Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żadnych nazwisk i adresów w Würzburgu. Mam po temu konkretne powody.
 Respektuję twoje powody, Ludwig  powiedziałem  jednak pozwól, że
cię jeszcze o coś zapytam. Przedwczoraj mówiłeś o wzburzeniu, jakie ten obraz
wywołał, kiedy go wystawiono. Gdzie? Mówiłeś, że ludzie chcieli go spalić. Kie-
dy?
 Plotka. Pogłoski. Bardzo stara plotka. Bardzo stare pogłoski. Nie powinie-
nem był powtarzać czegoś takiego.
 Ale chciałbym wiedzieć.
 Nie ma tu co wiedzieć. Ludzie wymyślają niestworzone brednie. Ludzie
przesadzajÄ….
Ludwig wstał, więc wstałem także. Wiedziałem, że nasza rozmowa skończyła
się. Odprowadził mnie do drzwi biura.
 Nic nie odkryjesz w zwiÄ…zku z tym malarzem Rohlmannem  powie-
dział.  Ale po powrocie przyjdz do mnie na obiad. Chętnie posłucham twoich
wrażeń z podróży.
Uśmiechnąłem się na to. Nie miałem nic odkryć, ale on wolał się upewnić, że
z nikim nie będzie dzielił owego  niczego .
 Oczywiście, Ludwig  odrzekłem.  Porozmawiamy, kiedy wrócę.
Przypomniało mi się coś, co powinno było przypomnieć mi się wcześniej.
 Nie widziałem tu dziś Roberta. Czy on nie chory?
 Tak  powiedział Ludwig głosem zdławionym.  Bardzo chory. W żad-
nym razie nie należało pokazywać mu tego obrazu. Był takim szczęśliwym czło-
wiekiem. Neil Carlton zawiódł mnie. Już nie jest moim przyjacielem.
 On jest twoim przyjacielem, Ludwig. Musiał wiedzieć, czy czarny też znaj-
dzie na tym obrazie siebie. Albo przynajmniej uważał, że musi wiedzieć.
Ludwig lekko potrząsnął głową.
 No, życzę ci przyjemnej podróży. Tylko na pewno odezwij się po powrocie.
Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i znowu wyszedłem na ulicę, w ten hałas
i odór, w tę nierzeczywistość. Na swój sposób, to także było obrazem namalowa-
30
nym przez jakiegoś czarnoksiężnika. Znikało, kiedy człowiek od tego odchodził,
ale dopóki pozostawał w krainie tych wielkomiejskich mocy, oddziaływało tysią-
cem swoich sposobów.
Wszystko zdawało się wskazywać, że niedobrze jest z moim i tak niezbyt
zdrowym rozsądkiem. I że chyba muszę wyjechać, obojętne dokąd.
ROZDZIAA TRZECI
Miasteczko Friedheim leży na uboczu, z dala od linii kolejowej i od autostra-
dy. Można tam dojechać z Monachium tylko autobusem kursującym dwa razy
dziennie. Ten dworzec autobusowy mieścił się na nie znanej mi bocznej ulicy.
Mieszkałem kiedyś w Monachium, przez dwa miesiące, ale jakoś nigdy o tej uli-
cy ani o tym dworcu autobusowym nie słyszałem. Bilet sprzedał mi jowialny gru-
bas za niskim kontuarem. Wiszące za jego plecami kolorowe plakaty nawoływa-
ły do zwiedzania jakichś miasteczek o dziwacznie obcych nazwach. Na długich
ławkach siedziało kilka osób. Nie wiedziałem, czy czekają na autobus właśnie
do Friedheim, i wcale mnie to nie obchodziło. Nie byłem w nastroju towarzy-
skim. Gruby kasjer powiedział, że do Friedheim jedzie autobus numer jedenaście.
Na ścianie za tymi długimi ławkami wisiała tablica z rozkładem jazdy wypisa-
nym kredą. Odczytałem, że autobus numer jedenaście odjeżdża za piętnaście mi-
nut. Ponieważ był to autobus niemiecki, odjazd nie mógłby nastąpić ani o minutę
wcześniej czy pózniej. Z całą pewnością miałem dokładnie kwadrans czasu.
