[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piersi. Tak. Potem pojechaÅ‚em do Purdue i pracowaÅ‚em przez resztÄ™ dnia. ZazdroszczÄ™ im. Czego? MyÅ›lisz o maÅ‚ej? Tak, to fantastyczne dziecko. CzuÅ‚a nuta w jego gÅ‚osie boleÅ›nie ukÅ‚uÅ‚a Sophie. Zawsze, gdy Marco mówiÅ‚ o dzieciach, jego gÅ‚os Å‚agodniaÅ‚ i brzmiaÅ‚ miÄ™kko. ByÅ‚by wspaniaÅ‚ym ojcem, pomyÅ›laÅ‚a. Kitty jest urocza, ale nie to miaÅ‚am na myÅ›li westchnęła. ZazdroszczÄ™ Adamsonom wolnoÅ›ci. To musi być coÅ› wspaniaÅ‚ego podró\ować do nowych miejsc, spotykać nowych Å‚udzi, mieszkać w ró\nych strefach klimatycznych i poznawać rozmaite zwyczaje. Nie jest to tak fantastyczne, jak siÄ™ wydaje na pierwszy rzut oka mruknÄ…Å‚ Marco. Ha. A teraz jadÄ… na Hawaje. Hawaje! Dla dziewczyny, która na palcach jednej rÄ™ki mo\e wyliczyć wszystkie podró\e poza granice wÅ‚asnego stanu, to najbardziej ekscytujÄ…ca rzecz na Å›wiecie! ZnienawidziÅ‚abyÅ› takie \ycie, gdybyÅ› musiaÅ‚a je prowadzić powiedziaÅ‚ Marco. Tak bardzo tÄ™skniÅ‚abyÅ› za rodzinÄ…, \e oddaÅ‚abyÅ› wszystko, byÅ‚e tylko móc wrócić do domu. Sophie naraz zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, dlaczego Marco przyjmuje postawÄ™ obronnÄ…. To byÅ‚y argumenty, £a pomocÄ… których usprawiedliwiaÅ‚ siÄ™ przed sobÄ…, gdy jÄ… opuÅ›ciÅ‚. Tobie takie \ycie odpowiadaÅ‚o. Dlaczego z£ mnÄ… miaÅ‚oby być inaczej? Bo byÅ‚oby. Aha, rozumiem mruknęła zgryzliwie. Nic nie rozumiesz. Nie zdajesz sobie sprawy, jak wielkim wsparciem jest dla ciebie rodzina i jak dobrze czÅ‚owiek siÄ™ czuje, \yjÄ…c w otoczeniu bliskich osób WiÄ™c dlaczego ty stÄ…d wyjechaÅ‚eÅ›? Na to Marco nic nie mógÅ‚ odpowiedzieć. Przez chwilÄ™ milczaÅ‚, a potem uniósÅ‚ siÄ™ na Å‚okciu i mruknÄ…Å‚: Czasami za du\o gadasz. Chcesz zmienić temat? uÅ›miechnęła siÄ™ sÅ‚odko Sophie. Mhm. PoÅ‚o\yÅ‚ dÅ‚oÅ„ na jej brzuchu, a potem przesunÄ…Å‚ jÄ… ni\ej i zaczÄ…Å‚ gÅ‚adzić wewnÄ™trznÄ… stronÄ™ uda Sophie. Ten temat podoba mi siÄ™ o wiele bardziej stwierdziÅ‚. Sophie zarzuciÅ‚a mu ramiona na szyjÄ™. Mnie te\. Gdy minęła kolejna godzina, w brzuchu Marka rozlegÅ‚o siÄ™ gÅ‚oÅ›ne burczenie. Oho zaÅ›miaÅ‚a siÄ™ Sophie. Zdaje siÄ™, \e zaniedbaliÅ›my niektóre potrzeby ciaÅ‚a. Tak, ale zaspokoiliÅ›my te najwa\niejsze zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ Marco, podnoszÄ…c siÄ™ z łó\ka i nakÅ‚adajÄ…c spodnie. Sophie te\ wstaÅ‚a i narzuciÅ‚a na siebie jego koszulkÄ™, która siÄ™gaÅ‚a jej prawie do kolan. Marco objÄ…Å‚ jÄ… ramieniem i razem poszli do kuchni. Poczucie bliskoÅ›ci, jakie pojawiÅ‚o siÄ™ miÄ™dzy nimi, sprawiÅ‚o, \e Å‚zy napÅ‚ynęły do oczu Sophie. Marco jednak niczego nie zauwa\yÅ‚. Przy drzwiach goÅ›cinnej sypialni zatrzymaÅ‚ siÄ™ i pociÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… za rÄ™kÄ™. Co za baÅ‚agan. Dlaczego wczeÅ›niej tego nie zauwa\yÅ‚em? Sophie tylko siÄ™ rozeÅ›miaÅ‚a, ale gdy Marco chciaÅ‚ podejść do biurka, pociÄ…gnęła go za rÄ™kÄ™. Zostaw to. PosprzÄ…tam pózniej. Teraz chodzmy coÅ› zjeść. Ale byÅ‚o ju\ za pózno. Marco pochyliÅ‚ siÄ™ nad fotografiami i zaczÄ…Å‚ je przeglÄ…dać. Sophie wiedziaÅ‚a, co zobaczyÅ‚ na tych zdjÄ™ciach: siebie sprzed lat. KiedyÅ› zawsze nosiÅ‚a przy sobie aparat fotograficzny i robiÅ‚a zdjÄ™cia przy ka\dej okazji. Tylko one jej pozostaÅ‚y, gdy Marco wyjechaÅ‚. Po dÅ‚u\szej chwili podniósÅ‚ gÅ‚owÄ™. ZachowaÅ‚aÅ› wszystkie te zdjÄ™cia? zapytaÅ‚ ze zdziwieniem. W milczeniu skinęła gÅ‚owÄ…. Nigdy nie potrafiÅ‚a siÄ™ zdobyć na to, by je wyrzucić, chocia\ pilnowaÅ‚a, \eby Kirk ich nie zobaczyÅ‚; nie zasÅ‚u\yÅ‚ sobie na to, by go tak ranić. Dlaczego? zapytaÅ‚ cicho Marco. Sophie wzruszyÅ‚a ramionami. DawaÅ‚y mi zÅ‚udzenie bliskoÅ›ci, gdy nie widziaÅ‚am ciÄ™ przez dÅ‚u\szy czas. Wyjęła pudeÅ‚ko z jego rÄ…k i zamknęła pokrywkÄ™. OdwróciÅ‚a siÄ™, chcÄ…c znów postawić je na biurku, ale Marco stanÄ…Å‚ tu\ przed niÄ…. Ja nie potrzebowaÅ‚em zdjęć powiedziaÅ‚, obejmujÄ…c jÄ…. Gdy chciaÅ‚em ciÄ™ zobaczyć, po prostu wyobra\aÅ‚em sobie twojÄ… twarz. RobiÅ‚em to nawet wtedy, kiedy nie chciaÅ‚em o tobie myÅ›leć. Wiesz, kiedyÅ› pewna kobieta rzuciÅ‚a we mnie krysztaÅ‚owym wazonem, bo nazwaÅ‚em jÄ… Sophie podczas... ZamilkÅ‚, zmieszany. No có\, w ka\dym razie nie byÅ‚a z tego powodu szczęśliwa. Przykro mi mruknęła Sophie, wysuwajÄ…c siÄ™ z jego ramion. Mam nadziejÄ™, \e trafiÅ‚a celnie. PoczuÅ‚a siÄ™ zraniona. WiedziaÅ‚a, \e w \yciu Marka przez te wszystkie lata byÅ‚y inne kobiety. Merry Adamson mówiÅ‚a o nich bez ogródek. Ale a\ do tej pory nie wydawaÅ‚y siÄ™ jej rzeczywiste. Sophie, ja... WyciÄ…gnęła w jego stronÄ™ rozpostartÄ… dÅ‚oÅ„. PrzestaÅ„! Nic nie mów. DaÅ‚eÅ› mi jasno do zrozumienia, \e nic nas nie wiÄ…\e. Obydwoje byliÅ›my wolni. ObróciÅ‚a siÄ™ na piÄ™cie i poszÅ‚a do drzwi. IdÄ™ podgrzać coÅ› na kolacjÄ™ rzuciÅ‚a z furiÄ…. W kuchni zajęła siÄ™ nakrywaniem do stoÅ‚u. W chwilÄ™ pózniej Marco doÅ‚Ä…czyÅ‚ do niej. Ani sÅ‚owem nie wróciÅ‚ do poprzedniej rozmowy. Podczas kolacji prawie nie rozmawiali, zamienili jedynie kilka zdawkowych, uprzejmych słów. Marco pomógÅ‚ jej posprzÄ…tać ze stoÅ‚u i wÅ‚o\yć naczynia do zmywarki. UderzyÅ‚o jÄ…, \e zawsze pomagaÅ‚ w kuchni, nigdy nie oczekiwaÅ‚, \e ona bÄ™dzie go obsÅ‚ugiwać. W gruncie rzeczy czÄ™sto dziaÅ‚o siÄ™ odwrotnie. Marco byÅ‚ niezÅ‚ym kucharzem i czasami przyrzÄ…dzaÅ‚ kolacjÄ™ przed jej powrotem z pracy. ZatrzymaÅ‚a na nim wzrok. SiÄ™gaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie na półkÄ™ po kieliszki do wina. Nawet ze Å›cierkÄ… przewieszonÄ… przez ramiÄ™ byÅ‚ nieopisanie mÄ™ski. MiaÅ‚ na sobie szorty w kolorze khaki. PrzestaÅ‚a ju\ zauwa\ać jego pokryte bliznami kolano. Naraz do oczu napÅ‚ynęły jej Å‚zy. OdwróciÅ‚a siÄ™ szybko, by je ukryć. Czasami miaÅ‚a ochotÄ™ go udusić, ale przecie\ go kochaÅ‚a. KochaÅ‚a go przez caÅ‚e swoje \ycie. Jak mogÅ‚aby siÄ™ go wyrzec? Odpowiedz jednak byÅ‚a prosta. MusiaÅ‚a to zrobić. WiedziaÅ‚a, \e pewnego dnia on znów odejdzie, a wtedy ona po\egna go z uÅ›miechem, choćby serce jej miaÅ‚o pÄ™knąć. WeszÅ‚a w ten zwiÄ…zek z otwartymi oczami i wiedziaÅ‚a, czego mo\e oczekiwać. ByÅ‚a pewna, \e Marco przestanie mówić o maÅ‚\eÅ„stwie, gdy jego noga stanie siÄ™ w miarÄ™ sprawna i uÅ›wiadomi sobie, \e nie musi spÄ™dzać caÅ‚ego \ycia w Chicago. Sophie nie wierzyÅ‚a, by podró\e ju\ na zawsze miaÅ‚y siÄ™ stać dla niego zamkniÄ™tym rozdziaÅ‚em \ycia. PozwalaÅ‚ jej na uniki, godziÅ‚ siÄ™ z jej rezerwÄ…, a\ do chwili gdy zgasili Å›wiatÅ‚o i uÅ‚o\yli siÄ™ do snu. Jednak tutaj, w łó\ku, nie zamierzaÅ‚ pozwolić siÄ™ zignorować. WyciÄ…gnÄ…Å‚ dÅ‚oÅ„, wziÄ…Å‚ jÄ… za rÄ™kÄ™ i poczuÅ‚, jak dotyk jej drobnych palców rozluznia obrÄ™cz zaciÅ›niÄ™tÄ… wokół jego serca. Nie chciaÅ‚ jej ranić. Ka\de z nich w ciÄ…gu ostatnich lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|