Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawda zawsze wytknie, co trzeba, ale też trzyma całe towarzystwo w kupie i w razie
czego mówi, jak naprawdę sprawy stoją, kiedy przychodzi do nas prawdziwy kryzys
energetyczny, przed którym tak alarmująco ostrzegali ludzie z Klubu Rzymskiego, i
wszyscy uważają, że mają prawo dostawać fiksum-dyrdum.  Więc posłuchajcie
wszyscy  powiedziałam przez telefon  wiecie, że od dawien dawna spodziewałam
się końca wzrostu. No i masz, babo, placek. Ale to jeszcze nie powód, żeby
spuszczać nos na kwintę, nawet jeśli jutro jest Zwięto Zmarłych. Będzie
obowiązywał, na przyszłość w każdą niedzielę, surowy zakaz jazdy samochodem.
Wobec tego zrobimy rodzinną wycieczkę. Jasne, że pieszo. Najpierw pojedziemy
tramwajem do końca i od pętli trójki pójdziemy sobie spacerkiem, przecież wokół
Kassel mamy takie piękne lasy. A więc do Jastrzębiego Boru!
Ale zrobił się szum.  A jak będzie padać?  Jakby rzeczywiście lało, to dojdziemy
tylko do pałacu Wilhelmashóhe, obejrzymy sobie Rembrandty i inne obrazki, po czym
na piechotę wrócimy.  My już znamy te stare malunki.  A kto to w listopadzie
chodzi po lesie, kiedy na drzewach nie ma już ani jednego liścia?  Jak już ma to być
dzień rodzinny, to chodzmy wszyscy razem do kina&  Albo spotkajmy się u
Eberharda, zapalimy kominek w bawialni i wszyscy sobie przyjemnie posiedzimy&
 Nic z tego!  odrzekłam.  Bez wykrętów. Dzieci już się cieszą.  I tak to całą
gromadą, początkowo w mżawce, w kurtkach od deszczu i gumowych butach,
powędrowaliśmy od pętli Druseltal do Jastrzębiego Boru, który nawet ogołocony z
liści zachowuje swoje piękno. Przez dwie godziny szliśmy to pod górę, to z góry. Z
daleka widzieliśmy nawet sarny, jak spoglądały, a potem pierzchły nagle. A ja
objaśniałam dzieciom drzewa:  To jest buk. A to tutaj to dąb. A drzewa iglaste tam
wysoko mają już nadżarte wierzchołki. To sprawa przemysłu i wielu, o wiele zbyt
wielu aut. To przez spaliny, rozumiecie?
A potem pokazywałam dzieciom żołędzie i buczynę i opowiadałam, jak w czasie
wojny zbieraliśmy żołędzie i buczynę. I widzieliśmy wiewiórki biegające po pniach
drzew to w górę, to w dół. Jak było pięknie! Potem jednak deszcz się wzmógł i
biegiem schroniliśmy się w gospodzie, gdzie ja, zła teściowa i dobra babcia,
zaprosiłam cały klan na kawę i ciastka. Dla dzieci była lemoniada. I jasne, była też
wódeczka.  Dzisiaj to nawet kierowcy mogą się napić!  nabijałam się z moich
szanownych zięciów. A dzieciom musiałam opowiadać, czego to jeszcze w czasie
wojny brakowało, nie tylko benzyny, i że z buczyny, jak się jej dużo nazbierało,
można wycisnąć prawdziwy olej jadalny.
Ale niech pani mnie nie pyta, co się działo potem. Nie zna pani moich zięciów. Jacy
tam wdzięczni. Pyskowali na niedorzeczną bieganinę przy pieskiej pogodzie. Poza
tym ja  sentymentalnie gloryfikując gospodarkę niedoborów dałam dzieciom
rzekomo zły przykład.  Nie żyjemy w epoce kamiennej!  wrzeszczał Heinz-Dieter. A
Eberhard, który przy każdej niestosownej okazji powołuje się na swój liberalizm,
pożarł się z Gudrun, moją najstarszą, tak że w końcu z pościelą wyniósł się z
sypialni. I niech pani zgadnie, gdzie biedak spał. Racja, w garażu. I to w swoim
starym oplu, którego co niedziela pucuje i pucuje.
1974
Jak to jest, kiedy człowiek przed telewizorem czuje swoją dwoistość? Ktoś nawykły
do dwutorowego poruszania się nie powinien właściwie być zdeprymowany, skoro
tylko przy jakiejś specjalnej okazji przekona się, że jego ja jest przepołowione. Nie
tylko w okresie ciężkiego szkolenia, lecz również przez praktykę uczył się zarządzać
tą podwójną jaznią. I pózniej, jak już odsiedział cztery lata w zakładzie karnym
Rheinbach i dopiero wtedy, po długotrwałych staraniach, postanowieniem małej izby
karnej dostał zgodę na korzystanie z własnego aparatu telewizyjnego, dawno zdawał
sobie sprawę ze swego życia w rozdwojeniu, ale w siedemdziesiątym czwartym,
kiedy jeszcze przebywał w kolońskim więzieniu Ossendorf jako więzień śledczy i na
czas piłkarskich mistrzostw świata bez problemu uzyskał pozwolenie na telewizor w
celi, wydarzenia na ekranie były jednak pod niejednym względem powodem mojego
rozdarcia.
Nie wówczas, kiedy Polacy w deszczu przypominającym potop rozegrali
fantastyczny mecz, nie wówczas, kiedy uzyskało się zwycięstwo nad Australią i bądz
co bądz remis z Chile, stało się to, kiedy Niemcy grały z Niemcami. Za kogo trzymało
się kciuki? Za kim byłem ja albo ja? Z którą ze stron wypadało się radować? Co, jaki
konflikt wewnętrzny wybuchnął we mnie, jakie pola sił mnie rozszarpywały, kiedy
Sparwasser strzelił bramkę?
Dla nas? Przeciwko nam? Jako że każdego przedpołudnia wożono mnie na
przesłuchanie do Bad Godesberg, federalny urząd kryminalny mógłby był wiedzieć,
że te i podobne próby rozchwiania nie są mi obce. Ale właściwie nie były to próby
rozchwiania, lecz zachowanie powiązane z niemiecką dwupaństwowością, którego
kontynuacja stanowiła podwójny obowiązek. Dopóki dane mi było w dwojaki sposób
wykazywać się w roli najbardziej godnego zaufania referenta kanclerza, a na dodatek
rozmówcy w sytuacjach sam na sam, wytrzymywałem to napięcie i nie odczuwałem
go jako konfliktu, zwłaszcza że nie tylko kanclerz był zadowolony z moich osiągnięć,
lecz również berlińska centrala przez łączników okazywała mi zadowolenie, a moja
praca zyskała pochwałę na najwyższym szczeblu, z ust towarzysza Miszy. Miało się
pewność, że między nim, który uważał się za  kanclerza pokoju , a mną, który
wypełniałem misję  wywiadowcy pokoju , istniała produktywna harmonia. Były to
dobre czasy, w których w kwestii pokoju fakty z życia kanclerza współgrały z
terminami jego referenta. W każdej chwili człowiek był pełen zapału i gotów do usług.
I oto byłem w rozterce, kiedy 22 czerwca na hamburskim Volksparkstadion w
obecności przeszło sześćdziesięciu tysięcy widzów rozpoczął się mecz NRD  RFN.
Co prawda pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowo, ale gdy mały, zwrotny
Müller w 40 minucie o maÅ‚y wÅ‚os nie zdobyÅ‚ prowadzenia dla Republiki Federalnej [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]




Powered by MyScript