[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krew) poczuł, jak jej ci żar obraca si ku niemu, bo przez chwil linka zelżała, i on t chwil wy- korzystał, by zwlec ryb bliżej. Po długości luzu wyczuwał, że to była duża ryba. Podciągnął link od strony drzewca i usłyszał klekot w dki w ka- mieniach, i rz żenie kołowrotka niby bzyk owa- da zaplątanego w muł skrzydłami. Wydobył dłoń z p tli i zrozumiał, że nie ma czucia w niej, i że to dobrze, bo naci cie, przykre i gł bokie, mogło być bolesne. Zdjął koszul i tak mokrą, zawinął sobie płat jej r kawa wokół r ki, i, r ką tą znów nabierając luzu z w dki, zaciągnął sobie na powrót p tl wokół dłoni. Był to głupi sposób łowienia ryb, pomyślał, ale było za pózno. Ryba szarpała si tam gdzieś, bli- żej niż mu si wydawało, targając si w bok i do tyłu, i on poczuł prąd wody od niej na łydkach, zawachlowanie chłodniejszej fali, może mułu, i zobaczył drobne jak wody sodowej bąbelki, czyste i szklane, gazujące do powierzchni. Cof- nął si ; szedł teraz do tyłu bez wielkiej trudno- ści; r ka z linką, owini ta w koszul , była twar- da i nieczuła jak szczypce, i jednoczyła si 156 Perseidy z wodą i ciągni ciem i ci żarem u końca w jed- no. Stary człowiek i może, pomyślał głośno ni z tego ni z owego, bo mu si przypomniała he- mingwayowskie zmaganie starego człowieka z ol- brzymim marlinem, a potem z rekinami. Jego mogły najwyżej oblezć pijawki, a r k zranił so- bie zupełnie niepotrzebnie, bo nie pomyślał. Za to wyraznie pomyślał zdanie: trzeba nazywać swe strachy , i pomyślał, że je zapami ta do za- pisania, tak jak brzmiało, bez tłumaczeń. Pi tą poczuł twardszy mułopiasek przy brzegu i wyszedł na traw . Teraz ciągni cie linki cofa- jąc si w trawie i obok w dki przekrzywionej w kamieniach wydało mu si zupełnie idio- tyczne. Jakby spod wody ciągnął popsutą zabaw- k , albo latawiec, który nie chciał latać, tylko si utopił. Zdumiało go, że ryba, którą zobaczył w buroczerwonej wodzie nie była duża. Roztrą- cała muł płetwami i ogonem raz po raz z nagłą siłą, jakby si chciała weń zakopać. W wodzie, u samego brzegu była jeszcze potworna, podłu- gowata, z pyskiem z batego w ża, ale gdy wcią- gnął ją w traw , miała nie wi cej niż pół metra długości, i była szczupakiem. Nigdy nie łowił ryb, ale opowiadał o nich swoim dzieciom, gdy były małe, jak im nazywał wszelkie interesujące ich zwierz ta, w ładnych kolorowych książkach dla nich kupowanych. l Nad wodą wielką i czystą 157 Kucnął przy rybie, i patrzył, jak rwany jest jej od- dech, i jak jej śledziowe oko wysycha ze śluzu, który był rybią soczewką, i jak twardo wbity jest haczyk w krótszą, górną jej warg , sztywną i chi- tynową jak dziób. I co teraz? pomyślał. Trzeba było ryb zabić, aby nie m czyła si wi cej, i nie m czyła ohydną agonią uduszenia. Pomyślał, jak puchną jej w wysiłku bolesne skrzela, i pomyślał, co ona myśli i jak go widzi, i czy wie. Otiosus: ciemny, pomyślał, niekoniecznie o Bogu. Po- szedł, chlapiąc mokrymi nogami, do wagonu, zo- stawiając śliskie kałuże na podłodze, szukając no- ża o ostrym końcu. Znalazł taki w rybackiej skrzynce brata, która stała przy skrzynce z zostawionymi tu farbami. Popatrzył na wygniecioną, powykr caną tub pokrytą bł kitem, który nie zszarzał, tylko był nieziemsko, czysto bł kitny. Popatrzył na gł bin- ną, zwyci ską żółć, i na ametyst. Tak pomyślał o kolorze, który widział, kolorze oczu szczupa- ka. Zszedł po skarpie i przyłożył ostrze noża szczupakowi za głową tam, gdzie winien być rdzeń, i starał si pchnąć jednym ruchem, ale nie było to łatwe: grzbiet był śluzowaty i wąski. Wi c przerżnął pacierz jak najszybciej umiał nie sztychem, ale piłą z bów na ostrzu noża, i tylko przez krótki czas czuł ohyd tego, co robi. Po- tem wrócił na gór i nastawił wody w czajniku, by zawrzała, odwinął r k z koszuli i zalał ran wódką, a gdy woda zawrzała, zmoczył w niej su- 158 Perseidy chy k s r kawa koszuli, oddarł go i ściśle prze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|