[ Pobierz całość w formacie PDF ]
problemu. - Hej, oni mają stały dostęp do uczelnianych superkomputerów! oburzył się, zanim zobaczył mój szeroki uśmiech. - Bardzo śmieszne burknął. - Wpadnę do ciebie - obiecałem. - Ale teraz jadę na krótkie wakacje. Poleciałem do Waszyngtonu. Tatsu twierdził, że tam wysłano Holtzera. Formalności związane z jego rezygnacją" mogły potrwać co najmniej kilka dni lub tygodni, a to znaczyło, że w tym czasie będzie kręcił się w pobliżu Langley. Myślałem, że go znajdę, dzwoniąc po hotelach, wymienionych w podmiejskich Virginia Yellow Pages. Zacząłem od Langley, a potem stopniowo zataczałem coraz szersze kręgi, ale w żadnej hotelowej księdze nie figurował nikt o nazwisku William Holtzer. Może się zameldował pod pseudonimem i za wszystko płacił gotówką zamiast kartą, żebym przypadkiem go nie znalazł? W takim razie czym jezdził? Zatelefonowałem pod pierwszy z ośmiuset numerów najważniejszych wypożyczalni samochodów. Mówi William Holtzer, chciałbym jeszcze trochę przedłużyć umowę. W Avis nie znali Williama Holtzera. U Hertza tak. Jakiś pracownik był na tyle miły, że mi podał nawet numer rejestracyjny samochodu. Wytłumaczyłem mu, że to potrzebne przy dodatkowym ubezpieczeniu, które chciałem załatwić przez mój bank kredytowy. Czekałem, aż mnie spyta, dlaczego nie spiszę danych z breloczka od kluczyków albo z tablicy samochodu. Nie zrobił tego. Pozostawało mi więc tylko przejrzeć bazę danych DMV. Dowiedziałem się z niej, że Holtzer jezdzi białym fordem taurusem. Znów zataczałem kręgi. Tej samej nocy objechałem parkingi wszystkich większych hoteli w pobliżu Langley. Zwalniałem na widok każdego białego forda taurusa i sprawdzałem tablicę rejestracyjną. Koło drugiej nad ranem znalazłem samochód Holtzera pod hotelem Ritz Carlton w Tyson's Corner. Popatrzyłem na numer, a potem pojechałem do pobliskiego Marriotta i tam ukradłem dwie tablice z jakiegoś auta. Przeniosłem się na skraj pustego parkingu Tyson's Corner Galleria i zmieniłem numery w swoim samochodzie. Doszedłem do wniosku, że to - plus przebranie - ha pewno wystarczy, aby zmylić przygodnych świadków lub kamery. Wróciłem do Ritza. Oba miejsca obok taurusa były już zajęte, ale znalazłem wolne po drugiej stronie, za nim, lekko z boku. Prawdę mówiąc, wolałem zaparkować gdzieś dalej. Jeśli kumasz coś z reguł rządzących moim światem albo po prostu wiesz, gdzie cię mogą kropnąć, to jeżysz się wewnętrznie na widok furgonetki stojącej tuż obok twojego wozu. Zwłaszcza kiedy jest taka jak moja, z ciemnymi szybami. Pojechałem w wybrane miejsce i zaparkowałem przodem - tak, żeby odsuwane drzwi były po stronie Holtzera. Sprawdziłem sprzęt. Thunder blaster o mocy dwustu pięćdziesięciu tysięcy woltów - gwarantowane oszołomienie przy pierwszym dotknięciu i całkowita utrata przytomności w niecałe pięć sekund. Zredniej wielkości super bali z różowej gumy, do kupienia za osiemdziesiąt dziewięć centów praktycznie w każdym drugstorze. Przenośny defibrylator, z rodzaju tych, jakie od niedawna sana wyposażeniu niektórych linii lotniczych - na tyle mały, żeby zmieścił się w zwykłą walizkę, i oczywiście dużo droższy od super bali. Wyciągnięcie kogoś z migotania komór sercowych to ryzykowna sprawa. Trzysta sześćdziesiąt dżuli stanowi potężną dawkę prądu. Jeżeli wstrząs nastąpi w najwyższym punkcie załamka T - pomiędzy uderzeniami serca - można wywołać śmiertelną arytmię. Z tego względu najnowsze defibrylatory są wyposażone w specjalne czujniki, które automatycznie wychwytują zespół QRS, czyli jedyny moment, kiedy można bezpiecznie przystąpić do zabiegu. Oczywiście to samo urządzenie można tak przeprogramować, żeby wykrywało załamek T. O kilka stopni obniżyłem oparcie fotela i wyciągnąłem się wygodniej. Podejrzewałem, że