[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dotrzymać obietnicy danej Nikosowi, zamiast narkotyzować się władzą, jakby nie było w życiu nic ważniejszego. Cóż, otrzymał od losu okrutną nauczkę. Louisa nie odebrała w Anglii żadnego z jego licznych telefonów. Kiedy poleciał do Londynu, żeby się z nią zobaczyć, jej rodzice oświadczyli mu ze śmiertelnym chłodem, że nie chce go widzieć ani z nim rozmawiać. Gdy po tym kopniaku w tyłek wrócił do Aten, pił przez dwa tygodnie. Odwróciwszy się, zobaczył, że przykucnęła przed grobem Nikosa, końcami palców dotknęła ust i przeniosła pocałunek na biały marmur płyty. Poczuł ucisk w krtani, boleśnie wstrząśnięty tym widokiem. Co dalej? - zastanawiał się posępnie. Co z nimi będzie? Nie wierzył w to zimne spojrzenie, jakim go poczęstowała odchodząc. Jeszcze nie koniec między nimi. Daleko do tego. Im szybciej Louisa przyjmie to do wia- domości, tym lepiej. Podbiegł do niej, nim zdążyła odejść. - Odwiozę cię do hotelu. - Pójdę pieszo. - Pragnę cię poinformować - rzekł cicho jedwabnym głosem - że przy wejściu do kaplicy stoi ksiądz Lukas i przypatruje się nam. Chyba nie chciałabyś, żeby plotkarze mieli używanie, rozpowiadając, żeśmy się posprzeczali nad grobem na- szego syna? Louisa sprawdziła szybko kątem oka, że Andreas mówi prawdę, i ustąpiła, S R lecz przesądziły o tym przede wszystkim słowa, którymi zakończył zdanie. Słowa o grobie naszego syna". - Zgoda - przystała niechętnie. - Możesz mnie odwiezć. - Dziękuję ci - powiedział, przeciągając zgłoski, po czym ujął ją jedną dłonią w pasie i schyliwszy się, poprawiał drugą ustawienie na występie płyty nagrobnej samochodzika, który wcale takiej korekty nie wymagał. Louisa udawała, że nie widzi, jak przez kilka sekund manewrował autkiem, ale oczy jej się zaszkliły i gardło ścisnęły łzy. Wiedziała, że to przydługie dotknię- cie zabawki było odpowiednikiem czułego pocałunku, jakim przed chwilą poże- gnała się z Nikosem. - Chodzmy już - ponaglił ją, kierując się na parking. - Może powinniśmy porozmawiać z księdzem - wyjąkała Louisa poprzez dła- wiące ją łzy. - Nie sądzę, żeby akurat dzisiaj była odpowiednia pora - odparł cicho. - Chyba że chciałabyś go poprosić o jak najszybszy termin odnowienia naszych zaślubin - powiedział sardonicznie. Ta nieoczekiwana uwaga sprawiła, że Louisa przeszła momentalnie od łez do furii, którą stłumiła w sobie tylko przez wzgląd na bliskość księdza Lukasa. - Mam zamiar traktować tę wypowiedz za niebyłą - syknęła ze złością. - Dzięki temu twój szykowny garniturek nie zostanie splamiony krwią. - Czy mam przez to rozumieć, że nie odpowiadałoby ci odnowienie naszych zaślubin? - spytał swobodnym tonem. - Nie odpowiada mi w ogóle twoje towarzystwo - wypaliła. - Wtedy w nocy na wzgórzu jakoś ci ono nie przeszkadzało. - Twoja arogancja przekracza wszelkie granice, uważam żarty na ten temat za niedopuszczalne. - Bynajmniej nie żartowałem. - W takim razie jesteś niespełna rozumu, licząc, że zgodzę się na coś takiego S R jak powtórka naszego ślubu. - Nie pozwolę, żeby moje dziecko pochodziło z nieprawego łoża. Rozwód jest zatem wykluczony. Co nam pozostaje? Rozwód...? Dzwięk tego słowa wstrząsnął nią do głębi. Jakby na pełnej szybkości walnęła samochodem w mur. Długie godziny łamała sobie głowę nad sposobem wyjścia z sytuacji, a nie wzięła pod uwagę rozwodu! Dlaczego? Zatrzymała się gwałtownie na środku parkingu. Rozwód, powtórzyła w du- chu. Definitywne rozwiązanie. To miało sens. Oboje odzyskaliby całkowitą wol- ność. Tylko dlaczego tak się fatalnie poczuła? Andreas stanął przed nią, położył jej dłonie na ramionach. - Uspokój się. Przecież nie... - urwał nagle, zmarszczył brwi i dotknął lekko palcami jej twarzy. - Jak długo siedziałaś na słońcu? - zapytał. - Nie jestem w ciąży, Andreasie - wyszeptała. - Jesteś rozpalona. To lekkomyślność wystawiać się tak długo na słońce i... - Nie jestem w ciąży - powtórzyła. - Ale poważnie się obawiasz, że może jesteś - odparł, wpatrując się w jej sze- roko otwarte, niespokojne oczy. - W przeciwnym razie nie stałabyś tak długo przed apteką, odstępując w końcu od swego zamiaru. Tego już było dla niej za wiele. - Kazałeś mnie śledzić! - prychnęła. Andreas nie uważał za stosowne zaprzeczać. Wziął ją mocno za ramię i podprowadził do samochodu. - Wsiadaj! - rzucił, otwierając drzwi. Gdy się odwróciła, by zaprotestować, poraził ją surowy, twardy wyraz jego twarzy. I nagle doznała olśnienia. Najwidoczniej podczas tych kilku dni, gdy go nie S R było na wyspie, powziął jakąś ważną decyzję. - Dlaczego? - spytała drżącym głosem. - Bo nie mam zamiaru wdawać się tu z tobą w słowny pojedynek. - Nie bądz taki...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|