[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyrazu twarzy natychmiast poznałem, że nic nie wskórał. Usiadłem na krześle i zacząłem wyciągać ręką kawałki hot doga. Gdy wkładałem je do ust, po palcach spływały mi krople gęstej śliny. Usiłując to wszystko przełknąć, zacząłem jęczeć. Zwróciłem się do Ojca, który stał z kieliszkiem w ręku i patrzył na mnie pustym wzrokiem. Ruchem głowy zachęcił mnie, bym nie ustawał. Nie mieściło mi się w głowie, że może sobie tak po prostu stać i patrzeć, jak pochłaniam odrażającą zawartość miseczki. Wiedziałem już, że dzieli nas przepaść. Próbowałem przełknąć bez odczuwania smaku, gdy nagle na karku zacisnęła mi się twarda ręka. - %7łuj! - warknęła Matka. - Zjadaj! Zjedz wszystko! - dorzuciła, wskazując ślinę. Przesunąłem się na krześle. Po policzkach płynęły mi strugi łez. Przeżułem wszystko, co zostało w misce i odchyliłem do tyłu głowę, żeby nie zwymiotować. Zamknąłem oczy i w myślach nakazywałem sobie zatrzymać to w żołądku. Oczy otworzyłem dopiero, gdy poczułem, że echo posiłku ze stołówki pozostanie w żołądku. Gdy je otworzyłem, mój wzrok padł na Ojca, który odwrócił się, by nie widzieć mojego cierpienia. W tej chwili Matki nienawidziłem bezgranicznie, ale nienawiść do Ojca była jeszcze silniejsza. Mężczyzna, który kiedyś mi pomagał, stał teraz jak wmurowany i patrzył, jak jego syn je coś, czego nie tknąłby nawet pies. Gdy skończyłem przetworzony posiłek, pojawiła się Matka w szlafroku i rzuciła mi stos gazet. Powiadomiła mnie, że odtąd będą mi służyć za koc, a łóżko znajdę sobie pod stołem. Ponownie rzuciłem okiem na Ojca, ale on zachowywał się tak, jakby niczego nie widział. Powstrzymując łzy wgramoliłem się w ubraniu pod stół i przykryłem gazetami; siedziałem jak szczur w klatce. Pod stołem, obok pudełka z kociętami, spałem wiele miesięcy i niedługo nauczyłem się korzystać z gazet. Gdy się nimi owinąłem, było mi ciepło. W końcu Matka powiedziała, że nie zasługuję już, aby spać na piętrze i zostałem wygnany do garażu. Za łóżko służyła mi teraz stara wojskowa prycza. Usiłowałem spać jak najbliżej gazowego pieca. Po kilku nocach, gdy zmarzłem, doszedłem do tego, że najlepiej trzymać ręce pod pachami, a nogi podkurczyć pod pośladki. Czasami się budziłem i wyobrażałem sobie, że jestem normalnym człowiekiem, który śpi pod elektrycznym kocem, wie, że nic mu nie grozi i ktoś go kocha. To trochę pomagało, ale zimne noce sprowadzały mnie na ziemię. Wiedziałem, że znikąd nie ma pomocy. Ani ze strony nauczycieli, ani tak zwanych braci, ani Ojca. Byłem zupełnie sam i co noc prosiłem Boga, żeby dał siłę duszy i ciału. Leżałem na pryczy w ciemnym garażu, i drżałem z zimna, zanim nadszedł niespokojny sen. Kiedyś, gdy marzyłem w środku nocy, wpadłem na pomysł, że będę żebrał o jedzenie po drodze do szkoły. Mimo że co dzień przeprowadzano teraz w domu kontrolę wymiocin, przypuszczałem, że jedzenie spożyte rano zostanie do tego czasu strawione. Biegłem do szkoły jeszcze szybciej, żeby zaoszczędzić więcej czasu na starania o jedzenie. Zbaczałem z drogi i pukałem do drzwi różnych domów. Osobę, która mi otwierała, pytałem, czy nie natrafiła przypadkiem na menażkę z obiadem. W większości przypadków taka metoda się sprawdzała. Od razu było widać, że panie mnie żałują. Starannie wszystko zaplanowałem i zawsze podawałem fałszywe imię, żeby zatrzeć po sobie ślady. Wszystko było w porządku, aż kiedyś znalazłem się w domu kobiety, która znała Matkę. Sprawdzona już metoda -"Zgubiłem obiad. Czy mogłaby mi pani jakoś pomóc?" - straciła sens. Zaraz domyśliłem się, że pani zadzwoni do Matki. Tego dnia w szkole modliłem się o koniec świata. Wiedziałem, że Matka leży na wersalce, ogląda telewizję i coraz bardziej się upija, cały czas myśląc, co by mi tu zrobić po powrocie do jej domu. W drodze powrotnej czułem się tak, jakbym miał zabetonowane nogi. Przy każdym kroku modliłem się, żeby owa kobieta nie zadzwoniła do Matki, albo żeby jakimś cudem pomyliła mnie z kimś innym. Niebo było błękitne, a promienie słońca grzały mi plecy. Gdy zbliżałem się do domu, spojrzałem na słońce z myślą, czy będę miał jeszcze okazję je zobaczyć. Ostrożnie uchyliłem drzwi wejściowe i podreptałem na paluszkach do garażu. Sądziłem, że Matka może w każdej chwili zbiec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|