Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Postanowiłem spędzić trochę czasu z Colinem. Tylko we
dwóch. Dzisiaj rano wszystko załatwiłem.
- To znakomity pomysł, Michael. - Delikatnie odsunęła
siÄ™ od niego. - Musisz daiej próbować. Nie wolno ci siÄ™ pod­
dać. Ja powinnam się usunąć, wtedy będzie ci łatwiej.
- Nie! - Z całej siły zacisnął palce na jej ramieniu. Wiedziała,
że nazajutrz będzie miała sine ślady. - O czym ty mówisz?!
- AColin?
Pogłaskał ją po plecach.
- Porozmawiamy z nim. Wszystko się ułoży.
- Nie ma gwarancji, że w końcu będziemy żyli długo
i szczęśliwie, jak w bajce.
Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej.
- O czym my mówimy, Sabrino? Jak w ogóle możemy
zrezygnować z naszego wspólnego szczęścia? Pobierzmy się.
To wszystko musi się ułożyć.
- Nie możemy w taki sposób zaczynać małżeÅ„stwa - od­
parła przez łzy. - A jeśli Colin nigdy się z tym nie pogodzi?
Jak będzie wyglądać nasze szczęście, jeśli będziemy wiedzieć,
że na zawsze skłóciliśmy cię z synem?
- Nie pozwolę ci wyjechać.
Oboje wiedzieli jednak, że nie ma innego sposobu. Sabrina
walczyÅ‚a z piekÄ…cymi Å‚zami. MusiaÅ‚a zachować spokój. I mu­
siała być silna.
- Przemyślałam to. Nie mamy wyboru. Moja obecność
tylko skomplikuje sprawy między tobą a Colinem.
- Ale co zrobisz? DokÄ…d pojedziesz?
Nad tym jeszcze sienie zastanawiała. Skoro nie mogła być
z Michaelem, było jej wszystko jedno.
- Sądzisz, że nie uda mi się znalezć innej pracy? - spytała
z wymuszonym uśmiechem. - Prawdę mówiąc, konkurencja
od dawna próbuje mnie podkupić. - Wbrew jej zamierzeniu
wcale nie zabrzmiało to beztrosko.
- Gdybym tylko mógł ci pomóc.
- Nie martw się o mnie, Michaeł. Dam sobie radę.
- Sabrino...
Tyle tęsknoty było w jego głosie.
- Przecież wiesz, MichaeÅ‚, że mam racjÄ™. Nie można ina­
czej. - Nerwy w końcu ją zawiodły, po policzkach popłynęły
Izy. - Wyjedzcie, załatwcie sprawę między sobą, ty i Colin.
A jak wrócisz...
- Jak wrócimy, będę cię szukał.
Skinęła głową. Jeśli wciąż jeszcze będziesz mnie chciał
i potrzebował, pomyślała.
- Kiedy wyjeżdżasz? - spytał.
- Po paradzie. - Otarła słone łzy, które spłynęły jej do
kÄ…cika ust.
Wyprostował się i głęboko zaczerpnął tchu.
- Nie rezygnujÄ™ z naszego szczęścia, Sabrino. Sama po­
wiedziałaś, że Colin w końcu zrozumie. Kiedy to się stanie, na
pewno cię odnajdę - powiedział żarliwie. - Będziesz na mnie
czekać?
Ujrzała w jego oczach rozpacz, lecz i nadzieję. Och, jak
bardzo go kochała.
- Zawsze - szepnęła.
BaÅ‚a siÄ™ tego, co mogÅ‚o to sÅ‚owo znaczyć. WiedziaÅ‚a jed­
nak, że nikogo innego już nie pokocha. Ani upływ czasu, ani
odległość nie mogły tego zmienić.
Michaeł objął Sabrinę i przyjrzał się jej tak, jakby chciał na
zawsze zapamiÄ™tać rysy twarzy. A potem pochyliÅ‚ gÅ‚owÄ™ i zÅ‚Ä…­
czyli sie w pocałunku. Przez kilka sekund Sabrina upajała się
ciepłem jego warg. Gdy cofnęła usta, znów poczuła słony
smak.
Odwróciła się, oślepiona łzami. Wciąż trzymał ją za rękę. Ale
wiedziała, że za chwilę nie będzie miała nawet tego. Jeszcze tylko
pożegnalne muśnięcie palców, ostatni dotyk i koniec.
Smutek jej nie opuszczał. Liczyła godziny do parady
i dziękowała Bogu, że raz po raz trzeba w ostatniej chwili coś
zmienić. Zapełniało jej to dni.
Noce byÅ‚y jednak gorsze. Godzinami przewracaÅ‚a siÄ™ z bo­
ku na bok, nie mogąc zasnąć. Mimo że surowo zakazała sobie
myśleć o Michaelu, rozpamiętywała koleje ich znajomości
i narodziny uczucia. Widziała go oczami wyobrazni - to
uśmiechniętego, to zasmuconego.
Poniewczasie zrozumiaÅ‚a, skÄ…d wzięło siÄ™ u Michaela po­
czucie samotności. Matka nie darzyła go miłością, syn go nie
cierpiał, a żona poślubiła dla pieniędzy. Jak można oczekiwać,
żeby czÅ‚owiek z takimi doÅ›wiadczeniami byÅ‚ zdolny do gÅ‚Ä™b­
szych uczuć?
A jednak Michael miaÅ‚ w sobie mnóstwo miÅ‚oÅ›ci do zaofia­
rowania. Była dumna, że wybrał właśnie ją. Niestety, los im
nie sprzyjał. Kochała go, ale musiała żyć bez niego.
Na szczęście przynajmniej Charlie wyzdrowiaÅ‚. Po bada­
niach lekarze wypisali go ze szpitala. Mimo że miał dobre
wyniki, oczywiście nie mógł zasiąść w tym roku na tronie
ZwiÄ™tego MikoÅ‚aja. Marie byÅ‚a w tej sprawie równie stanow­
cza jak Sabrina. Obie bardzo się bały, że nadmiar wzruszeń
może mu zaszkodzić.
Sabrina nie umiała wyobrazić sobie innego Zwiętego
MikoÅ‚aja, wiedziaÅ‚a jednak, że nie wolno jej narażać przyja­
ciela. Poprosiła Więc George'a z koła seniorów o zastąpienie
Charliego.
I wreszcie nadszedÅ‚ dzieÅ„ parady. Pierwsza sobota listopa­
da okazała się zimna i ponura. Nisko sunące, ciemne chmury
zapowiadały śnieg. O pierwszej po południu Sabrina stanęła
przed domem towarowym, przyglądając się zajeżdżającym
platformom.
Sowa i Kot w Butach, Matka Gęś, ZpiÄ…ca Królewna... po­
stacie z baśni i wierszyków dla dzieci przesuwały się jedno
za drugim. Właśnie pojawili się klauni w biało-pomarańczo-
wych kostiumach w grochy, a za nimi wielka platforma z ru­
chomym tygrysem skaczącym przez płonącą obręcz. Z głębi
Yonge Street, zasłoniętej przez tłumy, dolatywały dzwięki
muzyki następnej orkiestry dętej.
Chłód szczypał ją w policzki. Wsunęła zgrabiałe ręce do
kieszeni kurtki. Zima nadeszła niespodziewanie, jak często
w Ontario. Sabrinie trudno było uwierzyć, że jeszcze tydzień
temu widziała w powietrzu nitki babiego lata.
Jej pierwsza parada. Powinien to być dla niej najszczęśli­
wszy dzieÅ„ życia. Przez radiotelefon sÅ‚yszaÅ‚a grupowych, któ­
rzy opisywali entuzjazm, z jakim witano platformy. Powtarza­
no, że to najlepsza parada od lat. Mimo to Sabrina była daleka
od uniesienia. Właściwie patrzyła na to wszystko całkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript