[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogłam, nie chciałam kłamać. Ascheres-le-Marche. Sprawdziłam na mapie. Niewielka miejscowość w połowie drogi pomiędzy Orleanem a Pithiviers, siostrzanym obozem Beaune-la-Rolande. To nie był dawny adres Jules'a i Genevieve. Zatem to nie tam Sarah spędziła dziesięć lat swojego życia. Zaczynałam się niecierpliwić. Czy powinnam ponownie zadzwonić do Nathalie Dufaure? Gdy się nad tym zastanawiałam, zadzwoniła komórka. Złapałam ją i wydyszałam: Alló?". Dzwonił mój mąż z Brukseli. Poczułam ukłucie zawodu. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę rozmawiać z Bertrandem. Co mogłam mu powiedzieć? Noc była krótka i niespokojna. O świcie pojawiła się pielęgniarka ze złożoną koszulą szpitalną z niebieskiego papieru. Będzie mi potrzebna do operacji" - uśmiechnęła się opiekuńczo. Przyniosła też niebieski czepek i pantofle z tego samego materiału. Powiedziała, że przyjdzie po mnie za pół godziny, po czym zostanę zawieziona prosto do sali operacyjnej. Przypomniała, nie zdejmując z twarzy pokrzepiającego uśmiechu, że ze względu na narkozę nie wolno mi niczego pić ani jeść. Wyszła, zamykając delikatnie drzwi. Byłam ciekawa, ile kobiet obudzi tego ranka z tym samym uśmiechem; ile ciężarnych kobiet miało mieć dziecko wyskrobane ze swojego łona. Tak jak ja. Pokornie włożyłam koszulę. Papier drażnił mi skórę. Nie było nic do roboty poza czekaniem. Włączyłam telewizję i przełączyłam na LCI, całodobowy kanał wiadomości. Oglądałam, nie skupiając się na tym, co się dzieje na ekranie. Byłam otępiała. Miałam pustkę w głowie. Za jakąś godzinę będzie po wszystkim. Czy byłam na to gotowa? Czy dam sobie z tym radę? Czy mam dość siły? Nie byłam zdolna odpowiedzieć na te pytania. Mogłam tylko leżeć w papierowej koszuli i papierowym czepku i czekać. Czekać, aż zostanę zawieziona do sali operacyjnej. Czekać, aż zostanę uśpiona. Czekać, aż lekarz zrobi swoje. Nie chciałam myśleć o konkretnych ruchach, jakie będzie wykonywał wewnątrz mnie, pomiędzy moimi rozwartymi udami. Szybko zablokowałam te myśli, skupiając się na 222 zamaszystych gestach wymanikiurowanych rąk smukłej blondynki przed pokrytą okrągłymi uśmiechniętymi słoneczkami mapą Francji. Przypomniałam sobie ostatnią sesję u terapeuty tydzień temu. Ręka Bertranda na moim kolanie. Nie, nie chcemy tego dziecka. Oboje się co do tego zgadzamy". Ja milczałam. Terapeuta spojrzał na mnie. Czy przytaknęłam? Nie mogłam sobie przypomnieć. Pamiętałam, że czułam się uśpiona, zahipnotyzowana. Następnie Bertrand w samochodzie: To była właściwa decyzja, amour. Zobaczysz. Wkrótce będzie po wszystkim". I gorący namiętny pocałunek męża. Blondynka znikła. Pojawił się prezenter i zabrzmiała znajoma muzyczka wiadomości. Dziś, szesnastego lipca dwa tysiące drugiego roku, mija sześćdziesiąta rocznica wydarzeń Velod-rome d'Hiver, kiedy to francuska policja aresztowała tysiące żydowskich rodzin. To mroczna strona francuskiej historii". Pospiesznie zrobiłam głośniej. Gdy kamera najeżdżała na rue Nelaton, pomyślałam o Sarze, gdziekolwiek by teraz była. Pamiętałaby dzisiejszą datę. Nie trzeba jej było przypominać. Nigdy. Tak jak wszystkie rodziny, które straciły ukochanych, nie mogła zapomnieć szesnastego lipca. Tego dnia podniosłaby rano powieki cięższe od bólu niż we wszystkie pozostałe dni. Chciałam się odezwać do niej, do nich, do wszystkich tych ludzi - ale jak? pomyślałam, czując się bezradna, beznadziejna - chciałam krzyknąć, zawołać, że wiem, że pamiętam, że nigdy nie zapomnę. Kilka osób spośród tych, które przetrwały - niektóre już spotkałam i przeprowadziłam z nimi wywiady - pokazano przed tabliczką z informacjami na temat Vel' d'Hiv'. Zdałam sobie sprawę, że nie widziałam bieżącego numeru Scen znad Sekwany", w którym znajdował się mój artykuł. Był w kioskach od dzisiaj. Postanowiłam zostawić wiadomość na komórce Bambera i poprosić, by przesłał jeden egzemplarz do kliniki. Włączyłam telefon, nie odrywając wzroku od telewizora. Na 223 ekranie pojawiła się poważna twarz Francka Levy'ego. Mówił o rocznicy. Obchody miały być bardziej doniosłe niż w zeszłych latach - zwrócił uwagę. Telefon zapiszczał, informując mnie, że mam wiadomości w poczcie głosowej. Pierwszą zostawił Bertrand pózną nocą; mówił, że mnie kocha. Następna była od Nathalie Dufaure. Przepraszała, że dzwoni tak pózno, jednak nie mogła wcześniej. Miała dobre wiadomości: jej dziadek chciał się ze mną spotkać, powiedział że może wszystko opowiedzieć o Sarze Dufaure. Wydawał się tak podniecony, że wzbudził również ciekawość Nathalie. %7ływy głos z telefonu zagłuszał jednostajną mowę Francka Levy'ego: Jeśli pani chce, mogę panią zabrać do Ascheres już jutro, we wtorek. Pojechałybyśmy moim samochodem. Jestem naprawdę ciekawa, co dziadzio ma do powiedzenia. Proszę zadzwonić, to się umówimy".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|