[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nami wydarzy. Zupełnie zapomniałam! Czekam na jego inicjatywę, a tymczasem to ja go muszę uwieść. Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt trudne. W końcu on od pół roku nie miał kobiety. Kiedy wczesnym popołudniem Lucien Devereaux podniósł wsuniętą pod drzwi kopertę z zaproszeniem, wiedział, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczęły. Jak wielkie miały to być kłopoty, przekonał się niebawem, gdy punktualnie o siódmej wieczorem zjawił się w mieszkaniu swojej lokatorki. - Dziękuję, że znalazłeś dla mnie trochę czasu - powitała go Peachy. Wyglądała tego wieczoru zupełnie inaczej niż zwykle. Miała na sobie obcisłą kremową sukienkę z dużym dekoltem, ostrzejszy niż zwykle makijaż i wysoko upięte włosy. Jednak prawdziwa zmiana zaszła w zachowaniu Peachy. Była teraz pewna siebie, własnej kobiecości, a przede wszystkim pewna wrażenia, jakie zrobiła na swym gościu. - Luc? - Peachy dotknęła jego ręki. To delikatne muśnięcie omal nie przepaliło mu skóry. Musiał się mocno trzymać w ryzach, żeby nie stracić panowania nad sobą. - Luc? - powtórzyła Peachy. - Co ci jest? - Nic. - pokręcił przecząco głową. - Czy ma to jakiś związek z poniedziałkowymi wydarzeniami? Lucowi kilka chwil zajęło zrozumienie tego, o co go Peachy zapytała. Zdążył już zapomnieć ó bójce w zajezdzie Remy'ego. Poza 99 RS kilkoma prawie wygojonymi siniakami nie zostały mu po niej żadne ślady. - Oczywiście, że nie. Naprawdę nic mi nie jest. - Więc co się z tobą dzieje? - Jesteś dziś taka... odmieniona. - Naprawdę tak uważasz? - Peachy zatrzepotała rzęsami. - Naprawdę - odrzekł. - Czy coś się wydarzyło? - W pewnym sensie. - Peachy wzięła gościa pod rękę i poprowadziła do saloniku. - Otóż uświadomiłam sobie wreszcie, że jestem wobec ciebie nie w porządku. - Nie w porządku? Wobec mnie? - Luc był kompletnie zaskoczony. - Nie powinnam tylko mówić ci, że chcę się pozbyć dziewictwa. Należało ci to udowodnić. - Czy właśnie to zamierzasz dziś zrobić? - Zapomniałam o tym, że to ode mnie miało, wszystko zależeć. - Uśmiechnęła się do niego. Dopiero teraz Luc naprawdę zrozumiał, jakiego rodzaju zmiany zaszły w Peachy. Pojął też, że nie ma najmniejszej szansy odwieść jej od powziętej jakiś czas temu decyzji. Pamela Gayle Keene nie miała ochoty rezygnować ze swego postanowienia. Jeśli Luc nie zdecyduje się wprowadzić jej w dorosłe życie, to ona bez wątpienia znajdzie sobie innego przewodnika. Chętnych nie zabraknie. Luc nawet myśleć nie mógł o takiej ewentualności. 100 RS Dobrze, postanowił sobie w duchu. Zrobię to, o co mnie prosiła. Skoro ona tak bardzo tego chce, nie mogę jej odmówić. Ale tylko raz. Jeden raz i na tym koniec. %7ładnego dalszego ciągu nie będzie. - Chcę tylko, żebyś pamiętała, że to wcale nie jest nic wielkiego" - powiedział cicho Luc. - Wiem - odrzekła z tajemniczym błyskiem w oku. -Ale ja dobrze wiem, co robię. Luc musiał przyznać Peachy rację. Pomimo braku doświadczenia znakomicie potrafiła stopniować napięcie. Niewielki salonik udekorowała mnóstwem kwiatów i taką ilością świec, że dałoby się nimi oświetlić katedrę Zwiętego Pawła. Z magnetofonu sączył się ciepły głos Franka Sinatry. Co dziwniejsze, wszystkie te gadżety z taniego romansu okazały się nad wyraz skuteczne. Na białym lnianym obrusie stała srebrna zastawa i kryształowe kieliszki, które Luc nieraz widział w serwantce panien Barnes. Wprawdzie w przesłanym Lucowi zaproszeniu Peachy ostrzegała, że ma zamiar podać lekką kolację, nie napisała jednak, że w menu będą same afrodyzjaki. Kolacja zaczęła się od ostryg, a skończyła truskawkami w sosie czekoladowym. Oczywiście podała także szampana. Doskonale schłodzonego i w bardzo dobrym gatunku. Pomiędzy trzecim a czwartym kieliszkiem tego wspaniałego trunku Luc zastanawiał się nawet, czy nie upić się do tego stopnia, żeby do niczego się nie nadawać. Prędko jednak odrzucił ten pomysł. Po pierwsze dlatego, że wciąż miał w pamięci 101 RS pijanego w sztok ojca. Po drugie, ze względu na wspomnienia Peachy z balu maturalnego. - Bardzo tu dziś spokojnie - zauważył Luc, gdy kolacja zbliżała się ku końcowi. - Jesteśmy w domu sami - oświeciła go Peachy, zlizując z warg czekoladę. - Jakim cudem? - zdziwił się Luc. - Terry jest w kabarecie - wyliczała na palcach Peachy. - May Winnies spędzają weekend w Baton Rouge, a pan Smythe i Laila wyszli. - Razem? - zapytał Luc, choć właściwie znał odpowiedz. - Aha. Widziałam, jak trzymali się za ręce. Jakieś dwie godziny temu. Luc patrzył, jak Peachy oblizuje pobrudzone czekoladą palce. W powietrzu unosił się ciężki zapach kwiatów, płomienie świec mrugały, a Frank Sinatra śpiewał kolejną piosenkę o miłości. - Zatańczysz ze mną, cher? - zapytał Luc. - Bardzo chętnie - wyszeptała Peachy. Wstał, podszedł do niej, wyciągnął obie dłonie i już trzymał ją w ramionach. Poruszali się, jak gdyby byli jednym ciałem. Tak doskonale do siebie pasowali. Luc z zamkniętymi oczami upajał się zapachem swej partnerki. Czuł pod palcami delikatne drżenie jej ciała. - Proszę - wyszeptała wtulając się w niego. 102 RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|