Holtzer już z samego rana wybierze się do CIA, więc czekało mnie zaledwie parę godzin bezczynności. Koło wpół do siódmej, czyli co najmniej pół godziny przed pełnym wschodem słońca, poszedłem na drugi koniec parkingu i wysikałem się na jakieś cętkowane krzaki. Potem krótka rozgrzewka i powrót do furgonetki, gdzie zjadłem śniadanie, złożone z zimnej kawy i chicken mcnuggets, które mi pozostały z poprzedniego wieczoru. Kulinarne rozkosze inwigilacji. Holtzer pojawił się godzinę pózniej. Obserwowałem go, jak wychodził z windy i szedł w moją stronę. Był ubrany w szary garnitur, białą koszulę i ciemny krawat. Standardowe wdzianko z okolic Beltway* (* Obwodnica wokół Waszyngtonu (przyp. Tłum.)) praktycznie mundur Agencji. Myślami błądził zupełnie gdzie indziej. Zauważyłem to po jego minie i zachowaniu - choćby po tym, że nie rozejrzał się po parkingu, tylko od razu podszedł do samochodu. Tak się nie robi w potencjalnie niebezpiecznych miejscach, zwłaszcza na podziemnych parkingach. Włożyłem czarne skórzane rękawiczki i włączyłem thunder blaster. Rozległ się elektryczny trzask i zobaczyłem jaskrawy łuk niebieskich iskier. Byłem gotowy. Rozejrzałem się wokół i z zadowoleniem stwierdziłem, że jestem sam. Przesunąłem się na tył furgonetki. Tymczasem Holtzer przystanął przy drzwiach taurusa, żeby zdjąć marynarkę. Dobrze, pomyślałem. Nie pognieciesz sobie ubranka do trumny. Czekałem, aż zrzucił marynarkę z ramion, bo w tym momencie nie mógł się skutecznie bronić. Błyskawicznie odsunąłem drzwi i skoczyłem na niego. Słysząc donośny szczęk, uniósł głowę, ale zdążył tylko otworzyć usta ze zdumienia. Już byłem przy nim; prawą ręką wpakowałem mu blaster w brzuch, a lewą chwyciłem go za gardło. Silny wstrząs poraził mu centralny układ nerwowy. Nie minęło pełnych sześć sekund, a już wtaszczyłem go do furgonetki i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Pchnąłem go na szeroką tylną kanapę i jeszcze raz włączyłem thunder blaster, aby mieć pewność, że nie zacznie fikać, zanim skończę. Reszta zadania była rutynowa i nie zabrała mi wiele czasu. Przypiąłem go pasami przez brzuch i na skos tułowia, rozciągając je na pełną długość i puszczając, żeby zaskoczyły. Najtrudniej było rozpiąć mu koszulę i odsunąć krawat w taki sposób, aby przyłożyć elektrody do gołego ciała, posmarowanego żelem, chroniącym przed poparżeniem skóry. Na szczęście pasy trzymały go na miejscu, kiedy to wszystko robiłem. Gdy mocowałem drugą elektrodę, gwałtownie otworzył oczy. Spojrzał w dół, na swoją nagą pierś, a potem na mnie. - Za... za... - wybełkotał. - Zaczekaj? - podpowiedziałem. Jęknął, chyba na znak potwierdzenia. - Przykro mi, ale nie mogę - odparłem i przykleiłem plastrem elektrodę. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale wepchnąłem mu super bali w otwarte usta. Nie chciałem, żeby w momencie szoku przygryzł sobie język - to byłoby podejrzane. Przesunąłem się na drugą stronę furgonetki, aby przypadkiem go nie dotknąć, gdy będzie pod prądem. Wodził za mną przerażonym wzrokiem. Wcisnąłem włącznik. Holtzer szarpnął się do przodu, napiął pasy i spazmatycznie odrzucił głowę w tył, uderzając potylicą w zagłówek. Aż dziw bierze, jak bezpieczne są dzisiejsze samochody. Odczekałem minutę, po czym wziąłem go za rękę, żeby sprawdzić puls. Chciałem mieć pewność, że już po nim. Zadowolony, schowałem piłkę i odczepiłem elektrody. Watą zmoczoną w spirytusie zmyłem resztki żelu. Doprowadziłem ubranie Holtzera do porządku i spojrzałem w jego martwe oczy. Zadziwiające, jak niewiele czułem. Może przelotną ulgę. Nic więcej. Otworzyłem drzwi taurusa i włożyłem kluczyk w stacyjkę. Jeszcze raz rozejrzałem się wokół. Z windy wyszła jakaś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|