[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sercem. Oczy ją piekły. - Będziesz tylko tak leżał? - Naprawdę chcesz mnie zabić? Patrzyła na jego twarz. W zielonym spojrzeniu nie było nienawiści, jedynie smutek i współczucie. - Powinieneś mnie nienawidzić. - Jak mógłbym? Rozumiem twój ból. Przeżyłem każdego śmiertelnika, którego kiedykolwiek kochałem. Opuściła rękę, położyła kołek na łóżku. - Nie mogę tego zrobić. Jesteś zbyt ludzki. - To kwestia dyskusyjna. Pochyliła się i przywarła uchem do jego klatki piersiowej. Czuła, że jej serce odzyskuje miarowy rytm; przestało bić jak szalone. Uspokoiła się, leżąc na nim. - Och, Emmo. - Delikatnie gładził ją po głowie. - Słyszysz? Równe bicie jego serca dudniło jej w uszach. - Jak to możliwe? Myślałam, że nie żyjesz. - Moje serce bije wieczorem. Dzięki krwi mogę myśleć, rozmawiać i... funkcjonować. Podniosła głowę i przeszedł ją dreszcz; zobaczyła, że oczy mu poczerwieniały. Speszyła się. - Tylko bez głupich pomysłów, bo pozwalam ci żyć. - W każdej chwili mogłem cię powstrzymać. - Ale nie zrobiłeś tego. - Chciałem się przekonać, czy się zdecydujesz. Otuliła się szlafrokiem i zawiązała pasek. - I teraz będziesz się chełpić, bo stchórzyłam. - Nie, dziewczyno. - Patrzył na nią z miłością. - Jestem bardzo szczęśliwy, że pomyślnie przeszłaś test. - Sprawdzałeś mnie? - Zgromiła go wzrokiem. - Nie miałem ochoty, by zaatakował mnie morderca. - Nie jestem mordercą. Ale ty - tak. Zmrużył oczy. - Dawniej zabijałem w samoobronie, ale nigdy z zemsty. W przeciwieństwie do ciebie. Uważasz się za lepszą? Wpadła we wściekłość. Zerwała się z łóżka i go uderzyła. - Niech to diabli, kobieto. Naprawdę nadużywasz mojej cierpliwości. - A ty mojej. Jak śmiesz mnie osądzać? To ty od wieków wykorzystujesz ludzi. Powinnam była cię zabić, kiedy miałam szansę. Zazgrzytał zębami. - Nigdy jej nie miałaś. - Rozłożył ręce i łańcuch w kajdankach pękł. Emma cofnęła się i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Upokorzenie sprawiło, że powrócił gniew. Niech go szlag. Mógł od razu uciec. Zrzucił buty, łańcuch ze stóp opadł na podłogę. Wstał, odrzucił szczątki łańcucha i podniósł skute nadgarstki. - Kluczyk? 49 Ruchem głowy wskazała na stolik i odeszła. Drań. Arogancki krwiopijca. Przeszła do pokoju dziennego i stanęła przy oknie, wpatrzona w ulicę na zewnątrz. - Emmo - usłyszała za sobą cichy głos. - Proszę, idz już. Stanął obok niej. - Nie chcę, żebyś czuła się pokonana, słabsza. Bardzo się cieszę, że mnie nie zabiłaś. Rzuciła okiem na jego nadgarstki i zauważyła, że po kajdankach nie ma śladu. Znów włożył buty. - Mogłeś uciec od razu, jednak tego nie zrobiłeś. - I nie przeżyć chwili, gdy usiadłaś mi na kolanach w seksownych majteczkach? Dla takiej chwili warto ryzykować życiem. Naprawdę uważa ją za atrakcyjną czy z niej kpi? Pewnie to drugie. - Musisz przestać spotykać się ze mną. Z westchnieniem oparł się o ścianę. - A już myślałem, że choć odrobinę mnie polubiłaś. Zaplotła ręce na piersi. - Lubię cię, dlatego zrobię wyjątek i cię nie zabiję. Ale nie powstrzymasz mnie przed zabijaniem innych. - Dziewczyno, ile razy mam ci powtarzać, nie możesz dalej tego robić. - Nie mów mi, co mam robić. Spodziewam się, że uszanujesz moją decyzję i pozwolisz mi żyć własnym życiem. - Nie przeżyjesz nawet tygodnia! - Podniósł głos w złości. - To nie twój cholerny interes! - odpaliła. - Jesteś najbardziej upartą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem. - Uznam to za komplement; do tej pory poznałeś ich pewnie tysiące. Jego oczy się zwęziły. - Nawet nie masz pojęcia, z kim zadzierasz. - Wyjrzał na zewnątrz. - Widzisz tamten budynek? - Wskazał najwyższy budynek po drugiej stronie ulicy. Emma jęknęła, gdy nagle Angus otoczył ją ramionami. - Co ty wyprawiasz? Wszystko pociemniało, poczuła wirowanie. Jej stopy dotknęły zimnego betonu, więc złapała się jego kurtki, by odzyskać równowagę. - Co? - Rozejrzała się. Już nie byli w mieszkaniu Austina. - Spójrz w dół. - Angus odszedł na bok. Wyjrzała zza balustrady i zobaczyła, że ulica jest przynajmniej piętnaście pięter niżej. Stali na dachu budynku, który wskazał Angus. - Teleportowałeś nas? - Dech jej zaparło z wrażenia. Objął ją od tyłu. Unieśli się powoli. Zawiśli nad balustradą. - To lewitacja - szepnął jej do ucha. - Wystarczy, że cię teraz upuszczę. - Przestań. - Przestań zabijać. Zamknęła oczy. - Tylko bronisz swoich. - Mordercy nie są moi". - Opadli z powrotem na dach. - Usiłuję ocalić ci życie. Odepchnęła go. - Przez zrzucenie mnie z dachu? Spojrzał na nią spode łba. - Pokazując ci, jak łatwo cię zabić! - Odszedł, zmełł w ustach przekleństwo. Emma wpatrywała się w niego. Zakładała od początku, że chce uchronić inne wampiry przed śmiercią z jej ręki, ale teraz się zastanawiała. Naprawdę chodzi mu o nią? Wzdrygnęła się, gdy okładał pięścią metalowe drzwi na klatkę schodową. Nawet w ciemności widziała wgniecenia, które zostawił. 50 - Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. - Przemierzał dach. - Po prostu nie wiem, jak do ciebie dotrzeć. - Dlaczego cię obchodzi, co ze mną będzie? Nie widziałeś, jak pokolenia śmiertelnych zjawiają się i znikają? Zatrzymał się i popatrzył na nią. - Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty. Jesteś inna. Ty... mnie lubisz. - Speszony, wzruszył ramionami. Ale jesteś ode mnie ładniejsza, pomyślał. - Uważasz, że jestem jak wampir? - Skrzywiła się. - Nie, Emmo. Jak wojownik. Dzielna i niepohamowana. A po nocach zwalczasz zło. - Tak jak... ty? - Mężczyzna jej marzeń. Tyle że zawsze myślała, że będzie żywy. Chłodna bryza wdarła się pod jedwabny szlafroczek. Emma zadrżała. - Zimno ci. - Podszedł do niej. - Zabrać cię do domu? - Jak ty to robisz? - Spojrzała nad murkiem na dom Austina. - Po prostu patrzysz na dane miejsce i tam się przenosisz? - Aye, albo słucham głosu stamtąd. Jeśli byłem wcześniej w jakimś miejscu, trafię bez wskazówki. - Znaczy, że w ciągu kilku sekund możesz się znalezć w Londynie czy Paryżu? - Aye. Chcesz zobaczyć? - Teraz? Jestem nie do końca ubrana. - W takim razie dokładnie wiem, dokąd cię zabiorę. - Objął ją. - Umówi się pani ze mną, panno Wallace? - Co? Ja? - Chwyciła się go mocno. - To nie jest randka. Uśmiechnął się. - A ja myślę, że jest. Wszystko pociemniało. Rozdział 8 Angus zmaterializował się w znajomym miejscu - paryskim biurze Jean - Luca Echarpe. Emma potknęła się, ale ją przytrzymał. Zawył alarm niesłyszalny dla śmiertelnych, zainstalowany tam przez Angusa. Jednak Jean - Luc słyszał i wyskoczył zza biurka ze sztyletem w dłoni. - Merde. - Opuścił sztylet. - Powinieneś mnie ostrzegać, gdy przychodzisz. Drzwi otwarły się gwałtownie i w progu stanął Robby MacKay gotów do ataku claymorem. - A, to ty. - Wybrał guziki na panelu przy drzwiach. - Bonsoir, mademoiselle. - Jean - Luc z ciekawością patrzył na Emmę. Angus mocno obejmował ją ramieniem i łypnął znacząco na starego przyjaciela. Jean - Luc odpowiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|