[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zatkało, kiedy go poznała. To był Blevins, mężczyzna, który prosił Jasona o zajęcie we młynie. - Cecilu - szepnęła. - Skąd się tu wziął pan Blevins? - Wydaje mi się, że jest wikarym u Quimby ego. Jason dowiedział się, że dawno temu Blevins przyjął święcenia, i namówił Quimby ego, żeby go przyjął na pomocnika. Mary w milczeniu przyjęła tę wiadomość. A zatem wszystko zostało załatwione - Blevins miał pracę, a Quimby mógł dopilnować, żeby za dużo nie popijał. Pastor chrząknął. - Drodzy przyjaciele, zebraliśmy się tutaj, aby w obliczu Boga i nas wszystkich połączyć tego oto mężczyznę i tę kobietę świętym węzłem małżeńskim. Mary poczuła, że coś ściska ją w gardle. Jason jednak wysłuchał jej prośby. Zawsze starał się postępować sprawiedliwie i uczciwie. Od samego początku ujął ją swą dobrocią. Może to, że został hrabią, tak bardzo go nie zmieniło? - Celem małżeństwa jest prokreacja, unikanie grzechu... Mary przycisnęła rękę do brzucha. Tak będzie najlepiej dla wszystkich, powiedziała sobie, walcząc ze łzami. -... wzajemna pomoc i wspólna radość. Obecne tu dwie osoby chcą zawrzeć święty związek małżeński. Jeśli ktoś ze zgromadzonych wie o jakiejś przeszkodzie w zawarciu małżeństwa, niech wystąpi albo na zawsze zachowa to dla siebie. W kościele panowała cisza. Azy płynęły po policzkach Mary. Za pózno... Rozległ się głośny grzmot. Mary spojrzała w okno nad ołtarzem. W tej samej chwili za oknem zrobiło się ciemno. Zabrzmiał następny grzmot i gwałtowny wiatr uderzył w kościół. Gwizdał w szparach w drzwiach i pod dachem. Wierni poruszyli się niespokojnie w ławkach. W kościele się ściemniło. Quimby rozejrzał się niespokojnie i pochylił nad modlitewnikiem. - A zatem... Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do kościoła wpadł podmuch gwałtownej wichury z deszczem i ze śniegiem. Ludzie nie wierzyli własnym oczom. Wiatr zerwał Mary wianek z głowy i zburzył jej fryzurę. Cecil objął ją ramieniem, starając się zasłonić przed atakiem wichury. Quimby z trudem zrobił kilka kroków do tyłu. Kobiety przytrzymywały rękami szale i kapelusze. Kilku mężczyzn usiłowało zamknąć drzwi, ale wiatr wyrywał im je z rąk. Na dachu kościoła Elizabeth, w czarno-srebrnej sukni, spojrzała na Vincenta z szacunkiem. - Jak ty to robisz? - spytała, obserwując go z podziwem. - To sprawa odpowiedniej koncentracji - wyjaśnił. Klasnął w ręce i rozległ się grzmot. Dmuchnął i wiatr zawiał z nową siłą. - Podziwiam cię. Vincent uśmiechnął się, robiąc pauzę na nabranie powietrza w płuca. - Zobacz, co się dzieje w kościele. Długo tak nie pociągnę. Elizabeth kiwnęła głową i zajrzała do kościoła. Ludzie wydzierali się, żeby przekrzyczeć wiatr. Dwóch mężczyzn nadal walczyło z drzwiami. W jednej z ławek ktoś cicho płakał. Ciotka Sally. - Wiedziałam, że nie powinnam była wychodzić z pokoju. To moja wina! - Nic podobnego - powiedział przez ramię książę Stafford. Wstał i walcząc z wiatrem iż deszczem przesiadł się na miejsce koło ciotki Sally. - Uspokój się, Sally - powiedział, poklepując ją po ręce. - Jestem pewien, że to nie twoja wina. Lady Weldon spojrzała na nich z wściekłością. Beatrice miała identyczny wyraz twarzy. Mary zbladła, ale zachowała spokój. - Niech pan kontynuuje, pastorze! - zawołała, przekrzykując zawodzący wiatr. Pastor spojrzał na nią jak na wariatkę. Rzucił okiem na Cecila, który zawahał się i skinął głową. Quimby w rozwianych szatach pochylił się i wlepił wzrok w modlitewnik. - Co to ja mówiłem? Elizabeth, marszcząc brwi, wycofała głowę z kościoła. - Nic nie pomaga - powiedziała. - Mary jest całkiem spokojna, za to Sally wpadła w histerię. Myśli, że sprowadziłeś burzę, aby ukarać ją za wyjście z pokoju. Co zrobiłeś tej biednej kobiecie? Vincent przestał dmuchać. Wiatr ucichł i deszcz ustał. - Zapewniam cię, że nic. To lady Weldon wmówiła jej moją zemstę. - Koszmarna kobieta! Nigdy jej nie lubiłam. Vincent wzruszył ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|