Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zakłopotany, po prostu stał w drzwiach i gapił się na nią.
Gdy cień padł na jej biurko, Kathleen podniosła wzrok oczekując,
że zobaczy Grace. W pierwszej chwili nie przestraszyła się. Chłopiec,
który się w nią wpatrywał, mógł być którymś z jej uczniów. A ona
stała tak, jak mogłaby stać w czasie wykładu.
- Jak się tu dostałeś? Kim jesteś?
To nie była twarz, to był głos. Wszystko inne zniknęło, został
tylko głos. Jerald z uśmiechem podszedł bliżej.
- Nie musisz udawać, Désirée. PowiedziaÅ‚em ci, że przyjdÄ™.
Kiedy stanął w świetle, poczuła strach. Nie trzeba było mieć
doświadczenia, by rozpoznać w jego oczach szaleństwo.
- Nie rozumiem, o czym mówisz. - NazwaÅ‚ jÄ… Désirée, ale to byÅ‚o
niemożliwe. Nikt nie wiedział. Nikt nie mógł wiedzieć. Po omacku
szukała na stole jakiejś broni mierząc wzrokiem odległość do drzwi. -
Musisz stąd wyjść albo wezwę policję.
Ale on wciąż się uśmiechał.
- Słuchałem cię przez długie tygodnie. I w końcu wczoraj
wieczorem powiedziałaś mi, że mogę przyjść. A więc jestem. Tak jak
chciałaś.
46
- Jesteś szalony, nigdy z tobą nie rozmawiałam. - Musiała
zachować spokój, zupełny spokój. - Pomyliłeś się. A teraz chcę,
żebyś stąd wyszedł.
To był ten głos. Rozpoznałby go wśród tysięcy. Milionów.
- Każdej nocy, słuchałem cię każdej nocy. - Był ciężki,
niewiarygodnie ciężki, a jego usta były wyschłe jak głaz. Pomylił się,
jednak była blondynką. I była piękna. To musiał być jakiś trik światła
wczeÅ›niej albo jej wÅ‚asna magia. - Désirée - zamruczaÅ‚. - Kocham
cię. - Patrząc jej prosto w oczy zaczął rozpinać pasek.
Kathleen chwyciła przycisk do papieru i cisnęła nim rzucając się
do drzwi. Musnął lekko bok jego głowy.
- Obiecałaś - Teraz ją miał. Zcisnął ją chudymi, mocnymi rękami.
Przysunął swoją twarz blisko jej i zaczął sapać. - Obiecałaś, że dasz
mi wszystko, o czym mówiłaś. I teraz tego chcę, teraz chcę więcej niż
sÅ‚owa, Désirée.
To jakiÅ› koszmar, pomyÅ›laÅ‚a. Désirée byÅ‚a wymysÅ‚em, i to
wszystko też. Sen, to wszystko. Ale sny nie bolą. Szarpnęła się z
całych sił. W pewnym momencie usłyszała trzask rozrywanej bluzki.
Jego ręce były ciągle nad nią, nieważne jak bardzo się szarpała i
kopała. Gdy wbiła zęby w jego ramię, zaskomlał i rwąc jej spódnicę
zwlókł ją na podłogę.
- Obiecałaś, obiecałaś. - Powtarzał w kółko. Czuł teraz jej skórę,
delikatną i gorącą, tak jak sobie wyobrażał. Nic nie było w stanie go
powstrzymać.
Gdy poczuła, jak wdziera się do jej wnętrza, zaczęła krzyczeć.
- Przestań. - Namiętność eksplodowała w jego głowie, ale to nie
było to, czego chciał. Jej krzyk rozkojarzał go i osłabiał pożądanie.
Nie chciał, żeby tak było. Czekał zbyt długo, zbyt długo jej pragnął. -
Powiedziałem przestań! - Pchnął mocniej, pragnąc, żeby spełniła
wszystkie obietnice. Ale ona wciąż krzyczała. Drapała, ale ból tylko
wzmagał jego pożądanie i furię. Okłamała go. To nie tak miało być.
Kłamała i była dziwką, ale mimo to chciał jej.
Machała rękami i uderzyła w stolik, który przewrócił się. Telefon
spadł na podłogę tuż obok jej głowy.
Jerald wziął sznur telefonu i owinął go wokół jej szyi. I zaciskał
mocno, dopóki krzyk nie ucichł.
47
- A więc żona twojego partnera jest psychiatrą. - Grace opuściła
szybę i zapaliła papierosa. Obiad ją odprężył. To Ed ją odprężył,
poprawiła się. Tak łatwo się z nim rozmawiało i miał taki słodki,
zabawny sposób patrzenia na życie.
