Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lub jutro w nocy nie poderżną ci gardła? Co zamierzasz?
Słysząc to Conan pochylił głowę i splunął, aby nie zdradzić, że się uśmiechał.
 Jutrzejszej nocy rozbijemy obóz w wąwozie. Konie są zbyt zdrożone, aby mogły przedzierać się
przez te wąwozy po zmierzchu. Jutro wyruszymy dalej.
Myślę, że Ukryci mają tu gdzieś w okolicy obozowisko. Tutejsze wzgórza są prawie niezamieszkałe.
Jedyną wioską w okolicy jest Kushaf, a to przecież cały dzień drogi stąd.
Wędrowne klany omijają te tereny z obawy przed Kushafijczykami, a ludzie Balasha są zbyt
przesądni, aby wkraczać do tego wąwozu. Ukryci mogą więc bez obaw przychodzić tu i odchodzić
nie będąc przez nikogo widzianymi. Nie wiem, co mamy robić. Wszystko w rękach bogów.
Kiedy zeszli do parowu, zobaczyli, że szlak prowadził poprzez kamienistą równinę do wlotu
wąskiego, głębokiego wąwozu, przecinającego południową skalną ścianę. Była ona wyższa i
bardziej stroma niż północna. Wznosiła się ku górze niczym ściana litej czerni, poznaczona tu i
ówdzie wąskimi przesmykami wąwozów. Conan wjechał do parowu i dotarł
do pierwszego załomu skał. Jak się okazało, szlak był wyjątkowo kręty. Wąwóz wił się pomiędzy
stromymi skalnymi ścianami, przypominając ślad węża na piasku, a teraz spowijała go niemal
nieprzenikniona ciemność.
 Jutro ruszymy tą drogą  rzekł Conan.
Jego ludzie skinęli bez słowa głowami, po czym wraz ze swym wodzem wjechali do głównego
parowu rozjaśnionego jeszcze resztkami dziennego światła. Stukot końskich kopyt o kamienie był
wyjątkowo głośny we wszechobecnej ciszy.
Nieco dalej na zachód od szlaku, w wąwozie otwierał się kolejny przesmyk. Na jego kamienistym
podłożu nie było widać żadnych śladów, a zwężał się tak bardzo, iż Conan w pierwszej chwili
sądził, że jest to po prostu ślepa uliczka. W połowie drogi pomiędzy tymi parowami, w pobliżu
północnej ściany, ze skały tryskał niewielki strumień. Za nim, w przypominającej jaskinię niszy
skalnej rosły kępy suchych, poskręcanych dziwacznie krzewów. Właśnie tam Conan zdecydował się
pozostawić konie.
Rozbili obozowisko przy strumieniu i zjedli suszone mięso. Nie chcieli rozpalać ogniska, by nie
zobaczyły ich oczy kogoś, kto mógłby być do nich wrogo nastawiony.
Conan rozdzielił swoich ludzi i wyznaczył dwie warty. Tubala ustawił po zachodniej stronie obozu,
przy węższym z wąwozów, a Hattusasa przy skale od wschodniej strony.
Gdyby jakaś grupa wchodziła do wąwozu, bądz go opuszczała, strażnicy musieliby ją zauważyć.
W wąwozie szybko zrobiło się ciemno  tak, jakby mrok wydostawał się ze szczelin w skałach i
spowijał wnętrze wąwozu czarną falą. Na niebie błyszczały gwiazdy, zimne, białe i obojętne. Conan
zasnął, zastanawiając się w głębi duszy, ilu ponurych wydarzeń musiały być one świadkami od
zarania dziejów.
Czujne zmysły Conana nigdy nie ulegały przytępieniu, nawet po latach jego kontaktów z cywilizacją.
Kiedy Tubal zbliżył się do niego, by położyć mu rękę na ramieniu, Conan obudził się i poderwał
gwałtownie z mieczem w dłoni, zanim Shemita zdążył go w ogóle dotknąć.
 Co się dzieje?  spytał.
Tubal przykucnął obok niego. Jego potężna sylwetka rysowała się mgliście w ciemnościach.
Nieopodal, w cieniu skał niewidoczne konie poruszały się nerwowo. Nim jeszcze Tubal zaczął
mówić, Conan wiedział już, że coś się święci.
 Hattusas nie żyje, a dziewczyna zniknęła. Zmierć nadciąga na nas w ciemności!
