Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ściągniętymi do tyłu ramionami, odpowiadając na spojrzenie Tuomasa oczyma o
takim wyrazie, jakiego nigdy wówczas nie przybierały: zuchwałym,
zapraszającym.  Zobaczyłem, że była to rzecz straszliwa, pełna okropnych
pragnień, których do tej pory nie odczuwałem, dopóki nie namalowałem jej i nie
spojrzałem na swe dzieło, a nie były to rzeczy, których istnienie Bóg
przewidywał w swych zamiarach, lecz raczej...
- Tuomas powiada, że wziął pędzel, którym się posługiwał, złamał go, po
czym wszedł do domku i klęczał godzinami w ciemności, wsparty łokciami o
łóżko, jak to zwykle czynił, gdy był dzieckiem. Kiedy skończył się modlić,
zaczął od razu pisać dokument, który stał się jego pierwszym kazaniem, a potem
swój esej Zamknijcie drzwi diabłu (1870). W nim właśnie ukuł wyrażenie, które
podsumowuje istotę enwallizmu:  Obraz jest oknem, przez które może
wślizgnąć się diabeł .
W dalszej części tekst ten brzmi następująco:
Odtąd zacząłem prawdziwie dostrzegać, że  niebiosa, nawet niebiosa
należą do Pana, lecz ziemię darował on rodowi ludzkiemu : mówi się nam tutaj,
że stworzenie tego, co istnieje i wszelkie związane z nim sprawy to dzieło Boże,
naszym zadaniem zaś jest żyć na ziemi tak, jak potrafimy najlepiej. A zacząć
należy, to jasne, od tego, by przyjąć Chwałę Stworzenia i nie próbować go
zastępować zwodniczymi imitacjami, które sami uczynimy. O wizerunkach i
bałwanach mówi psalmista:  Mają usta, ale nie mówią, mają oczy, ale nie
widzą. Mają uszy, ale nie słyszą; i nie ma oddechu w ich ustach. Podobni są do
nich ci, którzy je robią, i każdy, co w nich ufność pokłada... [* Psalm 135 (134)
wersety 16-18 wg Biblii Tysiąclecia (przyp. tłum.).]
Imitacje wnoszą w nasze umysły to, co już nie istnieje albo co nigdy nie
zostało stworzone, wolą Boga zaś jest, by to nie istniało ani nie zostało
uczynione, nie mieściło się bowiem w Jego zamiarach. Prowadzą one do
kontemplowania nas samych i własnej mocy, co odsuwa nas od tego, co Boskie.
Otwierają w nas przestrzeń, w którą wkraczają grzeszne myśli i czyny, okno
diabła, które musimy szczelnie zamknąć...
- Tak więc - snuję opowieść - przy stole w swym domku, gdzie teraz ja się
zatrzymałam, siedzi młody mężczyzna, należący do swej epoki i swego miejsca,
który właśnie pierwszy raz w życiu udzielił ostatniej posługi, dryfując pośród
morza drzew...
W tym momencie postanawiam się już zatrzymać, choć zostało mi jeszcze
parę stron, rozwijających i uzasadniających moją teorię. Ostatecznie
pokochałam Tuomasa Envalla i jednocześnie z nim skończyłam. Jeśli o mnie
chodzi, można powiedzieć, że to już całkiem minęło, na dobre, jak mój romans z
Armstrongiem, Aldrinem i Collinsem lata temu.
- Dziękuję - mówię, schodząc z mównicy i patrzę na swą publiczność.
Większość z nich odpowiada mi spojrzeniem lub patrzy na strumień
światła wlewający się przez żaluzje za moimi plecami. Być może naprawdę nie
widzą mnie zbyt dobrze? Mija parę chwil. Nikt nie klaszcze. Siadam i pozwalam
sobie na rzut oka w kierunku Heikkiego, który reaguje na to szerokim
uśmiechem.
Unoszę w milczeniu szklankę wody, dopijam do dna. Znowu ją
napełniam. Kiedy to robię, wstaje dwóch pastorów w przednim rzędzie i
skinąwszy głową w moim kierunku, pospiesznie opuszcza salę; zostaje tylko
jeden. Ogląda sobie paznokcie; naukowcy pochylają się do siebie i mruczą
jakieś uwagi, których nie słyszę. Patrzą jednak cały czas na mnie. Kończę drugą
szklankę wody, odstawiam ją na pulpit.