- Spotkali się podczas sprawy, nad którą pracowaliśmy kilka
miesięcy temu. - Ed przypomniał sobie, że przed skrzyżowaniem
powinien się zatrzymać. W końcu Grace to nie Ben. Grace nie była
jak inni, których znał. - Na pewno by cię to zainteresowało. Chodziło
o wielokrotnego mordercÄ™.
- Naprawdę? - Nigdy nie poddawała w wątpliwość swojej
fascynacji morderstwami. - Rozumiem, wezwano psychiatrę, żeby
opracował sylwetkę psychologiczną.
- Zgadza siÄ™.
- Czy ona jest dobra?
- Najlepsza.
Grace pokiwała głową, myśląc o Kathleen.
- Chciałabym z nią porozmawiać. Może moglibyśmy urządzić
jakiś wspólny obiad lub coś innego. Kathleen nie jest zbyt
towarzyska.
- Martwisz siÄ™ o niÄ…?
Grace westchnęła lekko, gdy wjeżdżali w zakręt.
- Przepraszam. Nie chciałam zepsuć ci wieczoru, ale zdaje się, że
nie byłam najlepszą towarzyszką.
- Nie narzekam.
- To dlatego, że jesteś zbyt uprzejmy. - Gdy wjechał na podjazd,
pochyliła się i pocałowała go w policzek. - Może wejdziesz na
kawÄ™... nie, ty nie pijesz kawy, to na herbatÄ™. ZaparzÄ™ ci herbatÄ™ i
może to mnie choć trochę zrehabilituje.
Była już na zewnątrz, zanim zdążył wysiąść i otworzyć przed nią
drzwiczki.
- Nie musisz wcale się rehabilitować.
- Nie chcę zostać sama. Kath jest już pewnie w łóżku, a ja nie
będę mogła usiedzieć. - Włożyła rękę do torebki szukając kluczy. - I
moglibyśmy porozmawiać o tym, kiedy zamierzasz zabrać mnie na
wycieczkę na posterunek. Cholera, powinny gdzieś tu być. Byłoby mi
łatwiej, gdyby Kath nie zapomniała zostawić zapalonego światła na
werandzie. - Otworzyła drzwi i bezwiednie wrzuciła klucze do
48
kieszeni. - Usiądz w salonie i włącz radio, a ja w tym czasie
przygotujÄ™ herbatÄ™.
W biegu zdjęła z siebie płaszcz i niedbale rzuciła go na krzesło.
Gdy zsunął się na podłogę, Ed podniósł go i złożył. Pachnie tak jak
ona, pomyślał. Potem, wymyślając sobie od głupków, przewiesił go
przez oparcie krzesła. Podszedł do okna, żeby obejrzał, czy jest
równe. Był to nawyk, który nabył od momentu kupna domu.
Przejechał po nim palcem i zaczął zastanawiać się, kiedy jego okna
będą wyglądały podobnie.
Słyszał, jak Grace woła imię swojej siostry, brzmiało to jak
zapytanie, potem zawołała jeszcze raz i drugi, i trzeci.
Znalazł ją łkającą nad ciałem Kathleen, potrząsała nim i
krzyczała. Gdy próbował ją podnieść z podłogi, zaczęła szarpać się
jak tygrysica.
- Puść mnie. Puść mnie, do diabła. To Kathy.
- Idz do drugiego pokoju, Grace.
- Nie, to jest Kathy. O Boże, zostaw mnie. Ona mnie potrzebuje.
- Zrób, co mówię. - Ujął ją mocno za ramiona, zasłonił ciało
Kathleen swoim własnym i potrząsnął nią energicznie. - Idz teraz do
drugiego pokoju. Ja siÄ™ niÄ… zajmÄ™.
- Ale ja muszÄ™...
- Posłuchaj mnie. - Spojrzał jej w oczy i rozpoznał szok. Ale nie
mógł jej utulić, uspokoić ani owinąć ciepłym, miękkim kocem. - Idz
do drugiego pokoju i zadzwoń pod numer dziewięćset jedenaście.
Możesz to zrobić?
- Tak. - Skinęła głową i odeszła chwiejąc się na nogach. - Tak,
oczywiście, dziewięćset jedenaście.
Numer dziewięćset jedenaście nie mógł już pomóc Kathleen
Breezewood. Ed przykucnął obok niej, teraz był już wyłącznie
policjantem.
Rozdział 4
o było jak scena z którejś z jej książek: po zabójstwie zjawia
się policja. Niektórzy z nich są znudzeni, inni małomówni,
T jeszcze inni cyniczni. To zależało od atmosfery powieści.
Czasami od osobowości ofiary. Do tej pory to zależało zawsze od jej
własnej wyobrazni.
49 [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript