[ Pobierz całość w formacie PDF ]
współwłaścicielką Westcon Plaza. Maggie, ten facet chce, żebym mu prowadziła samochód! Kto by się przejmował szczegółami? Traktuj to jako dobry początek. Początek czego? To już zależy od ciebie, prawda? Jak sądzisz, czy Ben West często przesyła kwiaty ewentualnym pracownikom? Kate położyła się na podłodze. Mogłabyś przynajmniej dać mu szansę. Dałam mu szansę. Kate przypomniała sobie wspólną kolację i swoje pózniejsze rozczarowanie. I zobacz, do czego to doprowadziło. Rzeczywiście, zapomniałam. Maggie rozejrzała się po ukwieconym pokoju. To mnie doprowadza do szaleństwa... Ale nie zapominaj, że on ci złożył ofertę, z której mogłabyś skorzystać. Wysoka pensja, dobre warunki pracy... Nie rozmawialiśmy o tym. Jestem przekonana, że te pieniądze pozwoliłyby ci niezle żyć i przy okazji odłożyć na studia. Maggie zmrużyła oczy. Powiedziałaś mu, że został ci tylko jeden semestr? Szczerze mówiąc, nie. Na litość boską, dlaczego? Jakoś nie było okazji uśmiechnęła się Kate. A czy w ogóle poinformowałaś go, że studiujesz prawo? Niezupełnie... Nic nie mów, niech zgadnę. Pewnie nie miałaś czasu. Zwietnie to rozumiem. W końcu spędziłaś z nim tylko dwadzieścia cztery godziny. Gdybyś miała do dyspozycji dwa dni albo jeszcze lepiej trzy... Przestaniesz wreszcie? Kate próbowała przybrać grozny ton, ale nie wytrzymała i zaczęła chichotać. No to powiedz mi. Nie chciałam o tym mówić. Ależ dlaczego? Sama nie wiem. Gdybym powiedziała mu o tych studiach, to byłoby tak, jakbym chciała się dowartościować w jego oczach. Jak gdybym próbowała zrobić na nim wrażenie, o co z pewnością mi nie chodziło. Oczywiście, że nie mruknęła Maggie. Właściwie dlaczego ktokolwiek chciałby zrobić wrażenie na Benjaminie Weście? Dosyć tego! Kate wstała gwałtownie i ruszyła w stronę szafy. Jeszcze jedno słowo i znajdę sobie nową współlokatorkę. Nie możesz tego zrobić zaoponowała Maggie. Na umowie znajduje się również moje nazwisko. Wobec tego sama się wyprowadzę. Gdzie? Na ulicę? Ledwie wystarcza ci na opłatę tego mieszkania. Maggie przyglądała się, jak Kate wkłada kurtkę. Gdzie idziesz? Do pralni. Zapomniałaś, że w tym tygodniu moja kolej? Masz ochotę na towarzystwo? Nie czekając na odpowiedz, Maggie chwyciła jedną z dwóch dużych toreb stojących przy drzwiach. Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa? Kate podniosła drugą torbę. Chyba tak uśmiechnęła się Maggie. Ale nie martw się. Przyjdzie dzień, kiedy zmądrzejesz i zaczniesz myśleć tak jak ja. Kate wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli. Tego się właśnie obawiam powiedziała w końcu. * * * Ben wprowadził do pamięci komputera dane, nad którymi przed chwilą pracował, i zamknął oczy. Przycisnął palce do skroni. Ból rozsadzał mu głowę. Włączył przycisk interkomu. Jody, czy mogłabyś mi przynieść ze dwie aspiryny? zapytał. Oczywiście, panie West. Zaraz przyjdę. Ben odsunął krzesło i wstał, próbując rozluznić mięśnie karku. Zapadał zmierzch. Wzdłuż Manhattanu zapalały się światła. Stanął przy jednym z dwóch ogromnych okien. Błyszczący Nowy Jork, miasto wiecznej obietnicy. Poniżej znajdowała się słynna Piąta Ulica. Uświadomił sobie, jak długą drogę przebył w ciągu trzydziestu sześciu lat. Spróbował wszystkiego, co to miasto miało do zaoferowania, i nie żałował niczego. Ben popatrzył z góry na zatłoczoną ulicę. Ludzie śpieszyli się, samochody pędziły. Widział zmieniające się światła. Był zbyt wysoko, aby słyszeć ryk klaksonów, ale z łatwością mógł to sobie wyobrazić. Nowy Jork był hałaśliwy jak zwykle. Taksówka minęła autobus. Ben uśmiechnął się na ten widok. Kate lada moment zacznie pracę. Zapali napis wolne i zapewne z zapałem przyłączy się do walki o pasażerów. Zastanawiał się, czy była najedzona i wypoczęta. Czy szukała zajęcia i czy ją ktoś w końcu zatrudnił. Przez ostatnie sześć dni obiecywał sobie nie myśleć o niej więcej, ale jakoś nie mógł dotrzymać tego postanowienia. Wysyłał więc kwiaty, tuziny kwiatów, ale ona milczała. Do diabła, powinien przysyłać jej steki. Miałby przynajmniej pewność, że kładzie się spać najedzona. Ale wtedy wiedziałaby, że się o nią niepokoi i zastanawiałaby się, dlaczego tak się dzieje. Jak mógłby odpowiedzieć na to pytanie, skoro sam nie był pewien, skąd się bierze jego troska? Nagle rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. Proszę. Ben odwrócił się od okna. Spodziewał się sekretarki, lecz zamiast niej ujrzał swojego asystenta. Kiedy szedłem tutaj, Jody poprosiła mnie, żebym ci to przyniósł. Donald Rubin był drobnym, szczupłym mężczyzną po czterdziestce. Nosił rogowe okulary i zaczesywał włosy do przodu, aby ukryć postępującą łysinę. W ręce trzymał fiolkę aspiryny. Dziękuję. Ben podszedł do małego barku w rogu gabinetu. Kiedy nalewał wodę do szklanki, zdał sobie sprawę, że ból głowy minął bez śladu. Właściwie dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? Donald przysiadł na skraju biurka. Ci z programu Słynni ludzie czekają na dole poinformował. Chcieliby przyjść tutaj. Nie ma mowy. Obiecałeś im, że będą mogli kręcić w Westcon Plaza zauważył Donald. Wiedział już, że Ben się nie zgodzi, ale przyrzekł Morganowi Peach, że zrobi wszystko, co w jego mocy. Znali zasady. Mogą kręcić wszędzie, ale nie w miejscu pracy i w wynajmowanych częściach budynku. Ben odłożył fiolkę. Kilku twoich sławnych lokatorów pozwoliło im wejść do swoich apartamentów. Ben potrząsnął głową. Nigdy nie przestawało go zdumiewać, jak daleko potrafią posunąć się ludzie w pogoni za popularnością. W jego sytuacji brak prywatności był ceną, jaką płacił za swoją pozycję, ale z trudem to akceptował. To już ich sprawa. Pan Peach zastanawiał się, czy nie chciałbyś postąpić podobnie. Ben rzucił mu spojrzenie pełne nienawiści. Hej, nie patrz tak na mnie. Jestem tylko posłańcem zaprotestował Donald. Powinieneś wiedzieć, jak zareaguję. On chciałby sfilmować tylko twoje biuro. Zatrudniłem cię chyba wyłącznie ze względu na twoją wytrwałość. Ben ciężko usiadł na krześle. Zapomniałeś o moim doktoracie na Harvardzie uśmiechnął się Donald. A tak. No więc idz i użyj siły swojego intelektu w kontakcie z panem Peachem. Niech sobie sfilmuje fontannę i pozwól mu też pomachać kamerą z windy. Stawiam jeden warunek, mają z tym dzisiaj skończyć. W porządku. Donald wstał i ruszył w stronę drzwi. Aha, jeszcze jedno. Ben czekał, popijając powoli wodę. Kwiaty dla... Donald pogrzebał w kieszeni i wyciągnął stamtąd pognieciony świstek papieru ...panny Kate Hallaby. Wysyłano je codziennie w tym tygodniu, z wyjątkiem dzisiejszego dnia. Chciałem się tylko upewnić, czy nie zapomniałeś. Wiem, że jest już pózno, ale kwiaciarnia przyjmie jeszcze zamówienie... Nie przerwał Ben. Nie zapomniałem. Donald zgniótł papier i wsadził go z powrotem do kieszeni. Znał nie tylko sprawy zawodowe Bena, ale także jego życie osobiste. Byli przyjaciółmi i Donald wiedział, że może sobie pozwolić teraz na kpiący uśmiech. Nie powiesz chyba, że rezygnujesz? zapytał. A czy kiedykolwiek to zrobiłem? Nigdy dotąd nie spotkałeś tak nieprzychylnie nastawionej damy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|