mam nadzieję, że robi zdjęcia Kodakiem. Adam wiosłował i wiosłował z całej siły, przekonany, że Doktor wypił wystarczająco, by z jego twarzy nie schodził uśmiech. - Ale fajnie - cieszył się doktor Nichols. - Co nie, Adam? -Tak. Doktor wyciągnął z plecaka pistolet. - To pistolet Dziadka - powiedział Adam. - No tak. Ten samiuśki. Patriarcha. Mężny Dziadek, lojalny względem Ojca Abrahama. Nosił tę broń podczas Wojny Między Stanami. To Smith & Wesson, kaliber 32, wyprodukowany w Springfield, Massachusetts. Doktor wymierzył w środek jeziora. - Stójcie, towarzysze! Toć to jeden z duchów tego jeziora wyłania się z mrocznej toni! Pif- paf! Uniósł pistolet w górę, jakby naprawdę z niego wystrzelił. - Trafiłem dziwkę! - śmiał się. - No chodzcie, duszki! Ponownie udał, że strzela. Adam usiłował się zaśmiać, gdyż domyślał się, że to miało być śmieszne. Doktor powiedział do niego. - Nie trafiłbyś w ścianę stodoły z tego pistoletu, nawet, jeśli stałbyś wewnątrz. Byka też byś nie trafił, chyba, że podczołgałbyś mu się pod zad. Jedyną rzeczą, w jaką można trafić z tego pieprzonego pistoletu, jesteś ty sam. Tak właśnie skończył Dziadek. Dziadek przycisnął sobie lufę pistoletu Smith & Wesson, kaliber 32 do ucha, nacisnął spust i odstrzelił sobie kawał mózgu. Rodzina mówiła, że Dziadek zginął przypadkowo, przy czyszczeniu broni. Doktor miał inną wersję: mówił, że Dziadek umarł przypadkowo, czyszcząc pistolet swoim uchem. Doktor zmrużył oczy, niby celując, a broń podskoczyła w jego rękach, jakby naprawdę wyleciała z niej kula. - Pif-paf - powiedział. - Załatwiłem dziwkę! Gilby Edwards napił się Cyrus Noble prosto z butelki. - Sukinsyn - powiedział radośnie. Siedzieli z Adamem na sofie przed chatą Gilbyego, blisko doków obozu Ojibway. Poduszki kanapy były podarte i wytarte, ale bardzo wygodne, i lepiej było siedzieć na czymś komfortowym na zewnątrz, niż wewnątrz, więc Gilby trzymał sofę przed domem, a nie w domu. Gilby zarabiał na życie łowieniem ryb i rąbaniem drewna. Niewiele pracował, ale pił codziennie. Nie mówił dużo, ale i tak więcej, niż większość Indian. Miał długie włosy i wyglądał jak Indianin, którego widuje się na monetach. Gildy wypił kolejny łyk. - Woda ognista białego człowieka, słodki sukinkot - powiedział. Doktor i Prudy Edwards, siostra Gilbyego, która miała wówczas jakieś siedemnaście lat, siedzieli w chacie. Choć byli gdzieś w odległym pokoju, czasem dobiegały do nich odgłosy tego, co się tam wyrabiało. Najwyrazniej dobrze się bawili. Czasem Prudy albo Doktor wybuchali śmiechem, albo śmiali się jednocześnie, a niekiedy Prudy wydawała z siebie dzwięk do śmiechu podobny, lecz śmiechem nie będący. Adam zauważył, że tego lata Prudy nieco się zaokrągliła. Dotarło do niego, że nigdy wcześniej, w poprzednich latach, nie dostrzegł jej krągło- ści. Dawniej, kiedy chodzili polować razem z Gilbym i z nią, a czasem przyłączał się też ojciec, nie uszło jego uwadze, że Prudy była całkiem niezła. Widział, kiedy wgryzała się w jabłko, jej śnieżnobiałe zęby. Widział, że może patrzeć prosto w jaskrawe niebo swoimi płaskimi, szeroko otwartymi, brązowymi oczyma i że pachnie przyjemnie, jak płonące drewno, pomarańcze i pot. Widział wiele rzeczy w Prudy Edwards, ale nigdy wcześniej nie zauważył krągłości. Wewnątrz chaty rozniósł się śmiech Prudy. Adam poczuł się dziwnie. Nie było mu smutno, lecz dziwnie. - Ej - rzekł Adam - dasz mi trochę tego, co tam masz? Sięgnął po butelkę. - Doktorek nie będzie się pieklił? - Nie, a gdzie tam - odparł Adam. - Powinienem pójść, zapytać go? - E tam. - Gilby Edwards podał mu butelkę. Ojciec pozwalał mu czasem napić się piwa, ale Adam nigdy nie pił whiskey. Smakowała podle, paliła w usta, ścisnęła mu gardło na całej długości, aż do klatki piersiowej i brzucha. A wtedy, zupełnie niespodziewanie, poczuł rozchodzące się po ciele ciepło, siłę. - Sukinsyn - ucieszył się Adam Nichols.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|