Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zasady nie loibię szlachty. Boję się mówić, by nie utknąć na czymś, co by
wywołało szydercze wejrzenie i protekcjonalny ukłon przy pożegnaniu. Idę ja
ścieżyną utopii, ale idę, bo iść muszę  coś odpycha mię od paniczów w modnych
kamaszach, a nie umiejących mówić o niczym tak dobrze i gładko, jak o kobietach
upadłych, koniach, kartach i patriotyzmie  szlacheckim.
Słuchałem wieczorem gry kolegi Jarońskiego, syna autora Dumek ukraińskich,
mistyka, towiańczyka. Zliczny to chłopak! Nikogo nie lubię tak dla
powierzchowności jak jego. Przy tym improwizuje on czasem w ciche wieczory...
Dziś staliśmy z Tomkiem pod jego oknami i słuchali czardasza, którym zachwycałem
się, gdy wybiegał spod palców Pade-
DZIENNIKI, TOMIK VI
rewskiego. Cichy jasny wieczór i taka muzyka... Doprawdy ten śliczny Jaroński
jest artystą. Jak ja go bardzo lubię! Twarz ma pociągłą, oliwkową i czarne,
wilgotne oczy. Doprawdy leciałem na skrzydłach tej pięknej węgierskiej pieśni.
Czardasz jest ulubionym tańcem moim. Staje mi przed oczyma ten lud, co go
kocham, jak kocham lud francuski, lud śpiewający: El jen d hazal * Ojczyzna
Szandora Petófi...
Muzyka  jest to wyłom, przez który dusza, jak więzień z więzienia, leci czasem
w regiony wolności. Muzyka  to córa wszystkich muz. Dość powiedzieć, że nie
ulega ona nigdy upadkom, jak poezja i malarstwo. Nie ma swoich odrodzeń i godzin
konania  wieczna.
27 V (środa).
Zwięta Zielone spędziłem nudno na czytaniu powieści Sygurda Wiśniewskiego * u p.
Zwierkowskiego. Wczoraj był egzamin z języka rosyjskiego. Zadano nam temat pt.
 MonyMeHTBi BosB&miaiOT Ayx napocą" *.
Zacząłem patetycznie:  Przechodniu, ogłoś Sparcie, że legliśmy tu wierni prawom
ojczyzry"... * Gdyby można to było zakończyć kopcem Kościuszki " -" - u y szedłby
śliczny obrazek, lecz gdzie rozbierać trzeba wr-rżenie, jakie się odnosi,
patrząc na  jezdzca miedzianego" *  tam można tylko przelewać wodę z jednego
naczynia w drugie. Toteż wylałem tej wody, skandowanej taktem rytmicznym,
patetycznej wody letniej  cały arkusz. Inspektor * proponował mi, by napisać
wierszem i położyć dewizę:  Kobieto, puchu marny..." Była to aluzja szydercza do
patriotyzmu, który bądz co bądz przebijać się musiał w moich ćwiczeniach.
Jest to Moskal najgorszego gatunku, bo panslawista, co dało się uczuć w jego
odczycie podczas pamiętnej uroczystości Cyryla i Metodego. * Pamiętam dobrze,
jak to z patosem kończył wymowną swą rozprawę:  Wołaliśmy my was
r
KIELCE, 1885
175
nieraz pod skrzydła nasze, chcemy tulić, jak kokosz tuli pisklęta, a nie
usłuchaliście nas"... Miało to miejsce w sali portretowej w zamku, byłej
rezydencji biskupów krakowskich. Wobec portretu Sołtyka śpiewano wówczas hymn:
Boże, cesarza chroń!... Siemiradzki ściskał piaście, Bem patrzał szklanym
wzrokiem, Rybarski czerwienił się, prefekt był uroczysty, dumny, kamienny,
gromadka nasza słuchała ze spuszczonymi głowami, a stare portrety potęg polskich
milczały... Ej, boliż serce, boli!...
Wczoraj Wacek wyciągnął mię na tragedią w pięciu aktach, zatytułowaną dziko:
Polskie domy z podpisem autora ,,W. A." Na drugim akcie orientuję się, że jest
to List żelazny Małeckiego *. Zapytany aktor objaśnił nas, że policmajster nie
chciał bez tej zmiany pozwolić na wystawienie znakomitego, podobno
najznakomitszego, dramatu polskiego. Wielkie to dzieło kazi niejako nadzwyczajna
śmierć od pioruna, lecz nadaje mu szekspirowską cechę. Wychodzi się z sercem
ściśnionym ł rozkołysaną duszą. Gdyby to grali inni artyści, gdyby zamiast
kontuszów nie kładziono jakichś wyszarzanych kubraczków, wylotów nie urządzano
perka-lowych i karabele nie były zastępowane zdezelowanymi pałaszami służby
policyjnej, zwabiono by tłum widzów, boć List żelazny  to sztuka, jakiej nie
znalezć w naszej literaturze. Wacław znów szaleje. Jąkający się w przepysznym
monologu aktu V p. Sarnowski może doprowadzić do wściekłości swymi,
stereotypowymi ruchami i głosem, i patosem. Ostatnia scena, gdzie mnich wychodzi
w długim surducie, spod którego widać modne kamaszki i modnie zakończone
spodnie, jąka się w tragicznej modlitwie  wyglądała zaprawdę śmiesznie.
Sparodiowano twe znakomite dzieło, stary profesorze, a jednak genialne słowa
trafiają w duszę nawet wtedy, gdy je wypowiada, nie rozumiąc zupełnie,, błazen
prowincjonalny z mianem artysty.
DZIENNIKI, TOMIK VI
Poemat mój doprowadzony prawie do połowy. Prezentuje się niezle. Kiedyś pisałem
do czwartej rano. Helena wychodzi tam mimo woli jak jedna z tych, co ,,biorą w
poświęcane dłonie serce człowieka..." Same słowa płyną na papier. Widać inaczej [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript