[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po raz pierwszy szczerze z sobą rozmawiali, tu, pod drzewami. Serce przebite strzałą w ręku świętego Augustyna, który winę za śmierć Chrystusa zrzucał na %7łydów. Ten symbol wydał jej się teraz niezwykle znaczący i ważny, ale skołatany umysł nie potrafił zgłębić jego sensu. Wiedziała tylko, że jeżeli zobaczy kiedyś wizerunek świętego, to w jego ręku będzie biło serce przeszyte strzałą z jej łuku. Serce jej przyjaciela. Pracowali dalej w milczeniu, przyłączyła się do nich Veronica. Kopali grób, a śnieg sypał z nieba. Zadzwięczała nagle łopata Simonetty w zetknięciu z metalem, w ziemi błysnął złoty pierścień. Wytarła go o suknię i w jasnym świetle księżyca ujrzała gwiazdę z sześcioma ramionami. - To Rebekki - powiedział Isaac. Simonetta kiwnęła głową i poczuła, że spazm szlochu lodowatą ręką ściska jej gardło. Skończyli kopać i złożyli ciało do zimnej ziemi, a wtedy Isaac zaintonował ostatni obrzęd. Tehillim. Odmawiał słowa tego samego psalmu, którym żegnał żonę Manodorata. Simonetta nie odkryła ciała, ale zanim zaczęli przysypywać je ziemią, uklękła, sięgnęła pod całun z opończy i wymacała złotą rękę. Wsunęła pierścień Rebekki na zimny palec z metalu, który pod jej dotykiem zrobił się ciepły, jakby Manodorata żył jeszcze. Gorące łzy popłynęły jej z oczu. Jego ciało ulegnie rozkładowi, pomyślała, ale te dwa symbole męża i żony będą spoczywać w tej ziemi na wieki. I natychmiast ślubowała w duchu, przy tym grobie i pod tym drzewem, że złota ręka pozostanie w tym miejscu i nigdy nie trafi do skarbca Anselma. Wiedziała, że on to zaaprobuje. Zasypali ziemią grób, a czarny kopczyk w jednej chwili pokrył się bielą, bo śnieg sypał gęsto. Veronica wzięła Simonettę pod rękę, by ją zabrać do domu, dając do zrozumienia, że należy Isaaca zostawić teraz samego. Kiwnąwszy potakująco głową, nauczyciel dotknął drżącego ramienia Simonetty. - Nie ma tu jego rodziny - rzekł - więc ja przyjmę na siebie rolę szomrim, strażnika zmarłego. Zostanę tutaj jakiś czas, będę przy nim czuwał, modląc się. Simonetta skinęła głową. Poczuła się nagle śmiertelnie zmęczona, a mimo to nie była pewna, czy zdoła zasnąć po tym, co widziały jej oczy. Trzymana pod rękę przez służącą - a tak naprawdę przyjaciółkę - poszła do domu i od razu udała się na górę, żeby położyć się w komnacie z chłopcami, w razie gdyby potrzebowali jej w nocy. Po tym, co zrobiła, była w stanie fizycznego i psychicznego wstrząsu. Trzęsły jej się ręce i szczękała zębami, chociaż w komnacie było ciepło. Kolana dygotały przy każdym kroku. Gdyby teraz miała napiąć cięciwę i wycelować, nie byłaby do tego zdolna. A przecież zaledwie godzinę temu, pod wpływem chłodnego impulsu, wykonała błyskawiczną egzekucję. Zabiła człowieka. Przeszyła strzałą bijące serce, a fakt, że to serce i tak umierało, nie umniejszał wagi jej uczynku. Czy rzeczywiście Lorenzo zabijał każdego dnia podczas swoich długich wypraw wojennych, z powodu których zostawiał ją samą? Ona odebrała życie z litości, on to robił dla chwały, zwycięstwa, politycznych korzyści. W odruchu, który ją zadziwił, złożyła drżące ręce, przyklękła na miękkich kolanach i dzwoniąc zębami, poruszała ustami w modlitwie. Przez miesiące była oddalona od Boga, lecz teraz, po szokujących i makabrycznych wydarzeniach wieczoru, podziwiała niezłomną wiarę Isaaca, mimo że tej postawy nie rozumiała. Nie modliła się od wyjazdu Beraardina. Wiedziała, że nie musi błagać o przebaczenie za skrócenie życia Manodoraty, ponieważ kładła kres jego męczarniom i ratowała jego dzieci. Nie modliła się ani o wybaczenie, ani o duszę przyjaciela. Na to będzie jeszcze czas. Poczuła nagle potrzebę podziękowania Bogu za cud, anomalię pogodową, która sprawiła, że padający śnieg zmoczył podpałkę i nie zapłonął ogień, w którym zginęłyby dzieci. Odświeżyły się w jej pamięci żywoty świętych i przypomniała sobie historię świętej Aucji, uratowanej od spalenia żywcem dzięki temu, że nie udało się rozpalić stosu. Przypomniała sobie również świętą Apolonię, która dobrowolnie rzuciła się w ogień i zginęła na stosie jak Manodorata. Miała teraz te przypowieści w małym palcu, jakby czekały na nią - zatarte przez jakiś czas w jej pamięci - a przywołane, wróciły do jej komnaty jak zagubieni przyjaciele. Wyjrzała przez okno na księżyc i gwiazdy i ze złożonymi dłońmi przemówiła do świętych kobiet, z których jedna trafiła do raju bez oczu, a druga bez zębów. - Dziękuję wam - powiedziała tylko. ROZDZIAA 35 Hrabina Challant Bernardino przywykł do rytmu godzin kanonicznych. Jutrznia, pryma, tercja, seksta, nona, nieszpory, kompleta. Brzmiały dla jego ucha jak kroki: marsz pojedynczych sylab - jutrznia, pryma, tercja, seksta, nona - przechodzący na zakończenie modlitewnego dnia w bieg podwójnych - nieszpory, kompleta. Zcigaj się ze słońcem przed zachodem, przyspieszaj z oddawaniem czci Bogu, nim zapadnie noc, i zacznij nowy dzień pacierzami od brzasku. A wbrew temu nie odczuwało się tutaj żadnego pośpiechu, narzucanego tempa, gorączkowości. On też pracował spokojnie i tylko śpiew sióstr podpowiadał mu, ile czasu poświęcił na dany fragment. Czuł się dobrze w monotonii tego miejsca i wśród zakonnic kontemplujących na dziedzińcu, pracujących w ogródku ziołowym, głośno czytających Pismo Zwięte. Zamieszkiwał w świecie, gdzie nie było ostrych słów ani gwałtownych namiętności. Nie było hałaśliwego zgiełku, tylko szmer pacierzy, nie słyszał odgłosów donośniej szych niż szelest habitów na kamiennych alejkach, nic nie atakowało jego uszu poza śpiewną recytacją psalmów. Przyjazń z siostrą Biancą działała jak balsam, będąc naturalną kontynuacją przyjacielskich więzi, jakie zadzierzgnął z jej bratem, dobrodusznym księdzem z nieprawego łoża. Uśmiechał się skrycie, myśląc o podobieństwie między nimi z powodu więzów krwi i o tym, że każde z nich, czy to z prawego, czy z nieprawego łoża, dziedziczyło wiele cech wspólnego ojca. Bernardino wstawał radośnie każdego ranka, by rozpocząć kolejny dzień dekorowania tego zacisznego miejsca i kolejny dzień sycenia się otaczającą go pobożnością, którą wchłaniał niczym gąbka. Od tamtej nocy, kiedy klęknął i się modlił, zaczął niepewnie rozmawiać z Bogiem pod nieobecność siostry Bianki. Oczekując dzisiaj przyjścia przeoryszy, przystąpił do malowania świętej Katarzyny w nastroju wewnętrznej równowagi. I spokoju. Tym bardziej więc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|