[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całkiem swobodnie. Rankiem czwartego dnia dotarli do rozległych wydm. Poza pasmem ukształtowanych przez wiatr formacji rozciągało się owiane legendą jezioro - bezkresna, szaroniebieska tafla wody. Zdumiony pomyślał, że tak właśnie musi wyglądać leżące na końcu świata morze. Na brzegu zalegały wysokie stosy naniesionego przez fale, zbielałego na słońcu drewna. Ostatnio musiała przejść tędy burza, gdyż na piasku widać było poskręcane, na wpół gnijące ciała ryb. Zsiadł z konia, chwycił za uzdę i ruszył ku wodzie. Piasek był miękki, tak, że zapadł się głęboko, wyciągając stopy ze znacznym wysiłkiem. W miarę zbliżania się do brzegu musiał zatykać nos, tak nieznośny stawał się fetor rozkładających się ryb i wodorostów. Oglądająca ryby Lura pozostała kilka kroków w tyle. Więc jezioro istniało naprawdę, a gdzieś na jego brzegu leżało odkryte przez ojca miasto. Rozglądając się dookoła zastanawiał się, w którą stronę powinien teraz iść. Ukrył się przed wiatrem za pobliską wydmą i przysiadł 38 na piasku, by spojrzeć na mapę. Po wyminięciu ostatniego miasteczka skierowali się na zachód, więc teraz należało skręcić na południe. Trzymając się brzegu powinien wkrótce dotrzeć do celu. Przepychanie się przez piaski było bardzo męczące, toteż zniechęcony postanowił cofnąć się nieco w głąb lądu, na twardszy grunt. Ucieszył się, gdy po wyminięciu najbliższego pagórka natrafił na przysypane pasmo betonowej drogi. Biegła wzdłuż skraju wydm, mógł się więc jej trzymać. Jeszcze raz okazało się, że mapa mówi prawdę. Po przejściu niespełna mili dostrzegł wyłaniające się z oddali ruiny. Od razu jednak widać było, że nie są to resztki małej mieśćmy. Było to oczywiste nawet dla tak niedoświadczonego badacza, jak Fors. W promieniach porannego słońca daleko w przedzie wznosiły się ku niebu wysokie, strzaskane miejscami wieże. Miał przed sobą jedno z wielkich miast, z charakterystycznymi, sięgającymi chmur domami. Wiedział, że nie jest ono "niebieskie", gdyż w innym przypadku w nocy widziałby na niebie ślady piętna. To miasto należało do niego całe. Langdon miał rację - był to niewyczerpany magazyn, czekający na zdobycie ku większej chwale Eyrie. Fors opuścił wodze pozwalając klaczy na wolny kłus, a sam próbował odgrzebać w pamięci wpajane mu niegdyś zasady. Przede wszystkim należało szukać bibliotek i sklepów, zwłaszcza tych z wyrobami żelaznymi i papierniczymi. Pod żadnym pozorem nie wolno było natomiast dotykać żywności, choćby nawet znajdowała się w szczelnie zamkniętych pojemnikach. Dokonywane kiedyś próby zbyt często bowiem kończyły się śmiertelnym zatruciem. Najcenniejsze były leki, musiały być jednak sprawdzone przez kogoś doświadczonego, gdyż niewłaściwie użyte groziły niebezpieczeństwem dla zdrowia i życia. W trakcie rekonesansu najlepiej było brać niewielkie próbki znalezionych dóbr: książek, materiałów piśmiennych, map. Koń pozwoli mu zapakować znacznie więcej przedmiotów. Pojawiły się ślady ognia. Fors wjechał na odkryty odcinek drogi, gdzie nierówna nawierzchnia zasłana była grubą warstwą popiołu. Wieżowce na razie sprawiały wrażenie tylko nieznacznie uszkodzonych. Czy stałyby jeszcze, gdyby spadły bomby? Możliwe, że miasto wymarło na skutek szalejących po wojnie epidemii. Możliwe, że umierało razem z dogasającym życiem mieszkańców, a nie w nagłym paroksyzmie eksplozji. Droga zmieniła się teraz w wąską ścieżkę, kluczącą między wysokimi szkieletami budynków, których wyższe piętra spadły na dół, tworząc stosy gruzu, miejscami całkowicie blokujące przejście. Było tu pełno samochodów - przecież Przodkowie korzystali z nich na co dzień. Były też kości. Znaleziona w starym banku czaszka wstrząsnęła nim, teraz wokół siebie widział setki szkieletów i ta ogromna ilość sprawiła, że szybko przestał zwracać na nie uwagę, nawet wtedy, gdy końskie kopyta kruszyły cienkie żebra, lub potrącały biały czerep. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|