[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjaśniła Susanna. - Ustalają więc z mężem w bibliotece terminy, ale niebawem wrócą. Niebawem wrócą. Nagle ich nieobecność wydała mu się nieoczekiwanym, od dawna upragnionym darem. Wyglądała trochę blado, choć gdy się uważniej przyjrzał, stwierdził, że lekko się opaliła, przebywając na świeżym powietrzu. Tylko oczy miała smutne, mimo że jej usta się uśmiechały. Oczywiście, musiała wiedzieć, że się żegnają. Głupio postąpił, marnując te dwa dni. - Przyszedłem się pożegnać. - Tak. - Miło mi było panią poznać... - zaczął i nagle zdał sobie sprawę, że mogliby się poznać dużo lepiej, gdyby mieli choć trochę więcej czasu. - Mnie pana również. - Wczorajsza wycieczka okazała się udana, prawda? - Owszem. Nigdy jeszcze nie byłam w Taunton. - Ja też nie. Ujrzał, że z trudem przełknęła ślinę i na chwilę odwróciła głowę. - Mam nadzieję, że dopisze pani pogoda podczas podróży. - Dziękuję. Założył ręce do tyłu. - Czy mogę... - Czy zechciałaby pani... Obydwoje odezwali się jednocześnie i w tym samym momencie przerwali. Zachęciła go gestem, żeby mówił dalej. - Czy zechciałaby pani pójść ze mną na przechadzkę? - spytał, porzucając starannie ułożony plan piętnastominutowej pogawędki. - Zrobiło się tak ładnie. - Wezmę tylko kapelusz. Zostawiła go i pobiegła na piętro. Znów ogarnął go lęk. Czy uda im się wyjść, nim hrabia i Frances wrócą do salonu? Zostało mu tylko to jedno popołudnie. Ostatnia szansa. Jutro o tej porze... Ostatnia szansa? Na co, na litość boską! Gdy znalezli się w holu, Edgecombe z żoną wychodzili właśnie z biblioteki, uśmiechając się przyjaznie na jego widok. - Ach, to pan, Whitleaf - zaczął Edgecombe. - Smothers powiedział nam o pańskiej wizycie; przepraszam za kłopot. Właśnie zamierzaliśmy się z panem przywitać. Chyba się pan nie zbiera do powrotu? - Proszę z nami zostać - poprosiła hrabina. - Panna Osbourne i ja zamierzaliśmy się przejść - wyjaśnił. - Jest tak ładna pogoda, że grzech z niej nie skorzystać. - Powinniście zobaczyć część parku zachowaną w stanie dzikim zachęcił go Edgecombe. - Wygląda wyjątkowo malowniczo. Prawda, Frances? Dłoń Frances spoczęła na rękawie męża. - Pamiętam, że się martwiłeś, żeby mi czasem nie zaszkodziło słońce. - Doprawdy? - spytał zaskoczony hrabia. - Chyba lepiej zrobię, zostając u siebie. Peter dostrzegł, że Edgecombe zaczyna rozumieć, o co chodzi hrabinie. I w tejże chwili zrozumiał to również on sam. - Och, z całą pewnością, moja droga. Chętnie z tobą posiedzę, jeśli ci to nie będzie przeszkadzało. - Z pewnością nie. - Udar słoneczny bywa grozny - dorzucił Peter. I w ten sposób wyszli z domu bez niczyjej asysty. Z błogosławieństwem hrabiny Edgecombe, jeśli tak można rzec. Ale czego dotyczyło to błogosławieństwo? Zrozumiała wszystko jak należy. Czyżby się spodziewała, że... Po chwili przestał się zastanawiać, w jaki sposób zyskał wyjątkową szansę znalezienia się sam na sam z panną Susanną Osbourne. Bez jednego słowa podał jej ramię. Nie patrzył na nią. Doznał zaskakującego poczucia spełnienia. ROZDZIAA 11 Po południu Susanna spakowała prawie wszystkie swoje rzeczy. Zrobiła to sama, mimo że Frances radziła, by zostawić tę pracę służącej. Była w pogodnym nastroju. Pragnęła wrócić do domu - czyli do szkoły. Otrząsnęła się już ze smutku, który nękał ją w nocy po balu. W końcu spędziła dwa tygodnie wakacji wręcz wspaniale. Uznała, że zapamięta je z najmniejszymi szczegółami i że te wspomnienia będą ją cieszyć, a nie nękać. Cieszyło ją zatem, że wicehrabia Whitleaf nie zwracał na nią zbytnio uwagi przez ostatnie dwa dni. A jeszcze bardziej to, że nie zawitał do Barclay Court wraz z Raycroftem, Rosamond czy siostrami Calvert. Ze wszystkimi pożegnała się już wcześniej. Niektóre z panien uroniły nawet kilka łez, a Raycroft życzył jej bezpiecznej podróży. A jednak z wielkim trudem podtrzymywała podczas lunchu beztroską rozmowę z Frances i hrabią, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|