Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Trzymamy siê razem  uprzedziÅ‚ Kendalla Winterbotham.  Idziemy
od domu do domu, zaczynamy od najbli¿szego  dodaÅ‚ szeptem.
 Tak jest.
 Denerwujesz siê, Kendall?
 Nie.
 Mhm.
Winterbotham otworzył drzwi po stronie kierowcy.
Zaczêli skradaæ siê ku pierwszemu z brzegu domostwu  ramiê w ra-
miê, ka¿dy z broni¹ w rêku. Nagle zakaszlaÅ‚ uruchamiany gdzieS niedaleko
silnik samochodu. Winterbotham zmarszczyÅ‚ brwi: sk¹d mógÅ‚ dobiegaæ ten
dxwiêk? WzniósÅ‚ siê wy¿ej, za chwilê znów ScichÅ‚. GdzieS blisko, uznaÅ‚,
wci¹¿ jednak nie widz¹c pojazdu.
120
K¹tem oka dostrzegÅ‚ jakiS ruch. ZÅ‚apaÅ‚ Kendalla za koÅ‚nierz i pchn¹Å‚ go
do przodu, rzucaj¹c siê obok niego na ziemiê.
Ciê¿arówka z wyÅ‚¹czonymi reflektorami minêÅ‚a ich dosÅ‚ownie o wÅ‚os,
wlok¹c za sob¹ obÅ‚ok oleistych spalin.
Winterbotham zerwaÅ‚ siê na nogi i otrzepaÅ‚; Kendall wstaÅ‚ bez poSpiechu.
 Sprawdx domy  poleciÅ‚ mu Winterbotham.  Mo¿e ktoS potrzebuje
pomocy.
Ale oszoÅ‚omiony Kendall gapiÅ‚ siê na ciê¿arówkê, jakby w ogóle go nie
słyszał.
 Sprawdx domy, do diabła! Kendall!
Winterbotham szturchn¹Å‚ go, a sam biegiem rzuciÅ‚ siê w kierunku bentleya.
Silnik pracowaÅ‚ gÅ‚oSno, z wyraxnym wysiÅ‚kiem, pluj¹c kÅ‚êbami czarne-
go, smolistego dymu. Katarina staraÅ‚a siê odci¹æ od haÅ‚asu; musiaÅ‚a zebraæ
mySli.
Czy powinna jechaæ ciê¿arówk¹ najdalej, jak siê da? Czy raczej zosta-
wiæ j¹ i uciekaæ pieszo?
PostanowiÅ‚a na razie zatrzymaæ wóz. PierScieñ obÅ‚awy pewnie wÅ‚aSnie
siê zaciskaÅ‚; gdyby uciekaÅ‚a na piechotê, Å‚atwo by j¹ dostali.
SkrêciÅ‚a w prawo, na północ, i dodaÅ‚a gazu. RobiÅ‚o siê coraz ciemniej.
Samochód podskakiwaÅ‚ na starej, wyboistej drodze, tak ¿e dwa razy omal
nie zjechaÅ‚a do biegn¹cego równolegle do niej rowu. Za ka¿dym razem z naj-
wy¿szym trudem wracaÅ‚a na drogê, wzniecaj¹c tumany kurzu. PoczuÅ‚aby
siê trochê bezpieczniej, gdyby wÅ‚¹czyÅ‚a reflektory, ale tego w ¿adnym razie
nie chciaÅ‚a ryzykowaæ.
Nie panikuj, tylko mySl!
Mo¿e jednak powinna zostawiæ auto i schowaæ siê gdzieS wSród pól?
A jeSli maj¹ psy? BaÅ‚a siê psów, chocia¿ Hagen nauczyÅ‚ j¹, jak sobie z nimi
radziæ& Ale nie, wiatr za czêsto siê zmieniaÅ‚ i prêdzej czy póxniej straciÅ‚a-
by orientacjê. Najlepiej byÅ‚oby&
No wÅ‚aSnie, kto to mógÅ‚ wiedzieæ? Bo Katarina na pewno nie.
To był jej koniec.
 Psiakrew!  zaklêÅ‚a gÅ‚oSno.  MySl, do diabÅ‚a!
MiaÅ‚a ochotê na papierosa, ale torebka zostaÅ‚a w walizce w poci¹gu.
Przecie¿ ona, Katarina Heinrich, byÅ‚a od nich lepsza  poradziÅ‚aby so-
bie z dziesiêcioma, dwunastoma naraz. Tylko ¿e tym razem mieli jeszcze
wiêcej ludzi; dopadn¹ j¹ i rozszarpi¹ jak psy walcz¹ce o smakowit¹ koSæ.
WytarÅ‚a nos rêk¹.
Rany boskie, nie panikuj tak. Zacznij wreszcie mySleæ!
121
Nie ma co: to koniec.
¯aden koniec!
Bêd¹ blokady na drogach? Na pewno. I to niedaleko st¹d. Nawet gdyby
siê przedarÅ‚a  nie s¹dziÅ‚a, by byÅ‚o to w ogóle mo¿liwe, ale gdyby  w oko-
licy znajdowaÅ‚y siê tysi¹ce ¿oÅ‚nierzy, a wraz z nimi przyjechaÅ‚y setki czoÅ‚-
gów, transporterów i d¿ipów. W koñcu zablokuj¹ drogê wozem, którego nie
zdoÅ‚a staranowaæ.
Je¿eli zostawiê auto, pomySlaÅ‚a, dopadn¹ mnie psy. Je¿eli bêdê nim je-
chaæ, w koñcu wyr¿nê w czoÅ‚g.
A mo¿e nie jechaæ drog¹?
Wtedy poruszaÅ‚aby siê jeszcze wolniej; zyskaÅ‚aby mo¿e kilka minut,
zanim zorientowaliby siê, co zrobiÅ‚a, ale wcale nie byÅ‚oby jej Å‚atwiej prze-
drzeæ siê przez drug¹ obÅ‚awê.
Nagle dobiegÅ‚ j¹ niski, bucz¹cy dxwiêk. NastawiÅ‚a ucha, a wtedy bucze-
nie przeszÅ‚o w wysoki, przeszywaj¹cy wizg. Zadr¿aÅ‚a: to syreny wyÅ‚y na
alarm. Z jej powodu? Czy teraz wszyscy w tym zapomnianym przez Boga
i ludzi zak¹tku Anglii zaczn¹ jej szukaæ? A jak znajd¹, to powiesz¹! Tak, na
pewno: powiesz¹, powiesz¹, powiesz¹. Przez chwilê w to uwierzyÅ‚a i daÅ‚a
siê porwaæ fali paniki.
A potem ciemnoSæ przeszyÅ‚y snopy SwiatÅ‚a: szperacze. Cztery, szeSæ,
dwanaScie. RozlegÅ‚ siê rytmiczny terkot dziaÅ‚ek przeciwlotniczych.
To faktycznie alarm, pomySlała, ale przeciwlotniczy.
Z daleka dolatywaÅ‚ basowy pomruk samolotów. WykrêciÅ‚a gÅ‚owê, ¿eby
przez boczne okienko spojrzeæ w niebo.
Po co Niemcy mieliby bombardowaæ takie pustkowie?
Tory kolejowe, przypomniaÅ‚a sobie, na pewno chc¹ zniszczyæ tory.
Bomby przerw¹ sieæ obÅ‚awy.
SzarpnêÅ‚a mocno kierownicê, zjechaÅ‚a z drogi i ruszyÅ‚a na zachód, na
przełaj przez kamieniste pole.
Kiedy spadły pierwsze bomby, Winterbotham zjechał bentleyem na po-
bocze i patrzył.
PadaÅ‚y Å‚ukiem jakieS dwanaScie, mo¿e piêtnaScie kilometrów na zachód
od niego. Czyli celowali w tory. CzêSæ samolotów poleci te¿ pewnie nad
rafineriê, je¿eli zostanie im coS do zrzucenia.
Z rêkoma wspartymi na kierownicy patrzyÅ‚ na przeszywaj¹ce mrok gej-
zery ognia i usilnie staraÅ‚ siê mySleæ.
Gdyby nie zjechaÅ‚a z drogi, dawno by ju¿ j¹ dogoniÅ‚  bentley z pewno-
Sci¹ jexdziÅ‚ szybciej od zdezelowanej ciê¿arówki. Czyli pojechaÅ‚a gdzieS na
122
przeÅ‚aj. Tylko po co? Przecie¿ przez pola bêdzie jechaæ du¿o wolniej. Jak
daleko mogÅ‚a dotrzeæ?
Postaw siê na jej miejscu, przykazaÅ‚ sobie w duchu. Sieæ siê zaciska,
czasu coraz mniej, nie masz dok¹d iSæ.
W oddali wybuchÅ‚a nastêpna seria bomb. Pod niebo wzbiÅ‚y siê sÅ‚upy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]




Powered by MyScript