[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla mnie na posterunku. Gdybym wiedział, że trwam dla ciebie, dawno by mnie tu nie by- ło, pomyślał Milo, ale odwzajemnił uśmiech. 44 - Cała przyjemność po mojej stronie, panie Noonan - odpowie- dział. - Packy - poprawił go gość łagodnie, rozglądając się przy tym po domu. Pociągnął nosem. - Coś tu ładnie pachnie. - To mój gulasz wołowy - pochwalił się Milo. - Mam nadzieję, że lubi pan... to znaczy lubisz gulasz wołowy. - Uwielbiam. Mama przyrządzała go co piątek... a może to była sobota. - Packy zaczynał nabierać dobrego humoru. Poeta Milo był przewidywalny niczym nastolatek. Ja chyba na- prawdę umiem zjednywać sobie ludzi, pomyślał z satysfakcją Pa- cky. Jak inaczej mógłbym nakłonić tych wszystkich naiwniaków do składania pieniędzy w mojej skarbonce? Jo-Jo i Benny wchodzili do domu. Packy uznał, że nadszedł wła- ściwy moment, by się upewnić, że Milo na dobre do nich przystał. - Jo-Jo, przywiozłeś pieniądze, tak jak ci kazałem? - Jasne, Packy. - Odlicz pięćdziesiątkę i daj naszemu przyjacielowi. - Packy ob- jął Mila przyjaznym gestem. - Milo, to nie jest suma, jaka ci się od nas należy. To tylko premia za to, że jesteś równym facetem. Pięćdziesiąt setek? Powiedział: pięćdziesiątkę". Chyba nie mógł mieć na myśli pięćdziesięciu tysięcy? Kolejnych pięćdziesięciu tysię- cy? Milo nie potrafił sobie wyobrazić takiej sumy w gotówce. Dwie minuty pózniej gapił się z otwartymi ustami, jak Jo-Jo nie- chętnie odlicza pięćdziesiąt plików banknotów z olbrzymiej waliz- ki wypełnionej pieniędzmi. - W każdej z tych kupek jest dziesięć setek - oznajmił. - Przelicz je, jak skończysz pisać swój następny wiersz. - Nie macie przypadkiem mniejszych nominałów? - zapytał nie- pewnie Milo. - Setki trudno rozmienić. - Spytaj obwoznego lodziarza - poradził Jo-Jo zgryzliwie. - Z te- go, co słyszałem, ma dużo drobnych. - Milo - wtrącił się łagodnie Packy. - Obecnie wcale nie jest trudno rozmienić setkę. Pozwól, że zapoznam cię z naszym pla- nem. Najpózniej we wtorek już nas tu nie będzie. To oznacza, że możesz się zajmować własnymi sprawami, nie zwracając uwagi na nasze poczynania, aż do naszego wyjazdu. A jak będziemy wyjeż- 45 dżać, dostaniesz drugie pięćdziesiąt tysięcy. Odpowiada ci takie rozwiązanie? - Ależ tak, panie Noonan... to znaczy Packy. Oczywiście. - Mi- lo poczuł się, jakby już był w Greenwich Village. - Gdyby przypadkiem ktoś zadzwonił do drzwi i spytał, czy nie widziałeś w okolicy ciężarówki z platformą, masz zapomnieć, że ta- ka w ogóle tu była, rozumiesz, Milo? Milo pokiwał głową. Packy zajrzał mu głęboko w oczy. - Bardzo dobrze - powiedział z zadowoleniem. - Rozumiemy się nawzajem. Co z kolacją? Odbyliśmy długą drogę, a twój gulasz wybornie pachnie. 13 Oni nie są głodni, oni umierają z głodu, myślał Milo, po raz trze- ci napełniając talerze Packy'ego i blizniaków. Z satysfakcją patrzył, jak znikają makaron i sałata. Sam tyle się wcześniej naprobował, że właściwie nie miał apetytu, co nawet było korzystne, bo co chwi- la musiał wstawać od stołu, by otworzyć kolejną butelkę wina. Moż- na było odnieść wrażenie, że Packy, Jo-Jo i Benny idą w zawody, który z nich potrafi pić najszybciej. A im więcej pili, tym łagodniej oceniali rzeczywistość. Narty kle- koczące na dachu vana nagle wydały im się zabawne. Kolizja czte- rech aut, które najechały na siebie od tyłu na Dziewięćdziesiątej Pierwszej, powodując straszny korek i zmuszając ich do minięcia całej armii policjantów, wywołała salwy śmiechu. Przed jedenastą blizniacy już ledwie patrzyli na oczy, a Packy był na lekkim rauszu. Milo ograniczył się do paru kieliszków wina, bo nie chciał się obudzić następnego dnia, nie pamiętając słów, któ- re padły poprzedniego. W ogóle zamierzał pozostać trzezwy, dopó- ki jego pieniądze nie spoczną bezpiecznie pod materacem w Green- wich Village. Jo-Jo, ziewając, odsunął się od stołu. - Idę do łóżka. Hej, Milo, te dodatkowe pięćdziesiąt tysięcy obej- 46 muje zmywanie. - Zaczął się śmiać, ale Packy uderzył dłonią w stół, nakazując mu z powrotem usiąść. - Wszyscy jesteśmy zmęczeni, idioto. Ale musimy pogadać o in- teresach. Z beknięciem, którego nawet nie próbował tłumić, Jo-Jo opadł na krzesło. - Przepraszam - wymamrotał. - Jeśli nam się nie uda, będziecie błagać gubernatora o łaskę - rzucił twardo Packy. Milo poczuł ciarki na plecach. Nie wiedział, czego jeszcze może się spodziewać. - Jutro wstajemy bardzo wcześnie. Napijemy się kawy, którą przygotuje Milo. Ten przytaknął skinieniem głowy. - Potem wyprowadzimy platformę ze stodoły i pojedziemy do drzewa rosnącego kilka kilometrów stąd, na plantacji faceta, u któ- rego pracowałem jako chłopiec. Zetniemy to drzewo. - Zetniecie drzewo? - wtrącił się Milo. - Nie tylko wy będzie- cie ścinać jutro drzewo - dodał podniecony. Podbiegł do sterty gazet przy tylnych drzwiach. - O tutaj, na samej górze! Jutro o dziesiątej zostanie ścięty świerk wybrany na tegoroczną choin- kę przed Rockefeller Center. Przygotowują się do tego od tygo- dnia! Będzie tam pół miasta, przyjadą wszystkie media - telewi- zja, radio... - Gdzie jest ten świerk? - spytał Packy groznie przyciszonym głosem. - Hmmm... - Milo przebiegł wzrokiem artykuł. - Przydałyby mi się okulary do czytania - mruknął. - O, tutaj. Rośnie na dział- ce Pickensów. Packy poderwał się gwałtownie. - Daj mi to! - wrzasnął, wyrywając Milowi gazetę z ręki. - Uj- rzawszy zdjęcie świerka, który miał być wysłany do Nowego Jor- ku, stojącego samotnie na polanie, wydał z siebie przerazliwy krzyk. - To moje drzewo! Moje drzewo! - W okolicy jest mnóstwo innych ładnych drzew - próbował go pocieszyć Milo. 47 - Wyprowadzić platformę! - zarządził Packy. - Zetniemy moje drzewo jeszcze dzisiaj! 14 O jedenastej w nocy, tuż przed położeniem się spać, Elwira wyj- rzała przez okno. W większości domków światła już pogasły. W od- dali widziała majaczące sylwetki gór. Z westchnieniem pomyślała, że są takie spokojne i nieruchome. Willy leżał już w łóżku. - Coś nie tak, kochanie? - Nie, nie. Po prostu jestem tak przyzwyczajona do Nowego Jor- ku, że ciężko mi przywyknąć do tutejszej ciszy. W domu odgłosy ruchu ulicznego, policyjne syreny i hałas ciężarówek działały jak kołysanka. - Aha. Chodz do łóżka, Elwiro. - A tu jest tak spokojnie - ciągnęła. - Założę się, że gdybyś teraz szedł którąś z tych ścieżek, słyszałbyś jedynie kroki małych zwierząt na śniegu, szum drzew i może pohukiwanie sowy. Zu- pełnie inaczej niż w mieście, prawda? W Nowym Jorku na Co- lumbus Circle pewnie stoi w tej chwili rząd samochodów, które trąbią, bo światła się zmieniły, a ktoś się zagapił i nie dość szyb- ko nacisnął na gaz. W Stowe nie słychać ruchu drogowego. Przed północą zgasną wszystkie światła. Wszyscy pogrążą się we śnie. To cudowne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|