Heikki odchrząkuje i mówi:
- Czy są jakieś pytania? - nadal nikt się nie odzywa. Być może problem
polega na tym, że ci, którzy nic nie wiedzą o roku 1969, pomyślą zapewne: Ale
co stało się z tobą? Ci zaś, którzy wiedzą, będą chcieli się dowiedzieć: Jak to
było?
32
Zpię i śpię w różowo-zielonym pokoju. Mark obudził się, nagle rześki, tuż
po północy. Coś wisiało w powietrzu, trudna do wyczucia gryząca woń.
Rozsunął kotary i choć okno wychodziło na ulicę, było oczywiste, że coś jest nie
tak: nie było ciemno ani nie było jeszcze widno, mimo to dostrzegał, jak każdy
liść na drzewach alei płonie złotą barwą. Niezdarnie wygramolił się przez
Barbarę, by dotrzeć do okna z tyłu, po czym zbudził ją krzykiem:
- Pali się! Dom się pali!
Klamka od drzwi oparzyła mu dłoń. Ta strona przyczepy, która przylegała
do domu, kruszyła się i gięła, rozgrzane powietrze drażniło, utrudniało
oddychanie. Huczał ogień, połykając wszystko na swej drodze, wciągając w swą
otchłań to, co dobre. Widzieli przez otwarte drzwi wejściowe, jak zapalają się
poręcze i słupki balustrady. Salonik tlił się od żaru, wypełniony płomieniami od
ściany do ściany.
John Hern stał na trawniku.
- Czy dzwoniłeś po straż pożarną? - krzyknął do niego Mark. Jego ojciec
jednak, którego gryzł w nozdrza zapach benzyny, nie odpowiedział, nie mogąc
oderwać wzroku od pożaru.
- Mam nadzieję, że już przepadł - powiedział Bar barze.
- O czym ty mówisz? - spytała, jakby jej pamięć wyparowała pod
wpływem żaru.
- Wizerunek! - wrzasnął na nią, jakby również zapomniał, że toczą ze
sobą wojnę. - Po prostu nie mogłem go znalezć!
Do czasu, kiedy wrócił Mark, który poszedł zadzwonić od sąsiadów,
płomienie objęły ścianą ognia całe schody. Gdy obserwował dom, wybuchły
sznurki od żaluzji w sypialni rodziców, tworząc rząd maleńkich światełek.
Sąsiedzi zebrali się, przytykając chusteczki do nosów i ust, tuż za ogrodzeniem.
Zawyły syreny i przykuwający uwagę wóz strażacki wypluł ze swego wnętrza
mężczyzn, którzy wyskoczyli biegiem.
- Ktoś jest wewnątrz? - zawołał dowódca. - Jakieś zwierzęta? I tak macie
szczęście!
Wlekli grube węże przez rabaty z kwiatami, ustawiając dwa z przodu
domu. Woda trysnęła łukiem niczym pomarańczowy pióropusz, dodatkowo
zagęszczając panującą wokół woń parą wodną i przyprawiając pękające i walące
się ściany domu oraz huczący ogień o zajadły syk. Dwóch strażaków wdarło się
przez boczną bramkę, do której klucz, rozgrzany do czerwoności, musiał się już
gdzieś jarzyć w płonących szufladach kuchennych.
Wyobrazcie sobie - albo raczej nie, lepiej nie wyobrażajcie sobie, jak to
musi być, gdy się ktoś ocknie, dławi się, myśli,  gdzie jestem? , potem widzi
płomienie przy końcu łóżka w tym ślicznym różowo-zielonym pokoju. Nie
mogę się poruszyć. Wtedy zostaję przytłoczona do parapetu, nie zdając sobie
sprawy, jak tam dotarłam. Odległe okno już jest otwarte, wpada przez nie prędki
powiew - dobrze się nim oddycha, ale podsyca również żarłoczny płomień. Za
mną nacierają płomienie, z dołu naciska potworne gorąco, łapię się kurczowo
pionowej ramy okiennej. Widzę, jak do ogrodu wbiega drużyna straży pożarnej i
z jakiegoś powodu - czystej głupoty, ślepego losu, przeklętej ciekawości -
obracam się, by spojrzeć po raz ostatni na to, skąd uciekam. A gdy to robię -
jedyna rzecz w całym moim życiu, której żałuję - gdy się obracam, ogień
ogarnia grzejnik olejowy. Następuje trzask wybuchu, wprost w moją twarz,
wewnątrz mej głowy, i w momencie jestem oślepiona, strawiona ogniem,
zmieciona ciosem, wprasowana w parapet. Potem, jakimś cudem, skaczę...
33
Pierwsze pytanie do mnie: kieruje je ten chudy mężczyzna, który mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript