Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Czuj się jak u siebie w domu. W końcu jesteś tu właścicielem.
 Jeszcze nie.  Przeskoczył przez płot, podszedł do niej i usiadł
obok na stopniu, mierząc ją krytycznie wzrokiem.
 Jak się czujesz?
 Lepiej. Przespałam całą noc.
 To dobrze.  Dotknął jej policzka. Jego długie palce były za-
dziwiająco miękkie.  Tęskniłem za tobą.
Spojrzała na niego z niepewną miną, ale tym razem w jego
oczach nie było przekory  patrzyły spokojnie i szczerze. Od-
wróciła wzrok i zerwała zdzbło trawy. Zaczęła skubać je drżą-
cymi palcami. Ona też tęskniła, ale raczej umrze, niż się do tego
przyzna.
 Tassy! Czy zraniłem cię?
 A jak myślisz? Kupujesz mój dom, nie racząc mnie nawet
poinformować!  oznajmiła gorzko.
 Tassy, to nie tak  odparł z westchnieniem.
 Czyżby agent zmusił cię do tej transakcji?
 Oczywiście, że nie. Pojechałem do niego w sobotę rano, żeby
podpisać nową umowę. Wtedy przyszedł mi do głowy ten po-
mysł. To nie była żadna tajemnica  po prostu zapytałem, czy
dom może zostać wystawiony na sprzedaż, a on obiecał, że się
dowie. Gdy wróciłem, pochłonęły mnie zupełnie inne sprawy, o
czym zapewne pamiętasz  zakończył znacząco. Skinęła głową,
zawstydzona.
 Przepraszam  mruknęła.  Powinnam wiedzieć, że nic byś nie
73
knuł za moimi plecami, ale mam za mało doświadczenia, żeby
szybko oceniać ludzi.
Roześmiał się smutno.
 Mamy więc coś wspólnego. A już myślałem, że tym razem
będzie lepiej. Sądziłem, że naprawdę ci na mnie zależy, ale mo-
że po prostu znudziło cię dziewictwo i wykorzystałaś mnie, że-
by się pozbyć tego balastu...
 Ben, to nieprawda!  zawołała.
 Więc dlaczego postanowiłaś zmienić swoje życie, i dlaczego
ze mną?
Ogarnęło ją poczucie klęski.
 Wcale nie postanowiłam. Po prostu stało się.
 A teraz żałujesz  rzekł bezbarwnym głosem.
 Nie!  wyszeptała.
 Nie?
 Nie  powtórzyła bardziej stanowczo.  Nie, Ben, nie żałuję.
Było cudownie.
 To dlaczego jest jakieś  ale"?
Tassy wypuściła z rąk resztkę trawy i niechętnie spojrzała mu w
oczy.
 Po prostu myślę, że to wszystko stało się zbyt szybko. Chyba
nie jestem na to gotowa.
 Ja też nic nie planowałem. Nie mam zwyczaju sypiać z
dziewczynami, które ledwo poznałem. Poza tobą i Carlą w mo-
im życiu była tylko jedna kobieta, a to było wiele lat temu,
jeszcze na studiach.  Przyjrzał się swoim dłoniom.  Chyba
mam skłonność do angażowania się w pechowe związki. Tra-
fiam na kobiety, które nie chcą wiązać się na zawsze.
To tyle, jeśli chodzi o te  setki kochanek". Bo chyba nie kłamie?
 A ty chcesz być razem do grobowej deski?  zapytała łagod-
nie.
 Oczywiście. Sądziłem, że to nic niezwykłego, ale najwyrazniej
74
myliłem się. Wierzę, że kiedyś znajdę tę jedną, jedyną, ale
wiem, że szczęściu trzeba pomóc. Na razie z jakichś przyczyn
nadaję się tylko do koszenia trawy i wynoszenia śmieci, a za-
kładać rodziny żadna ze mną nie chce.
Wstał, nie czekając na jej odpowiedz.
 Jadę do pracy  oznajmił.  Mam trochę papierkowej roboty.
Przeszedł na swoją stronę ogrodu i zniknął w drzwiach. Powoli
podniosła się, zamknęła drzwi, przekręciła klucz i przez chwilę
nie mogła ruszyć się z miejsca. Dzięki Bogu, że poszedł, pomy-
ślała, śmiejąc się z samej siebie. Już miała mu się oświadczyć,
po prostu po to, żeby przerwał tę swoją smutną opowieść!
Ona, oświadczyć się? Chyba oszalała! Wyobraziła sobie cu-
downą przyszłość, kiedy to dom będzie stanowić jedną całość,
po ogrodzie będą hasać dzieci o płowych włosach i promien-
nych, zielonych oczach, Ben stanie u jej boku, a jego ręce spo-
czną na jej okrągłym brzuchu...
Na razie brzuch był płaski jak deska. Czy zaokrągli się wkrótce?
Czy w drodze jest już śliczna mała istotka?
Poczuła ból. To jest marzenie, bezwstydnie romantyczne i nie-
realne... Mężczyzni żenią się dla wygody, a nie z miłości. Gdy-
by zaszła w ciążę, musiałaby jak najdłużej trzymać to w tajem-
nicy, inaczej nigdy nie pozna jego uczuć. Trzeba dać mu czas,
by się znudził, co pewnie nastąpi szybko. Czy ma w sobie coś,
co mogłoby go zatrzymać? Jakie ma podstawy tak sądzić? W
każdym razie Ben jest znakomitym aktorem; wylewał przed nią
swe żale, by wzbudzić w niej współczucie i odzyskać prawo
wstępu do jej łóżka. Nie ma co zawracać sobie nim głowy.
Cóż za cynizm!
A może raczej frustracja, strach przed pokazaniem prawdziwej
twarzy?
Albo i jedno, i drugie!
 Ben, gdzieś płacze dziecko.
75
Roześmiał się.
 Tassy, na tym oddziale aż się roi od chorych, znudzonych,
nieszczęśliwych dzieci. Większość ciągle płacze. Dlaczego któ-
reś miałoby się wyróżniać?
Pokręciła głową.
 Nie w szpitalu. Gdzieś na zewnątrz, i nie mogę dojść gdzie.
Płacze coraz słabszym głosem i najwyrazniej jest zrozpaczone.
Ben okazał zainteresowanie.
 Jak długo trwa ta rozpacz?
 Chyba z godzinę.
 Godzinę? Jesteś pewna, że to ciągle to samo dziecko?
Gdy spojrzała na niego ze złością, podniósł ręce do góry.
 Przepraszam. Znasz się na dzieciach, to twoja praca. Dobrze,
trzeba je znalezć i upewnić się, że wszystko w porządku. Może
po prostu ma kolkę.
Wyszli na korytarz i zaczęli poszukiwać zródła dzwięku, a po
paru sekundach spojrzeli po sobie w zdumieniu.
 To na parkingu  stwierdziła Tassy.
 Przy tej temperaturze? Co za idiota zostawił dziecko w samo-
chodzie? %7łar leje się z nieba.
Tassy nie chciała rozważać, kto mógłby zrobić coś takiego.
Błyskawicznie otworzyła wyjście pożarowe i pobiegła na par-
king. Szybko odnalezli dziecko, a gdy zajrzeli do wnętrza sa-
mochodu, Ben zaklął z wściekłości.
Niemowlę leżało w foteliku, ubrane w ciepły pajacyk, i było
sine od płaczu. Promienie słońca padały mu prosto na buzię, a
wentylacja przez szyberdach była właściwie żadna. Tassy wło-
żyła rękę przez szparę i aż krzyknęła, dotknąwszy metalowego
dachu. Dziecko przestało płakać, tylko od czasu do czasu poję-
kiwało.
 Ben, ono ugotuje się żywcem! Musimy je wyciągnąć!
Spróbował otworzyć drzwi, potem poprosił, by wezwała ochro-
76
nę.
 Wybiję szybę i wezmę dziecko na oddział. Idz przygotować
letnią kąpiel. Dzięki Bogu, że zwróciłaś na to uwagę.
Pobiegła po ochroniarzy i wróciła do samochodu dokładnie w
chwili, kiedy rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Potem pojawił
się Ben z dzieckiem wtulonym w ramię. Tassy widziała, jak
małe ciałko zawisło bezwładnie na jego rękach.
Dobry Boże, oby nie było za pózno... [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript