[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TEHERAN Drzwi biura Karima Molaviego w budynku, w którym mieściła się Tohid Electric Company, były lekko uchylone. Mo-lavi specjalnie je tak zostawił - ani zamknięte, ani otwarte. Pracował nad tajnymi rzeczami, ale sam nie był tajemniczy. Takie było przesłanie tych uchylonych drzwi. Od kilku tygodni dawali mu mniej pracy, więc zaczął się zastanawiać. Czy przestali mu ufać? Czy umieścili jego nazwisko na liście obserwowanych? Lepiej nie rozmyślać nad takimi pytaniami. To sprawia, że stajesz się słaby. Młody naukowiec powtarzał sobie werset z Koranu, który władze wskazały jako regułę postępowania. Amr be maro-uf, va naho az monker. Popieraj cnotę i powstrzymuj zło. To właśnie robił. Tyle że ich definicję cnoty i zła zastąpił własną. Musi być sprytniejszy niż oni, każdego dnia, w każdej chwili. To, że potrafił dostrzec pewne rzeczy przed innymi i przetworzyć je szybciej w swoim umyśle, zawsze było jego ochroną. Molavi był jak zwykle w białej koszuli bez kołnierzyka, ale nie miał złotych spinek ojca. Kilka tygodni temu włożył je do pudełka i ukrył w swoim mieszkaniu. Sam właściwie nie wiedział, dlaczego to zrobił. Chyba obawiał się, że wcześniej wyglądał zbyt elegancko. Ludzie mogli zwrócić na niego uwagę. Marynarkę od czarnego garnituru wieszał teraz na wieszaku na drzwiach. Zciął też włosy, więc nie były takie gę- ste i lśniące. I zaczął zapuszczać brodę. Golenie zarostu zrobiło się w ostatnio niebezpieczne. Policja odwiedzała zakłady fryzjerskie, ostrzegając, żeby nie przycinano mężczyznom brwi ani włosów w nosach, bo to wbrew woli Allaha. Kiedy Molavi o tym myślał, zdrada wydawała się łatwiejsza. Kto nie chciałby zdradzić szaleńców, wedle których Bóg nakazuje mieć krzaczaste brwi? Na biurku leżało kilka artykułów, które wydrukował z zachodnich pism. Podkreślił w nich pewne fragmenty. Na żółto informacje, które mogły być przydatne na uniwersytecie, gdzie wykładał raz w tygodniu w ramach przykrywki swojej prawdziwej pracy. Na czerwono informacje przydatne do tajnej pracy w Tohidzie. Podszedł do okna i odsunął czarne zasłony. Na zewnątrz było tak jasno, to był inny świat. Dzieci w wózkach wyprowadzone na poranny spacer przez babcie i niańki, szum samochodów. Bogaci, którzy mieszkali w Ja-maranie, i biedacy, którzy im służyli - a największą tajemnicą prawie wszystkich było marzenie o tym, co znajduje się między nogami kobiety. - Karim? - Ktoś zapukał w uchylone drzwi i otworzył je szerzej. Do pokoju wszedł doktor Bazargan, szef Molaviego. Miał na sobie biały fartuch, jakby był lekarzem albo technikiem laboratoryjnym. Był głupszy od ludzi, którymi kierował. Dlatego otrzymał to stanowisko. - Niech Bóg ześle ci zdrowie, dyrektorze - powiedział Molavi. - I tobie również, Bogu niech będą dzięki. - Bazargan zawahał się, nie wiedział, czy stać czy usiąść. Molavi wskazał mu krzesło, ale dyrektor odmówił. Najwyrazniej nie była to grzecznościowa wizyta. - Ludzie zadają coraz więcej pytań, Karimie. Pomyślałem, że powinienem ci o tym powiedzieć. Młody naukowiec przymknął oczy, jego rzęsy opadły jak zasłona. - O co pytają? - spytał, siląc się na spokój. - Zastanawiają się, jak pracuję? Czytają moje artykuły i chcą je przedyskutować? - Nie, Karimie, nie o to chodzi. Ci ludzie nie są naukowcami. Molavi zmartwiał. - Kim zatem są? - Myślę, że są z Etelaat. Jak ci, którzy przyszli wcześniej. Molavi zrozumiał. Etelaat-e Sepah. Wywiad Gwardii Rewolucyjnej. I zadają pytania? - Tak, pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć. Powiedziałem im, że będą musieli zadać je tobie. - Powitam ich z otwartymi ramionami. Pragnę jedynie służyć rewolucji i pozostać wierny naukom imama. - Myślę, że wkrótce przyjdą. - Kiedy? - Prawdę powiedziawszy, Karimie, już tu są. Kazali mi cię przyprowadzić. Przykro mi. Jakże typowa dla Bazargana była ta szarada. Nie powiedział, o co chodzi. Prawie się trząsł ze strachu, wyglądał na bardziej przerażonego niż Molavi, jakby coś okropnego miało zniszczyć jego uprzywilejowany świat w dzielnicy Ja-maran. Nie był dobrym kłamcą. Nie potrafił ukrywać strachu. - Jestem gotowy - rzekł Molavi. Zdjął marynarkę z wieszaka, włożył ją i wyszedł z biura za doktorem Bazarganem. Tym razem zawiązali mu oczy, bardziej żeby go przestraszyć, niż żeby ukryć, dokąd jadą. Kiedy zdjęli opaskę, zobaczył, że są w tym samym ogrodzonym kompleksie koło autostrady Resalat. Ale nie zaprowadzili go do nowoczesnego skrzydła, które wyglądało jak salon Ikei, tylko do innego budynku. Był starszy i ciemniejszy. Nawet światło w środku wydawało się stłumione. Na ścianach wisiały plakaty z męczennikami rewolucji i ostrzeżeniami przed zdradą monafe-ąuin, hipokrytów. ???
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|