Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wcale nie odzwierciedlał jej prawdziwych odczuć.
 Dobrze. Jeśli zostawił coś starszemu bratu Carlowi, tym lepiej. Teraz idę na basen.
Dzisiaj jest u nas dwadzieścia siedem stopni. A u was?  zapytał Carl prowokacyjnie.
 O jakieś dwadzieścia zimniej.
Carl zachichotał.
 Zawsze powtarzałem Natowi, że trzeba być wariatem, aby mieszkać w Nowym
Jorku.
16
Georgette miała fatalny poranek. Był już piątek, 12 marca, a ona zmarnowała czas od
walentynek na Nata Pemroda. Była przekonana, że się w niej zakochał i jeszcze trochę,
a zacznie jej dawać prezenty i pieniądze. Kiedy tamtego wieczoru go upiła, wygadał się
o brylantach. Powiedział nawet, że lubi się nimi bawić  cokolwiek mogło to znaczyć.
Zanim jednak Georgette zdążyła kupić cyrkonie jako substytut dla brylantów, ktoś ją
uprzedził i zabił Nata.
Kto to był? Ktoś inny zabrał brylanty, a Georgette postanowiła odkryć sprawcę.
W końcu nie na darmo przez dziesięć lat parała się oszustwami. Ona i Blaise zwykle
doskonale sobie radzili w tej grze, tylko ostatnio jakoś opuściło ich szczęście.
Istnieje też możliwość, że Nat ukrył klejnoty w swoim apartamencie. Czy to miał na
myśli, mówiąc o zabawie? Bóg wie, że nasłuchała się sporo anegdot o kawałach, jakie
przez całe życie robił znajomym.
Weszła do baru szybkiej obsługi na Broadwayu, kupiła sobie kawę i rozejrzała się
wokół. W kącie siedział nad gazetą zgarbiony starszy człowiek. Georgette ruszyła w je-
go stronę, kołysząc biodrami. Odchrząknęła.
 Przepraszam, czy to miejsce jest zajęte?  zapytała, wskazując przymocowaną do
podłogi ławę z pomarańczowego plastiku.
40
Facet podniósł głowę, uśmiechnął się lekko i gestem poprosił, by usiadła. Był łysy,
miał wielką okrągłą twarz, gładką cerę i wodnistoniebieskie oczy. Nosił garnitur, który
sprawiał wrażenie, że widywał lepsze czasy, koszulę i krawat. Kącikiem oczu Georgette
dostrzegła na nogach mężczyzny białe sportowe obuwie na grubej podeszwie.
Idealny cel, pomyślała. Na pewno ma kilka groszy, bez których może się obejść.
 Usiądz, moja piękna.
Lepiej, niż myślałam, przeszło przez głowę Georgette.
 Dziękuję panu.
 Co taka urocza dziewczyna robi tu zupełnie sama?
Georgette zatrzepotała rzęsami, siadając na nieprawdopodobnie niewygodnej ław-
ce.
 Niedawno tu się przeprowadziłam i nie mam zbyt wielu znajomych.  Nachyliła
się, by dotarł do niego zapach jej perfum.
Mężczyzna zakaszlał, machnął rękami i wyjął z kieszeni chusteczkę.
 Usiądz prosto, moja piękna. Twoje perfumy nie działają dobrze na moje gardło.
 Gardło?
 Byłem śpiewakiem, występowałem na całym świecie. Tak sobie myślę, że za kilka
setek tygodniowo mogę uczyć cię śpiewać i za pięć lat wprowadzić na Broadway. Wciąż
wyciągam górne C.  Otworzył usta i wydał z siebie kilka dzwięków, Georgette tym-
czasem zerwała się na równe nogi i wybiegła z baru. Po drodze słyszała, jak jeden z ob-
sługujących chłopców zawołał:
 Spokój, panie C. Mówiliśmy już panu, że tu się nie śpiewa.
Znalazłszy się z powrotem na ulicy, Georgette próbowała odzyskać panowanie nad
sobą. Mój układ planet musi być niekorzystny, pomyślała. W tej samej chwili zadzwonił
jej telefon komórkowy. Niech to będzie Blaise, pomodliła się w duchu.
 Halo... och, to ty, Lydio, cóż za niespodzianka... Przyjęcie dzisiaj wieczorem?
 Puls Georgette przyśpieszył.  Jak to miło z twojej strony... Czy mogę jakoś pomóc?
Dzisiaj mam wolne... Nie?... Cóż, może przyjdę wcześniej... Chciałabym porozmawiać
z Maldwinem Fecklesem o zapisaniu się na następny kurs... Tak, rzeczywiście... No to
do zobaczenia.
Wzdychając z ulgą, schowała telefon do torebki. Może dziś wieczorem uda mi się
wejść do apartamentu Nata, powiedziała do siebie. Ruszyła szybkim krokiem naprzód.
Minęła następną kawiarnię, przystanęła i zawróciła. Nigdy nie wiadomo, pomyślała,
otwierając drzwi i kierując się ku starszemu mężczyznie przy kontuarze. Moja praca
nigdy się nie kończy.
41
17
Po rozmowie z Carlem Regan zrobiła obchód mieszkania. Weszła do łazien-
ki. Luksusowa, bez dwóch zdań: marmurowe ściany i podłoga, lśniąca szklana kabi-
na prysznica oraz piękne porcelanowe umywalki  wszystko emanowało bogactwem.
Obok wanny przy ścianie znajdował się elektrycznie ogrzewany wieszak, na którym wi-
siał ręcznik kąpielowy. Założę się, że Nat używał go tego ostatniego wieczoru, pomyśla-
ła.
Odwróciła się i podeszła ku dwóm małym ręcznikom wiszącym pomiędzy umywal-
kami. Przedtem nie przyglądała się im dokładnie, teraz jednak zauważyła, że wykoń-
czone były pasem aplikacji z miniaturowymi owieczkami. Dobry Boże, wszędzie mieli
owce. Ręczniki są śliczne, ale chyba nie służyły do wycierania, raczej dla ozdoby.
Wieszak koło prysznica był pusty. Z jakiegoś powodu Regan uznała to za dziwne.
Zaraz też pewien drobiazg na podłodze przyciągnął jej wzrok. Schyliła się. Była ta ma-
leńka aplikacja w kształcie owcy. Musiała chyba odpaść od ręcznika  tylko gdzie on
jest?
W łazience nie było kosza na brudną bieliznę, Regan poszła więc do sypialni Nata
i otworzyła szafę. Wyłącznie ubrania kobiece, należące zapewne do Wendy.
W pokoju gościnnym przekonała się, że jej walizka stoi na podłodze, a torba leży na
łóżku. Zajrzała do pierwszej z dwóch szaf. Więc to tutaj Nat trzymał ubrania. Podniosła
pokrywę wiklinowego kosza, lecz nie było w nim żadnych ręczników, tylko kilka mę-
skich koszul, skarpety, bielizna.
Regan się uśmiechnęła. Chociaż Wendy nie żyła od trzech lat, Nat nie usunął jej
ubrań i wciąż musiał chodzić do pokoju gościnnego po swoje rzeczy. Jedna z przyjació-
łek Regan po ślubie wprowadziła się do mieszkania męża. Był tak przyzwyczajony do
dawnego trybu życia, że zmusił żonę, by korzystała z łazienki dla gości i szafy w drugiej
sypialni. Nie trzeba dodawać, że małżeństwo nie przetrwało zbyt długo. Nat był jednak-
że najwyrazniej bardzo Wendy oddany. Innego mężczyznę te owce mogłyby doprowa-
dzić do szaleństwa.
Regan zaczynała rozumieć Nata. Ciekawe, czy w ogóle tu spał. Kiedy rozważała tę
kwestię, zadzwonił telefon komórkowy. Na ekraniku wyświetlił się numer Jacka.
 Cześć!  zawołała.
 Regan, jak sobie radzisz?
 Powiedzmy, że to całkiem interesujące.
 Jestem w biurze. Mamy urwanie głowy, ale rozmawiałem z facetem nazwiskiem
Ronald Brier z posterunku w pobliżu klubu. Był tam wczoraj wieczorem. Zaproponował,
żebyś do niego wpadła.
Regan zerknęła na zegarek. Dochodziło południe.
42
 Chyba od razu tam pójdę.
 I jeszcze jedno  dodał Jack.
 Tak?
 Zastanów się, gdzie chcesz pójść na kolację w niedzielę wieczorem.
 Od razu mogę ci powiedzieć, czego na pewno nie będę chciała jeść.
 Mianowicie?
 Baraniny.
 Co takiego?
 Nieważne.
 Zadzwonię do ciebie pózniej.
 Będę czekała.
Regan usiadła na łóżku i wzięła jedną ze starych, oprawnych w ramki fotografii, któ-
re stały na nocnym stoliku. Czarno-białe zdjęcie przedstawiało czterech mężczyzn gra-
jących w karty. To pewnie Kolory. Odstawiła fotografię i przyjrzała się pozostałym.
W większości prezentowały Nata i Wendy w różnych okresach życia. Na jednym stali
na łące, otoczeni przez stado owiec.
Regan wysunęła szufladę; były w niej notatnik i pióro. Wyjęła i otworzyła notatnik.
Na stronicy widniała data 11 marca, czwartek. Wczoraj!
Zaczęła czytać, wielce zaskoczona.
Mój drogi Jaskierku,
Ostatnie cztery tygodnie były bez wątpienia radosne. Po tym, gdy moja droga żona [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript