[ Pobierz całość w formacie PDF ]
195 - Tak - przytaknęła w roztargnieniu Diana. - Powiedz, czy to nie Susannah właśnie odjechała? - Tak. - Nie rozumiem, czemu nie zajrzała do mnie. - Spieszyła się do matki - wyjaśnił i zmarszczył brwi w zamyśleniu. - Wygląda na to, że porządnie się potłukła. - Eliza? - zapytał pastor z nagłą troską w głosie. - Z tego co mówiła Susannah, nic nie jest złamane. Nic też nie wskazuje na wewnętrzne obrażenia. Ale cierpi na ostre bóle. Czasami wręcz nie do zniesienia. Widocznie musiał zostać uszkodzony nerw. Dałem Susannah morfinę. To powinno osłabić ból. - Sądzisz, że to coś poważnego? - zapytała Diana. - Trudno powiedzieć. Najlepszym lekarstwem na to jest odpoczynek. Susannah obiecała, że będzie mnie informować o stanie zdrowia matki. Zachodzące słońce zabarwiło niebo purpurą i powoli zapadał zmrok, kiedy Susannah dotarła wreszcie do domu. Lije wyszedł jej na spotkanie. - Zacząłem się już zastanawiać, co się z tobą stało. Masz? - Tak. Starczy na tydzień - odpowiedziała. Podszedł do nich Deu. - Zajmę się wozem i mułem, panienko - powiedział. - Dziękuję, Deu. - Oddała mu lejce i przesunęła się na bok, gdzie czekał Lije, by pomóc jej wysiąść. - Jak on się czuje? Bez zmian. Ruszyli razem do domu. Natychmiast zbiegli się wszyscy domownicy. Zamiast odpowiadać na setki pytań, wyjęła pudełeczko z kieszeni. - Dzięki Bogu - odetchnęła z ulgą Tempie, ściskając Elizę za rękę. - To morfina - poinformowała Susannah. - Major Clark ostrzegł mnie, że to silniejszy środek od laudanum i trzeba go podawać w ściśle określonych dawkach. - Miałaś jakieś kłopoty ze zdobyciem? - zapytała Eliza. 152 - %7ładnych. Na szczęście doktor uwierzył w tę historię o twoim upadku - odparła z uśmiechem, po czym zawahała się. - Spotkałam Alek-sa. - Natychmiast wyczuła na sobie ostry wzrok Lijego. - Naprawdę? - wykrzyknęła Sorrel i dodała ze skargą w głosie: -Szkoda, że nie pojechałam z tobą do fortu. Ja... Lecz Susannah nie zwracała na nią uwagi. - Niestety, mam złe wieści. Kipp został zabity. 196 Z gardła Tempie wydarł się jęk rozpaczy i protestu. Eliza otoczyła ją ramieniem. - Musimy wierzyć, że po latach nienawiści Kipp w końcu znalazł spokój. Myślom Lijego daleko było do miłosierdzia. Zostawił panie i wrócił do pokoju ojca. Przy łóżku siedziała Phoebe z łyżeczką i miseczką gęstej papki w ręku. Ojciec leżał podparty na poduszkach i oddychał spazmatycznie. Oczy miał zamknięte. - Zjadł coś? - zapytał Lije, zaglądając do miseczki. - Trochę - odpowiedziała, lecz wyraz jej twarzy mówił, że bardzo mało. - Ja go teraz pokarmię. Idz na dół i powiedz matce, że zostanę przy nim. Niech zje kolację ze wszystkimi. Podała mu łyżkę i miskę. - Powinien jeść, inaczej nie odzyska sił. Dostrzegł troskę w jej oczach i skinął głową. - Spróbuję go namówić. - Usiadł, nabrał na łyżkę trochę papki i przytknął ojcu do ust. - Zjedz trochę - powiedział, kiedy Phoebe wyszła z pokoju. Blade z trudem otworzył oczy. - Lije? - wyszeptał ochryple. Lije natychmiast wsunął mu łyżeczkę do ust. - Tak, to j a. A teraz j edz. - Cofnął łyżeczkę i zebrał resztki j edzenia z górnej wargi. Zaczekał, aż Blade przełknie, po czym ponownie napełnił łyżeczkę papką. - Nie przypuszczałem, że... tak może... boleć. - Nie mów, tylko jedz. - Ponownie wsunął mu łyżeczkę do ust i zaczekał, aż ojciec nieco odpocznie. Po trzech porcjach Blade ponownie otworzył oczy. - Matka... Kipp? Lije nie miał żadnego kłopotu ze zrozumieniem, o co ojciec pyta. - Wie tylko, że Kipp nie żyje. Jeśli o mnie chodzi, to na tym bym poprzestał. Nie trzeba przysparzać jej bólu. - Nabrał kolejną porcję papki. -Niech myśli, co chce. Kipp nie żyje. Tylko ty jeden wiesz, co się stało. Na czole chorego pojawiła się zmarszczka. - Alex... Lije zatrzymał łyżeczkę w pół drogi. - Alextambył? Blade ledwo dostrzegalnie skinął głową. Lije zaklął pod nosem i zacisnął gniewnie usta. Wiedział, że Alex na pewno nie będzie trzymał języka za zębami. 197 - Zaczekaj. - Przyszło mu nagle coś do głowy. - Kto do ciebie strzelił? Kipp czy Alex? 153 - Nie wiem... - Blade poruszył lekko głową. - Kipp nie żyje... To musiał być... Alex. - Alex. - Lije poczuł, jak rośnie w nim gorycz i gniew. A więc nic się nie skończyło. Zmierć Kippa niczego nie załatwiła. 22 P, orywisty, północno-zachodni wiatr wzbijał w górę tumany kurzu i liści. Co chwila silny poryw targał jadącą Traktem Teksańskim kolaską. Mrużąc oczy przed kurzem, Diana trzymała siej edną ręką poręczy, a drugą przytrzymywała kapelusz. - Jesteśmy prawie na miejscu. - Wiatr tłumił głos wielebnego Cole^. - To dobrze. Nadciąga burza. Diana spojrzała w niebo. - Nie widać żadnej chmury. - Na razie. - Wskazał głową na zachód, gdzie horyzont zasłaniały czarne chmury. - Burza o tej porze roku? - Zbyt długo jednak mieszkała w tej części kraju, by nie wiedzieć, że burze potrafią zdarzać się tu o każdej porze roku, nawet zimą. A teraz mieli wrzesień. - Powietrze mimo wiatru jest parne i duszne. Dostrzegł skręt ku dworowi Stuartów i po chwili jechał już aleją dojazdową. Nielitościwy wiatr dmuchał im teraz plecy. Buda kolaski tłumiła jego porywy. Diana odetchnęła z długo oczekiwaną ulgą. Koń parsknął z zadowoleniem i przyspieszył, jakby wyczuwając, że cel przeznaczenia jest bliski. Wkrótce ukazał się dom Stuartów, otoczony chylącymi się drzewami i częściowo zasłonięty chmurą wzbijanego piasku. Diana patrzyła na niego. Natychmiast ogarnęły ją wspomnienia, niebezpieczne i wciąż żywe. - Mam nadzieję, że Elizie się polepszyło - powiedziała, starając się myśleć o czymś innym. - Ten upadek to jeszcze jeden powód, żeby przenieść się bliżej fortu - powiedział pastor Cole. - W tak niepewnych czasach niebezpiecznie jest mieszkać na takim odludziu. 198 - Tempie na pewno nie zgodziłaby się opuścić domu. - Jeśli ona zostanie, zostaną też Eliza i Susannah. To trzy uparte kobiety.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|