 Co?
 Hattusas leży przy wylocie wąwozu z poderżniętym gardłem. Usłyszałem odgłos osuwającego się
kamienia i kiedy poszedłem w tamtą stronę, zobaczyłem Hattusasa leżącego w kałuży krwi. Musiał
umrzeć cicho i gwałtownie. Nikogo nie widziałem ani nie słyszałem niczego więcej. Potem wróciłem
do ciebie i zobaczyłem, że Nanaja zniknęła. Diabły z gór zabiły strażnika i porwały dziewczynę, a my
niczego nie słyszeliśmy. Mam wrażenie, że śmierć wciąż jeszcze gdzieś tu się czai. To prawdziwy
Parów Duchów!
Conan przyklęknął bezgłośnie na jedno kolano i wytężając wzrok i słuch, próbował
przeniknąć ciemności. Zmierć czujnego Zamoranina i porwanie Nanai przyprawiły go o zimny
dreszcz. Może rzeczywiście mieli tu do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi?
 Któż może stawić czoła diabłu, Conanie? Osiodłajmy konie i&
 Słuchaj!
Gdzieś w ciemnościach rozległo się szuranie bosych stóp po kamieniach. Conan wstał, spoglądając
w mrok. Z ciemności wyłoniła się grupka ludzi. Cienie odrywały się od czarnego tła i pomykały
naprzód. Conan dobył lewą ręką sztyletu. Tubal ukląkł obok niego z ilbarskim nożem w dłoni 
milczący i niebezpieczny, jak osaczony wilk.
Słabo widoczny szereg zbliżając się w ich stronę zmienił szyk i zaczął rozchodzić się na boki. Conan
i Shemita cofnęli się o metr, aż oparli się plecami o kamienną ścianę. Teraz napastnicy nie mogli już
ich otoczyć.
Atak nastąpił nagle  tupot bosych stóp po kamiennym podłożu przeciął ciszę nocy, stal błysnęła
niemrawo w bladym świetle gwiazd. Conan niemal nie rozróżniał napastników.
Jedyne co widział, to ich mroczne postacie i błyski stali, jaką dzierżyli w dłoniach. Uderzał i
parował ciosy niemal instynktownie, jakby nie do końca dowierzał własnym oczom. Kiedy pierwszy
z napastników znalazł się w zasięgu jego miecza, Conan natychmiast przeszył go na wylot.
Tubal zawył, kiedy przekonał się, że ich napastnicy są mimo wszystko śmiertelni i wpadł
w iście bitewny szał. Jego metrowy nóż zataczał straszne kręgi, siejąc śmierć i zniszczenie.
Stojąc ramię przy ramieniu, odwróceni plecami do kamiennej ściany, dwaj towarzysze byli chronieni
przed atakiem od tyłu, bądz z flank.
Stal dzwięczała o stal, krzesząc fontanny iskier. W chwilę potem rozległy się nieprzyjemne odgłosy,
jakie można usłyszeć przy kramach rzeznickich, a które towarzyszą rąbaniu mięsa i kości. Na kilka
chwil grupa ludzi stłoczona pod skalną ścianą zmieniła się w bezładną plątaninę ciał i kończyn.
Walka toczyła się zbyt szybko, była nazbyt bezładna i chaotyczna, aby można było mówić o
konsekwentnej obronie. Nie było czasu na jakiekolwiek przemyślenia. Jednak przewaga leżała po
stronie osaczonych. Widzieli równie dobrze, jak napastnicy, a poza tym byli od nich o wiele silniejsi.
Wiedzieli, że każdy ich cios dosięga celu, którym były ciała atakujących. Przewaga liczebna okazała
się dla napastników przeszkodą  atakując musieli cały czas uważać, by w ferworze walki nie zabić
któregoś ze swoich kompanów.
Conan uchylił się przed ciosem, zanim w ogóle zauważył zmierzające w jego stronę ostrze.
Pchnął z całej siły, ale jego miecz ześlizgnął się po kolczudze i rozpłatał udo napastnika..
Mężczyzna runął na ziemię. Kiedy starł się z następnym, ranny podczołgał się naprzód i dobywszy
noża, pchnął nim Conana. Kolczuga Cymeryjczyka zatrzymała cios, a w chwilę potem ranny, dzgnięty
sztyletem Conana w gardło, osunął się martwy na ziemię. Jego ciało zbryzgała krew innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript