[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w przenośnym łóżeczku i radośnie machał nóżkami. Niezwykły nastrój tej scenki sprawił, że Emily poczuła nagle, jak coś dławi ją w gardle. - Chcesz, żebym się tym zainteresowała? - spytała i ręka Jonasa zawisła w powietrzu. - Czy chcesz, abym się wyprowadził? Musiała to wreszcie powiedzieć. - Tak. Ta... ta sytuacja nie może trwać dłużej. - Dlaczego? - Dobrze wiesz dlaczego - odparła z desperacją. - Ale mnie się tu podoba - odparł po chwili milczenia. - Dobrze mi się z tobą mieszka. - Mnie się z tobą nie mieszka dobrze - rzuciła z determinacją. - Ale za to świetnie gotuję. To prawda. To był jego najsilniejszy atut. Mężczyzna, który potrafi gotować... - Nie o to chodzi - odparła. - Musisz się wyprowadzić. Zainteresujesz się tym wynajmem, czy ja mam to zrobić? - Bernard nie chce, żebym się stąd wynosił. - Ale ja chcę. Odwrócił się i spojrzał na nią badawczo. - Naprawdę, Em? Naprawdę? - Tak! Westchnął. Jego ramiona opadły nagle. A może tylko tak się jej wydawało? - Dobrze! Wyniosę się. Jeśli tego naprawdę chcesz. Rzecz w tym, że wcale tego nie chciała! Leżała w łóżku i po raz setny zadawała sobie pytanie, jak mogła odrzucić propozycję małżeństwa? Jak mogła odrzucić przynajmniej możliwość mieszkania z nim pod jednym dachem? Jak mogła odrzucić szansę pozostania z nim na zawsze? - Być może ułożyłoby się to jakoś - wyszeptała i wyciągnęła rękę, aby dotknąć Robby'ego. - Być może nauczyłby się nas kochać. A gdyby się nie nauczył... To wszystko jest takie skomplikowane. Przekręciła się na bok i uderzyła ze złością w poduszkę. A więc Emily chce, żeby się wyniósł! Doskonale. Mógł się tego spodziewać. Po tym, jak odrzuciła jego propozycję małżeństwa, jest to jedyne sensowne wyjście. Słysząc dobiegające spod łóżka sapanie, wyciągnął rękę i wtedy szorstki, wilgotny jęzor przesunął się po jego dłoni. Bernard! Jak mógł opuścić wygodne łóżko Em? - Jesteś głupi, piesku - mruknął. - Opuściłeś miejsce, w którym ja bardzo chciałbym być. I nagle zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Czyżby to była prawda? Niestety, tak. Emily jest najwspanialszą z kobiet, jakie znał. Mężczyzna musi być niespełna rozumu, jeśli nie chce się z nią przespać. Albo jeśli nie chce... się z nią ożenić. Kto by tu jednak mówił o miłości? - Nie mogę jej kochać - wyjaśnił Bernardowi. - Jestem niezależny. Całe życie walczyłem o to i nie mam zamiaru tego zmieniać. - Bernard polizał go znowu i Jo-nas westchnął. - Chcesz powiedzieć, piesku, że wcale nie jestem taki niezależny, że nie mogę sobie tak po prostu odejść i wszystkich zostawić? Nie chodzi przecież wyłącznie o Em. Jest jeszcze Anna i jej dzieci. Jest Robby. I nawet ty, wstrętny kundlu. Wiesz, ta twoja pani ma rację. Muszę się stąd wynieść. Muszę być wreszcie sam. Tylko dlaczego ta myśl wydała mu się nagle taka smutna? Do radioterapii Anny pozostały już tylko dwa dni. Potem jeden. - Czy chcesz, żebym był z tobą przy pierwszym zabiegu? - spytał po raz kolejny Jonas. - Uważam, że nie powinnaś być wtedy sama. - Dlaczego? Czy to bolesne? - Nie, to nie boli. To przecież zwyczajne prześwietlenie. - Wobec tego... - Nie zapominaj, że będą tam ludzie znacznie bardziej chorzy niż ty, pacjenci z zaawansowanym rakiem, a to może na ciebie bardzo zle wpłynąć. - Dam sobie radę - odparła. - Nigdy od nikogo nie zależałam i nie zamierzam zależeć. Był właśnie u mnie Jim. Prosił, żebym mu pozwoliła jechać ze mną, i też mu odmówiłam. Daj mi więc spokój, Jonas, i przestań mnie dręczyć. Cóż mógł wiec zrobić? Musiał zaakceptować jej decyzję. Najważniejsze, że Emily i Robby potrzebują go. Chcą, by został w Bay Beach. I to jest w porządku. Oni zależą od niego. Natomiast on nie zależy od nikogo i nie będzie. Nigdy! Dochodziła druga po południu. Emily przyjmowała pacjentów w ośrodku, a Jonas pojechał z wizytą do chorego. Kiedy około szóstej skończy dyżur, pójdzie do domu i zajmie się Robbym. Pózniej Jonas będzie miał nocny dyżur pod telefonem, a ona spokojnie wcieli się w rolę matki. To jest wspaniała perspektywa. Tymczasem do gabinetu weszła kolejna pacjentka i kiedy Emily zaczęła słuchać długiej litanii jej dolegliwości, nieoczekiwanie odezwał się telefon. Zanim zdążyła podnieść słuchawkę, wiedziała, że to coś nagłego. Kiedy w gabinecie był pacjent, Lou nigdy nie dzwoniła bez ważnej potrzeby. Tym razem też tak było. W głosie tak zwykle opanowanej recepcjonistki brzmiało przerażenie. - Em! - zawołała. - Chodzi o Sama, synka Anny Lunn. Emily czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Głos Lou nie wróżył niczego dobrego. - Co się stało? - Przed chwilą dzwoniła Anna. Jest w szoku. Wygląda na to, że Sam poszedł na teren starych wyrobisk, gdzie kiedyś kopano złoto. Najwyrazniej jeden z szybów nie został zasypany, czy też, jak twierdzi Anna, zawalono jedynie jego wylot. Zabezpieczenie zarwało się i chłopak wpadł do środka. Anna powiedziała, że kiedy była tam z Mattem, głos Sama dochodził gdzieś z głębokości stu metrów, nic jednak nie mogli zrobić. Wezwałam już służby ratownicze, ale czy ty nie mogłabyś też tam pojechać? Oczywiście. Bez chwili wahania wybiegła z gabinetu. - Odszukaj Jonasa - rzuciła recepcjonistce, kierując się w stronę wyjścia. - I przeproś pacjentkę. ROZDZIAA DZIESITY Szyb, do którego wpadł Sam, znajdował się około poi mili od domu Anny. Kiedy mniej więcej sto lat temu odkryto tu złoto, kopalnie zaczęły się pojawiać jak grzyby po deszczu. Z czasem, gdy zasoby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|