[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie namyślał się długo. Złapał, co było pod ręką - a był to nóż do krojenia mięsa - otworzył drzwi i zapytał: Kim ty, do diabła, jesteś? . Paul był zaskoczony, że ktoś do niego przemawia - nie słyszał ludzkiej mowy od pięciu długich lat. Aż podskoczył i okręcił się w miejscu. Simon nie zrozumiał, że Paul się po prostu przestraszył. Sądził, że ten ogromny, włochaty, zakrwawiony człowiek zaraz się na niego rzuci. Więc cisnął nóż, który trafił Paula pod brodę i traach... uciął mu głowę. Paul Huck przestał żyć. W pokoju zapadła cisza. Opowiedziałam, jak mąż Claire, przerażony tym, co zrobił, wbiegł do środka, żeby wezwać policję. Claire usłyszała hałas i zeszła na dół. Wyszła na ganek. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, były róże. Drugą - wielkie, pokryte krwią ciało, leżące wśród kwiatów. Ostatnią - na wpół zagrzebana w różach głowa. Pomimo długiej brody i wywróconych oczu Claire rozpoznała Paula Hucka. Róże w połączeniu z ciałem Paula Hucka dały jej rozwiązanie zagadki. Zrozumiała, że jej mąż zabił właśnie niewinnego człowieka, który przez ostatnie pięć lat żył z jej powodu jak zwierzę. - Claire nie pozwoliła Simonowi zadzwonić na policję. Wytłumaczyła mu, że zabił zupełnie niewinnego człowieka. Paul nie chciał wyrządzić nikomu najmniejszej krzywdy. Jeśli wieść o tym, co się stało, przekonywała, rozniesie się po miasteczku - gdzie jej mąż jest szanowanym chirurgiem - ich życie legnie w gruzach. Przekonała Simona. Powiedziała jeszcze, że muszą ukryć ciało i udawać, że wszystko jest w porządku. Simonowi to było nie w smak, ale zależało mu na utrzymaniu wysokiej pozycji w hierarchii społecznej miasteczka. Tak więc doszli do porozumienia: on miał się pozbyć ciała, a Claire głowy. Claire zgodziła się. Kiedy więc Simon zawijał ciało Paula w koce - żeby nie zakrwawiło nowego samochodu w drodze nad jezioro, gdzie zamierzał je utopić - Claire wzięła głowę i ukryła ją w pierwszym miejscu, które jej przyszło na myśl: na dnie studzienki na podwórku. Kiedy Simon wrócił znad jeziora, oboje uprzątnęli krew i róże. Potem, kompletnie wyczerpani, położyli się spać. Przez pierwsze dni wszystko szło dobrze. Nikt w miasteczku, poza dziećmi, od pięciu lat nie widział Paula Hucka, więc nie zauważono, że nagle zniknął. Claire i Simon zdołali niemal zapomnieć o tym okropnym wydarzeniu. Zdawało się, że ich życie wróci do normy. Aż do pierwszej pełni księżyca po morderstwie. Claire i Simon obudzili się w nocy, słysząc głośne jęki dobiegające z podwórka. Najpierw sądzili, że to wiatr. Ale w tym upiornym zawodzeniu dały się wyróżnić słowa: Gdzie... jest... moja... gdzie... moja...? Próbowali sobie wmawiać, że im się wydaje. Ale potem dziwne dzwięki rozległy się bliżej i wyraznie usłyszeli: Gdzie jest moja głowa? Claire i Simon wyskoczyli z łóżek, założyli szlafroki i pognali w dół po schodach. Wyjrzeli na podwórko i zobaczyli coś przerażającego. W świetle księżyca stało bezgłowe ciało Paula Hucka, oblepione wodorostami i ociekające wodą, lamentując: Gdzie... jest... moja... głowa? A z głębi studni coś odpowiedziało: Na... dnie... studni! Claire z mężem oszaleli ze strachu. Uciekli z domu tej samej nocy i nigdy nie wrócili, nawet po rzeczy. Wynajęli firmę, która sprowadziła ich dobytek. Wystawili dom na sprzedaż. - Ale wiecie co? - popatrzyłam po majaczących w słabym świetle latarki twarzach. - Nikt nie kupił tego domu. Jakby wszyscy czuli, że coś jest nie tak. Nikt go nie kupił i powoli, powoli, dom obrócił się w ruinę. Wandale wrzucali kamienie przez okna, zalęgły się szczury, a nietoperze, takie jak te, którymi kiedyś żywił się Paul Huck, zamieszkały na strychu. Do dziś dnia jest pusty. Nocami, przy pełni księżyca, jeśli wyjdziecie na podwórko, wciąż możecie usłyszeć, jak jęczy wiatr, a może Paul Huck: Gdzie... jest... moja... głowa? Z ciemnej kuchni dobiegło głuche zawodzenie: Na... dnie... studni! Chłopcy wrzasnęli ze strachu. Scott, uśmiechając się od ucha do ucha, wyłonił się z kuchni. Frontowe drzwi otworzyły się z trzaskiem i blady jak ściana, zadyszany Shane zawołał od progu: - Słyszeliście to? Słyszeliście? To on, to Paul Huck! Przyszedł po nas! Proszę, nie każ mi spać na zewnątrz, już będę grzeczny, przysięgam! Od tej chwili zaczęłam trochę lepiej rozumieć - tylko trochę lepiej - jak to możliwe, że ten okropny Shane potrafi tak cudownie grać. 9 Kiedy obudziłam się rano następnego dnia, wiedziałam, gdzie jest Keely Herzberg. Tę informację musiałam na razie zachować dla siebie. Nie mogłam pobiec do gabinetu Pameli i powiedzieć jej, co wiem. Jeszcze nie teraz. Chciałam zorientować się w sytuacji. Musiałam być pewna, że Keely chce, aby ją odnaleziono. A dzięki Paulowi Huckowi wiedziałam, jak się do tego zabrać. No, niezupełnie dzięki Paulowi Huckowi. Dzięki temu, że poprzedniego wieczoru gościłam u siebie Scotta, Dave'a i dzieciaki, sporo się dowiedziałam o telefonach. Okazało się, że wszyscy wychowawcy mają telefony komórkowe. Poważnie. Wszyscy, z wyjątkiem Ruth i mnie... i Karen Sue Hanky, jak sądzę, jako że Karen nigdy nie zrobiłaby czegoś, co można by uznać za łamanie regulaminu. Nie wiem, dlaczego Ruth i ja tak bardzo odstajemy. Chyba jesteśmy jedynymi szesnastoletnimi dziewczynami w Indianie, które nie mają komórki. Chyba coś jest nie tak z naszymi rodzicami? Przecież powinni nam kupić telefony, prawda? %7łebyśmy na przykład mogły ich zawiadomić, gdybyśmy chciały pózniej wrócić, czy coś. Tyle że my z Ruth nigdy nie wracamy pózno, bo nigdzie nas nie zapraszają. To dlatego, że jesteśmy świruskami z orkiestry. Och, i z powodu moich problemów , tak mi się wydaje. Ale wszyscy pozostali wychowawcy na obozie mieli komórki. Dzwonili i odbierali telefony przez cały dzień. Przestawiali je po prostu na wibrowanie i odbierali poza zasięgiem wzroku Pameli i dyrektora Alistaira. Przy śniadaniu Scott i Dave - niewymownie wdzięczni za to, że przestraszyłam ich podopiecznych, którzy teraz spełniali grzecznie wszystkie polecenia, z pójściem spać włącznie - ochoczo zaproponowali mi swoje komórki. Wzięłam telefon Dave'a, ponieważ miał mniej guzikowi robił wrażenie mniej skomplikowanego. Potem wymknęłam się z jadalni i poszłam do Jamy, gdzie o tej porze nie było żywego ducha. Wydawało mi się, że tam powinien być dobry odbiór... I miałam nadzieję, że federalni nie zdołają mnie tam nakryć, jeśli nadal mnie szpiegowali. Po pięciu sygnałach Rob wreszcie odebrał. - Cześć, to ja - powiedziałam. A potem, na wypadek, gdyby tłumy dziewcząt dzwoniły do niego przed dziewiątą rano, dodałam: - Jess. - Wiem, że to ty - powiedział Rob. Nie wydawał się wcale śpiący. Zwykle otwiera warsztat wuja, więc wstaje dość wcześnie. - Co słychać? Jak tam śpiewy chóralne? - To obóz dla instrumentalistów, nie śpiewaków. - Wszystko jedno. Co u ciebie? Nie wiem dlaczego, ale głos Roba sprawia, że zaczynam się trząść, tak samo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|