Przed dworcem stały trzy autobusy, ten z numerem jedenaście, pierwszy
w szeregu, jak gdyby miał prowadzić, stary autobus, ale nie odrapany. Chociaż
świeżość jego młodości minęła, pozostał schludny. Czekał bez kierowcy, bez pa-
sażerów, pusty, z drzwiami otwartymi. Wsiadłem. Swoją jedyną torbę, dosyć du-
żą, postawiłem na podłodze pod tylną szybą i zająłem na przodzie najlepsze miej-
sce oddzielone przejściem od miejsca kierowcy, z widokiem przez przednią szybę
i przez okno z boku. Gotów do jazdy mogłem spokojnie siedzieć.
Ta dziewczyna przyszła w niecałe pięć minut po mnie. Rosły młodzieniaszek
niósł jej bagaż, dwie duże walizki i jedną małą. Ona sama niosła czarną toreb-
kę damską średniej wielkości oraz torbę linii lotniczych Pan-American. Przed
drzwiami autobusu zawahała się i zajrzała z powątpiewaniem. To, że ja jestem,
nie rozproszyło jej wątpliwości.
 Czy to autobus do Friedheim?  zapytała. Ponieważ zapytała po niemiec-
ku, odpowiedziałem po niemiecku również.
 Tak mi powiedziano.
Bynajmniej nie uspokoiłem jej tym. Doznałem wrażenia, że ona nie widzi
mnie, jest tylko świadoma czyjejś obecności w autobusie i koniec.
32
 Dziwne  powiedziała.  Jeszcze nie ma kierowcy. Przecież ten autobus
ma odjechać za sześć minut.
 Za osiem.
Wtedy popatrzyła na mnie rzeczywiście. Była smukła. Wspaniałe włosy spły-
wały spod szarego filcowego kapelusza z miękkim rondkiem i chyba bez szcze-
gólnie gorliwych zabiegów fryzjerskich były złociście kasztanowate. Miała ciem-
ne oczy, prosty nosek i pulchne usta, nie zmysłowe, ale ładne. Kości policzkowe
dosyć wydatne, podbródek zarysowany stanowczo, a przecież nie wysunięty.
 To jest na pewno ten autobus. Jedzie do Friedheim  potwierdził młody
siłacz z jej walizkami.
Odsunęła się od drzwi, żeby go przepuścić. Wniósł walizki do autobusu
i umieścił je przy mojej torbie. Nadal jednak stała niezadowolona, że nie ma kie-
rowcy i że autobus nie jest taki, jakiego się spodziewała.
 Ja mam najlepsze miejsce w tym wehikule  powiedziałem.  Jeżeli pani
chce, proszę usiąść tu przy mnie. Odstąpię pani okno.
Zaskoczyło ją to, że mówię po angielsku. Odwróciła głowę i spojrzała w moim
kierunku, ale znów mnie nie widząc.
 Pan jest Amerykaninem?
 Tak jak pani odgadła.
 Nie wiedziałam. Wszyscy mówią po niemiecku. Powinien był pan powie-
dzieć mi wcześniej.
 Nie mogłem. Czekałem z tym, aż zaczniemy rozmawiać.
Pstryknęła palcami.
 Oczywiście. Bo myśmy jeszcze nie rozmawiali, prawda? Nie, dziękuję.
Usiądę z drugiej strony przejścia.
 Doskonale  powiedziałem.  Cała tamta strona autobusu należy do pani.
Nadal trapił ją brak kierowcy i zajmując miejsce po drugiej stronie raczej przy-
cupnęła, niż usiadła wygodnie. Nie było w tym nic niezwykłego. Kobietom chyba
najłatwiej pokrywać nerwowość roztargnieniem. Może tak naprawdę nie obcho-
dził ją brak kierowcy, może po prostu, zmieszana, musiała jakoś sobie pofolgo-
wać. Wzruszając ramionami, odwróciłem się od niej do okna. Nie przejmowałem
się nią ani autobusem. Kierowca przyszedł na trzy minuty przed odjazdem, a ona,
zanim poprosił o pokazanie biletów, zapytała, czy to jest autobus do Friedheim.
 Jawohl  odpowiedział.
Z obowiązku czy z uprzejmości wyszwargotał nazwy dziewięciu innych mia-
steczek na trasie, po czym zabrał jej bilet i mój. Wsiadło jeszcze dwóch mężczyzn
nędznie przyodzianych, najwidoczniej stałych pasażerów, którzy przywitali się
z nim poufale. Wyruszyliśmy punktualnie.
Najpierw jechaliśmy przez nieciekawą część Monachium. Dziewczyna wier-
ciła się. Widziałem to, chociaż nie patrzyłem na nią.
 Czy pana propozycja jeszcze jest aktualna?  zapytała potulnie.
33 [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript